PublicystykaJoanna Mikos: Jak PiS gotuje żabę i dlaczego opozycja jest nieskuteczna

Joanna Mikos: Jak PiS gotuje żabę i dlaczego opozycja jest nieskuteczna

Politycy opozycji, głośno mówią, że Polska jest na drodze do dyktatury, ale najwyraźniej nie wierzą w to, co mówią.

Joanna Mikos: Jak PiS gotuje żabę i dlaczego opozycja jest nieskuteczna
Źródło zdjęć: © PAP
Joanna Mikos

Tak przynajmniej twierdzi politolog, prof. Klaus Bachmann w artykule "Kto broni demokracji", opublikowanym niedawno w "Tygodniku Powszechnym". Gdyby opozycja zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji w Polsce, już dawno zajęłaby się stworzeniem wspólnego frontu przeciwko PiS, powołując na przykład stały międzypartyjny komitet, złożony z wszystkich liczących się partii opozycyjnych, którego zadaniem byłoby dopilnowanie, by wybory parlamentarne w 2019 roku odbyły się w sposób uczciwy – uważa profesor. Jego zdaniem nie mamy bowiem gwarancji, że PiS, po tym co zrobił z Trybunałem Konstytucyjnym, Krajową Radą Sądownictwa, prokuraturą czy telewizją tzw. publiczną, nie zechce "zreformować" Państwowej Komisji Wyborczej…

Rzeczywiście, w perspektywie wyborów samorządowych w 2018 oraz parlamentarnych w 2019 roku, pytanie dlaczego opozycja się nie jednoczy, nie podejmuje skutecznych działań, w sytuacji, w której partia rządząca, mająca poparcie 19 proc. Polaków, uprawnionych do głosowania - psuje demokratyczne instytucje i to pod szyldem "naprawiania oraz uzdrawiania", staje się coraz bardziej dręczące. Niestety, póki co, głównie dla publicystów.

Apel Żakowskiego

W marcu, przy okazji akcji PO z wotum nieufności dla rządu Beaty Szydło i początkowo niejasnego stanowiska Nowoczesnej w tej kwestii, Jacek Żakowski na łamach WP apelował do Grzegorza Schetyny i Ryszarda Petru, by "wreszcie założyli dłuższe portki", przestali się "dąsać, kąsać i wkładać sobie do piórników żaby" oraz pilnie zdecydowali, czy zależy im bardziej na odsunięciu PIS od władzy czy też na dominacji po stronie opozycji. Żakowski - zagorzały krytyk Jarosława Kaczyńskiego – postawił nawet za wzór lidera PiS za to, że ten, nie bacząc na urazy, stworzył koalicję z renegatem – Zbigniewem Ziobrą (Solidarna Polska, dawniej PiS) oraz Jarosławem Gowinem (Polska Razem, wcześniej PO). Dzięki temu, Prawo i Sprawiedliwość ma dziś większość w Sejmie.

Apel Żakowskiego do Schetyny i Petru chyba poskutkował, ale na krótko. Zaraz po tym jak PO dogadała się z Nowoczesną w sprawie poparcia wniosku o wotum nieufności dla rządu premier Szydło, doszło do wspólnego posiedzenia obydwu klubów parlamentarnych. Szefowie PO i Nowoczesnej obiecali zacieśnienie współpracy oraz stworzenie międzyklubowych zespołów, koordynujących działania obydwu ugrupowań w Sejmie. Tygodnie mijają, a jakoś nic nie słychać o rozwoju tej współpracy, nie mówiąc już o jakichś konkretnych przedsięwzięciach.

Może dlatego, że w tydzień po głosowaniu nad wotum nieufności dla rządu, czworo posłów porzuciło Nowoczesną i zostało przyjętych z otwartymi ramionami przez PO. Petru poczuł się oszukany. Idea stworzenia wspólnego frontu na rzecz walki z PiS spaliła na panewce. Urażona duma i wojenki partyjne znów wzięły górę nad politycznym pragmatyzmem lub jak kto woli cynizmem. No chyba, że Schetyna i Petru tworzą taki front w tajemnicy. Jak w dowcipie o amerykańskich małżeństwach z klasy wyższej średniej, które nie chwalą się ciążą, dopóki dziecko nie ukończy prestiżowej uczelni i nie zostanie partnerem w znanej firmie prawniczej.

Partyjny partykularyzm

Najwyraźniej jednak opozycja nie umie przedłożyć interesu publicznego ponad partyjny partykularyzm oraz osobiste urazy. Być może PO nie zaliczyła jeszcze wystarczającej liczby porażek, by nie zrażać do siebie potencjalnych sojuszników. Możliwe, że Ryszard Petru za krótko jest w polityce i jego skóra nie zdążyła wystarczająco zgrubieć.

Tymczasem politycy prawicy mają skórę nosorożców. Nauczyli się puszczać w niepamięć nie tylko drobne, ale i grube świństwa. Wszyscy pamiętamy, jak Zbigniew Ziobro próbował przejąć władzę w PiS. Potem musiał odejść i stworzył własną partię. Mówił wtedy o Kaczyńskim, że "nie nadaje się do współpracy i dzieli ludzi", że Solidarna Polska nigdy nie wróci na łono PiS. Jarosław Gowin zaś, będąc jeszcze w PO, nazywał Kaczyńskiego "stuprocentowym cynikiem" i "najbardziej bezwzględnym człowiekiem w polskiej polityce".

Dziś wszyscy trzej panowie grają do jednej bramki. I konsekwentnie rozmontowują instytucje państwowe, krytyczne dla prawidłowego funkcjonowania nowoczesnego państwa. W dodatku wciąż cieszą się dużym poparciem społecznym, choć ich "reformy", na dłuższą mogą być zabójcze dla obywatelskich swobód. Dlaczego na to wszystko jest przyzwolenie społeczne?

Gotująca się żaba

Klaus Bachmann uważa, że gdyby partia rządząca w Niemczech czy Francji, zachowywałaby się jak PiS, podporządkowując sobie Trybunał Konstytucyjny, czyszcząc prokuraturę oraz sądy – kraje te sparaliżowałby strajk generalny, trwający aż do ustąpienia takiego rządu. Dlaczego więc w Polsce nikt nie ogłasza takiego strajku, a opozycja wobec działań PIS ogranicza się do werbalnej krytyki partii rządzącej i okazyjnych demonstracji z przerwą na urlop?

Może to oznaczać, że opozycyjne ugrupowania cierpią na syndrom gotującej się żaby. Przypomnijmy, że francuscy naukowcy w okrutnym doświadczeniu stwierdzili, że żaba wrzucona do zimnej, a potem powoli podgrzewanej wody, dostosowuje się stopniowo do podwyższonej temperatury i zagotowuje się na śmierć. Natomiast żaba wrzucona do gorącej wody, wyskakuje z naczynia i uchodzi z życiem. PiS podgrzewa wodę powoli. Metodą "drobnych kroczków" uchwala kolejne ustawy, zmieniając ustrój państwa. Na grubsze reformy jak zmiana Konstytucji, trzeba żabę stopniowo "przygotować". Inaczej wyskoczy z wody i narobi hałasu.

Swobody obywatelskie to dla Polaków nowość

Jest także inny kontekst tego problemu. My Polacy, w odróżnieniu od obywateli zachodnich demokracji, tak mamy, że lubimy nie tylko grillować, ale też myśleć o sobie jako ostoi demokracji i wolności. Zapominamy jednak, że demokratyczne reguły gry nie są u nas tak głęboko zakorzenione jak nam się wydaje. Historia naszej demokracji nie zaczęła się w pierwszej połowie XIII wieku, jak np. w Anglii, kiedy to król - Jan bez Ziemi musiał podpisać Wielką Kartę Swobód, dając swoim wasalom możliwość ograniczania swej władzy poprzez wypowiadanie posłuszeństwa, w przypadku gdyby dopuścił się naruszeń swobód wasali, zwłaszcza w sferze skarbowej i sądowej. My Polacy, mamy za sobą wiek zaborów, lata okupacji niemieckiej i sowieckiej. Swobody obywatelskie odzyskaliśmy z trudem w czerwcu 1989 roku. Dlaczego więc myślimy, że mamy je od zawsze i na zawsze?

Wydaje się, że różnice cywilizacyjno-obyczajowe między Polską, a Zachodem widać jaskrawiej teraz niż kiedykolwiek, gdy elity rządzące dają Polakom silny sygnał, że prawo może, a nawet powinno być ignorowane lub naginane w zależności od potrzeb. To bardzo ryzykowna praktyka w kraju, w którym obywatele i tak traktują prawo z dezynwolturą. Do tej tezy chyba nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać. Wystarczy wyjechać na drogę i zobaczyć jak kierowcy dostosowują się do znaków ograniczenia prędkości, czy popatrzeć na statystyki dotyczące pijanych za kółkiem.

Kontrnarracja dla populizmu

Dodatkowym źródłem przyzwolenia dla działań PiS jest też fakt, że jak dotąd opozycja nie stworzyła jakiejś spójnej narracji o Polsce, która przemówiłaby do wyobraźni wyborców. Tak jak "Dobra zmiana" lub "Solidarna Polska". Brak takowej narracji wytyka opozycyjnym partiom, wszystkim razem i każdej z osobna co drugi komentator sceny politycznej. Stworzenie kontrnarracji dla populizmu PiS nie jest oczywiście zadaniem łatwym.

Cechą wspólną wszystkich partii populistycznych jest to, że przedstawiają siebie jako działających w imię moralności, uczciwości, sprawiedliwości. Stają w obronie interesów zwykłego człowieka - prawdziwego Polaka, Węgra czy Turka, wykorzystywanego przez skorumpowane elity. Jak podkreśla politolog Jan-Werner Muller, populiści nie tylko krytykują dawne elity – obecnych konkurentów politycznych, ale przedstawiają się jako jedyni posiadający kwalifikacje moralne do rządzenia państwem. Dlatego też, według Mullera, proces zawłaszczania/kolonizacji państwa przeprowadzają jawnie. Według logiki – ludzie wybrali władzę, władza ma prawo zmieniać państwo, bo państwo należy do ludzi.

W rzeczywistości populiści, jeśli chodzi o prawo, kierują się raczej zasadą zwerbalizowaną przez Oscara Benavidesa, niegdysiejszego prezydenta Peru – "Dla moich przyjaciół wszystko – dla wrogów prawo". Można odnieść wrażenie, że właśnie tą wskazówką kierował się prezydent Andrzej Duda, uniewinniając Mariusza Kamińskiego przed wyrokiem sądu.

Czyste lenistwo

Masowy klientelizm populistów czyli różnego rodzaju korzyści materialne i niematerialne dla całych grup społecznych, również napędzają koniunkturę PIS. Platforma Obywatelska już zrozumiała, że nie ma sensu mówić o likwidacji programu 500plus, obniżeniu wieku emerytalnego czy przyjmowaniu uchodźców. Tyle tylko, że nie brzmi to wiarygodnie w ustach liberałów.

Czasem mam wrażenie, że opozycja nie podejmuje wysiłku intelektualnego w celu stworzenia własnej narracji politycznej z lenistwa. Wiadomo, łatwiej jest grać w ping ponga niż w szachy. Wygodniej jest na bieżąco krytykować przeciwnika, niż przedstawić swój program. Taka defensywna postawa ma jednak jedną poważną wadę – jest nieskuteczna w dotarciu do nowego elektoratu i nie daje dużych szans na wygranie wyborów.

Joanna Mikos dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)