Joanna Kurska, żona prezesa TVP, wspomina wypadek. "Cud, że nikomu nic się nie stało"
"Mój synek mógł zginąć" - mówi "Super Expressowi" Joanna Kurska, żona prezesa Telewizji Polskiej. Wraca myślami do wypadku, do którego doszło w 2017 roku pod Opolem. W środę sąd zajmujący się sprawą zamknął przewód sądowy. Wkrótce zapadnie wyrok.
Sąd jeszcze w marcu orzeknie, kto spowodował wypadek, do którego doszło w 2017 roku pod Opolem. Wygłoszono już mowy końcowe - informuje "Super Express".
Żona szefa TVP dobrze pamięta wypadek. Jak przyznaje, razem z mężem uznali, że opowiedzą o tym, co się stało, ku przestrodze. W rozmowie z tabloidem podkreśla, że to "cud i wielkie szczęście, że nikomu nic się nie stało".
- Syn chciał się załatwić. Po naszej stronie nie było pobocza. Dlatego chcieliśmy zjechać na zjazd w leśną drogę, po drugiej stronie jezdni. Kierowca miał włączony kierunkowskaz, rozejrzał się i zamierzał skręcić. Wtedy nagle wjechał w nas samochód. Musiał pędzić ponad 100 km/h - relacjonuje Joanna Kurska.
Nie ma winnego?
Zwraca uwagę, że na największe niebezpieczeństwo był narażony jej syn. - Mogło dojść do strasznej tragedii. Mógł zginąć mój syn Filipek! - zaznacza. Chłopiec siedział na fotelu za kierowcą, a właśnie z tej strony doszło do uderzenia.
Przypomnijmy, że do wypadku doszło 18 września 2017 roku. Kurscy wracali wtedy służbowym samochodem z festiwalu w Opolu do Warszawy. W ich auto miał wjechać inny pojazd. Jego kierowca przekonuje jednak, że winny jest mężczyzna, który wiózł Kurskich. Nikt nie przyznaje się do winy.
Źródło: "Super Express"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl