29 października 2022 mija dokładnie pięć lat od śmierci Piotra Szczęsnego © Agencja Gazeta | foto-agazeta

Jesteśmy z niego dumni. Ale ból nie znika

Dariusz FaronPaweł Figurski
29 października 2022

Żona: "Mam do siebie żal, że niczego nie zauważyłam. Gdybym wiedziała, próbowałabym go powstrzymać". Syn: "Choć czyn ojca poruszył wiele osób, myślę, że nie było warto". Pięć lat temu Piotr Szczęsny dokonał samospalenia w proteście przeciwko władzy.

29 października 2017 roku w warszawskim szpitalu przy ul. Szaserów umiera Piotr Szczęsny. Dziesięć dni wcześniej na placu Defilad postawił megafon i puścił utwór "Kocham wolność" Chłopców z Placu Broni. Rozsypał wokół ulotki, oblał się łatwopalnym płynem i podpalił, krzycząc: "Protestuję!".

Szczęsny zostawił list:

"Ja, zwykły, szary człowiek wzywam was wszystkich - nie czekajcie dłużej! Trzeba zmienić tę władzę jak najszybciej, zanim doszczętnie zniszczy nasz kraj, zanim całkowicie pozbawi nas wolności. A ja wolność kocham ponad wszystko, dlatego postanowiłem dokonać samospalenia i mam nadzieję, że moja śmierć wstrząśnie sumieniami wielu osób, że społeczeństwo się obudzi, i że nie będziemy czekać aż wszystko zrobią za was politycy, bo nie zrobią. Obudźcie się, jeszcze nie jest za późno!".

Szczęsny ukończył studia chemiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od 1994 roku zajmował się szkoleniami, pracował jako doradca samorządów i organizacji pozarządowych.

Spoczął na Cmentarzu Salwatorskim w Krakowie. Mszę żałobną, w której wzięło udział kilka tysięcy osób, koncelebrowali m.in. bp Tadeusz Pieronek i ks. Adam Boniecki.

W piątą rocznicę śmierci Piotra Szczęsnego rozmawiamy z jego żoną Ewą Negrusz-Szczęsną oraz synem Krzysztofem.

Dariusz Faron, Paweł Figurski: Co zostało po nim w domu?

Ewa: Duży popielaty kubek w różowe kwiaty i biała filiżanka, w której zawsze robił sobie kawę. Stoją w szafce, ale ich nie używamy, żeby się nie rozbiły. Mam jeszcze specjalną teczkę. Trzymam w niej zdjęcia Piotra i parę wierszy, które dla mnie napisał.

Krzysztof: Ja zatrzymałem po tacie parę ubrań. To głównie t-shirty i jedna koszula polo. Kilka krawatów podebrałem ojcu już wcześniej. Przez parę miesięcy po jego śmierci sterta jego ubrań leżała w moim pokoju. Nie mogłem się zabrać do selekcji, ale psycholog uświadomiła mi, że to nie wpływa dobrze na mój stan psychiczny.

Co oznacza dla was rocznica śmierci Piotra?

Ewa: To bardzo trudny czas. Tak naprawdę już od września wracają tamte wydarzenia. Czuję ogromne napięcie. Przez lata szukałam we wspomnieniach sygnałów, które przeoczyłam. Do dziś nie znalazłam żadnego. Mam do siebie żal, że coś mi umknęło. Ale mąż dobrze to przemyślał i działał tak, byśmy się niczego nie domyślili. Na pewno utrzymywanie wszystkiego w tajemnicy wiązało się u niego z ogromnym bólem.

Krzysztof: Szukanie we wspomnieniach tych sygnałów nie jest racjonalne, ale to nie znaczy, że łatwo przestać.

Ewa: Moja żałoba nigdy nie będzie zamknięta. Jestem zamrożona. Czuję pustkę, której nie da się zastąpić. Jednocześnie uważam, że przypominanie o jego manifeście jest moim obowiązkiem. Nie wyobrażam sobie, bym mogła zamknąć się w sobie i nie rozmawiać o nim. W rocznicę podpalenia, 19 października, jadę do Warszawy na plac Defilad. Mam poczucie, że muszę tam być. Choć to miejsce jest dla mnie straszne. Zawsze przechodzą mnie tam ciarki. Wyobrażam sobie, jak to się stało.

Co zarzucał obozowi władzy?

Krzysztof: Trudno to przedstawić jeszcze zwięźlej, niż zrobił to w manifeście. Dzielenie Polaków, szczucie na uchodźców, tworzenie złego prawa na kolanie pod dyktando jednej osoby, niszczenie autorytetu instytucji, zaprzepaszczanie naszego dorobku po 1989 roku, użycie mediów do tępej propagandy.

Rok 2003. Piotr Szczęsny wraz z rodziną. Od lewej: córka Zofia, żona Ewa, Piotr, syn Krzysztof
Rok 2003. Piotr Szczęsny wraz z rodziną. Od lewej: córka Zofia, żona Ewa, Piotr, syn Krzysztof© Archiwum rodziny Szczęsnych | Archiwum rodzinne

Piotr napisał w liście: "Chciałbym, żeby prezes PiS oraz cała PiS-owska nomenklatura przyjęła do wiadomości, że moja śmierć bezpośrednio ich obciąża i że mają moją krew na swoich rękach". Proszę wybaczyć, ale to nie fair odebrać sobie życie i wskazywać palcem, kto za to odpowiada. To była jego decyzja.

Ewa: Jest to bardzo mocne. Ale skoro tak napisał, to jestem pewna, że tak właśnie czuł. Bardzo przeżywał stopniową degradację życia publicznego i łamanie konstytucji, czuł i wiedział, jakie to niesie zagrożenie dla demokracji. Jestem pewna, że właśnie to było bodźcem do jego dramatycznej decyzji.

Jego czyn nie przyniósł zamierzonych efektów.

Krzysztof: Może nie chodziło tylko o efekt? Może po prostu nie mógł już wytrzymać.

Ewa: Mąż napisał w liście, że chorował na depresję. Sytuacja w kraju pogrążała go jeszcze bardziej. Niektórzy podchodzą do tego w ten sposób, że Piotr oddał życie za Polskę. Ja nie potrafię. Odeszła jedna z najbliższych, najbardziej kochanych przeze mnie osób. Po prostu.

Krzysztof: Na początku byłem wzburzony tym, co zrobił. Ale z czasem żal do niego wygasł. Z drugiej strony, mimo że wiele osób było poruszonych czynem ojca, myślę, że nie było warto. Spora grupa w ogóle nie słyszała o jego śmierci, inni tylko wzruszyli ramionami.

Ewa: Tak, to nie było tego warte. Zrobiłabym wszystko, żeby siedział teraz obok mnie. Żeby to się nie stało. Gdybym miała jakiekolwiek przypuszczenia, za wszelką cenę próbowałabym go powstrzymać. Gdybym tylko mogła z nim raz jeszcze porozmawiać, powiedziałabym mu: nie rób tego, jesteś nam potrzebny.

Opowiedzą nam państwo o tamtym dniu?

Krzysztof: Dostaliśmy z siostrą SMS-y od taty. Jej napisał, żeby koniecznie przyjechała do domu, a wtedy z nami nie mieszkała. Mnie przekazał natomiast, że zostawił coś w biurku, i żebym na to spojrzał. W ogóle się nie przejąłem. Myślałem, że schował tam np. prezent dla mamy albo że trzeba uregulować jakąś fakturę. Kiedy dotarłem do domu, w Warszawie było już po wszystkim, ale o tym nie wiedziałem. Znalazłem w biurku list pożegnalny ojca. Zadzwoniłem na 112. Zapytali mnie o numer telefonu taty, lecz z nerwów zapomniałem. Ręce mi się trzęsły i przypadkowo się rozłączyłem. Operator po chwili oddzwonił. Potem przyjechała policja. Dałem im zdjęcia taty, pojechaliśmy na komisariat. Złożyłem zeznania. Policjanci doradzili, by zgłosić zaginięcie. Potem przeglądałem strony internetowe i na stronie PAP-u znalazłem depeszę, że to się stało. Wiedziałem szybciej niż policjanci.

Ewa: Kiedy wieczorem wychodziłam z pracy w aptece, czekała na mnie szwagierka. W samochodzie powiedziała mi, co się stało. Myślałam, że to jakaś pomyłka, mąż pojechał przecież do Warszawy na szkolenie. "To musiał być ktoś inny". To było do niego niepodobne, wydawało się niemożliwe. Wypierałam to. Pojechałyśmy do brata męża, na wejściu dostałam tabletkę na uspokojenie. Zastanawialiśmy się, co robić.

Pamiętacie ostatnią rozmowę z Piotrem?

Ewa: Nie była znacząca, normalne "cześć". Ale w listach dwa razy nas przeprosił. Napisał, że ból, który nam sprawia, jest dla niego najtrudniejszy.

Krzysztof: Ojciec zostawił listy m.in. do mnie, mamy i siostry. Był też obszerny list do całej rodziny, który zawierał nawet wskazania dotyczące pogrzebu. Zaczynał się od tego, co tata zamierza zrobić. Dlatego szybko przerwałem lekturę, żeby zadzwonić na 112. Później do wieczora siedziałem na komisariacie w Niepołomicach. Czekałem na informację, w którym szpitalu leży tato. Wróciłem do domu, zdążyłem tylko pozmywać naczynia i wy, mamo, już przyjechaliście.

Ewa: Tak. Następnego dnia z samego rana ruszyliśmy ekspresem do Warszawy. W szpitalu czas bardzo się ciągnął. Złożyłam zeznania i porozmawiałam z lekarzami. Zabrali mnie na identyfikację.

Co pani zobaczyła po wejściu do sali?

Ewa: Sześćdziesiąt procent powierzchni ciała było poparzone. Twarz, ręce, klatka piersiowa... Wyglądało to strasznie. Najpierw chcieli przewieźć męża do Siemianowic, ale jego stan był za ciężki. Poza tym transport byłby kłopotliwy, bo była straszna mgła. Ostatecznie przeniesiono go do szpitala na Saszerów. Dzieci do niego nie wchodziły. Chciałam, by zapamiętały go takim, jakim był wcześniej.

Od początku wiedziała pani, że nie uda się go uratować?

Ewa: Zawsze jest nadzieja, ale zdawałam sobie sprawę, jaka jest sytuacja. Chodziłam do Piotra codziennie, rozmawiałam z lekarzami dyżurnymi. Pomyślałam, że może jakoś z tego wyjdzie. Byłam w komfortowej sytuacji - mieszkałam u przyjaciół, byłam odcięta od zamieszania w mediach. Syn wziął wszystko na siebie.

Krzysztof: Dziennikarze wiedzieli piąte przez dziesiąte. Ewidentnie mieli dostęp do naszych zeznań, próbowali dopasować elementy układanki. Niewielu wiedziało jednak, o co naprawdę chodzi. Pojawiały się niesprawdzone informacje i przekłamania.

Ewa: Narracja była taka, że chory psychicznie człowiek uciekł rodzinie i zrobił coś strasznego.

Krzysztof: Podjęliśmy kontakt z OKO.press, żeby udzielić wywiadu i w ten sposób wyprostować kilka rzeczy. Dziennikarze innych redakcji dzwonili kilka razy dziennie. Niektórych odsyłałem do przyjaciół taty, gdy nam brakowało sił.

Mówią państwo: "to się stało", "tata to zrobił", "to już się wydarzyło". Nie określają państwo wprost.

Krzysztof: To poważny problem natury językowej, bo jak w ogóle to nazwać? "Czyn" brzmi trochę dziwnie. Chyba brakuje w języku odpowiedniego określenia.

Co roku śmierć Piotra Szczęsnego jest na placu Defilad upamiętniana m.in. przez palenie zniczy
Co roku śmierć Piotra Szczęsnego jest na placu Defilad upamiętniana m.in. przez palenie zniczy © PAP | Radek Pietruszka

Wy z siostrą wróciliście do domu, a mama została w Warszawie. Co się działo później?

Ewa: Po kilku dniach zdałam sobie sprawę, że Piotr może być w takim stanie bardzo długo, a ma przecież wspaniałą opiekę. Zrozumiałam, że muszę wesprzeć też dzieci. Wróciłam do Niepołomic. W szpitalu usłyszałam, że mogę telefonicznie dowiadywać się o stan męża, ale oni sami kontaktują się tylko w jednym wypadku.

Krzysztof: To była niedziela. W domu trwało akurat rodzinne spotkanie. "Zebraliśmy się w większym, rodzinnym gronie. Czytaliśmy, co do nas napisał."

Ewa: Już w sobotę rano dowiedziałam się, że stan Piotra gwałtownie się pogarsza. Dzień później nagle zobaczyłam na wyświetlaczu warszawski numer. Wiedziałam już, kto dzwoni i po co. Odeszłam na bok, w słuchawce odezwała się jakaś kobieta, pani doktor. Powiedziała, że Piotr zmarł. Pół godziny później zadzwonił ksiądz Wojciech Lemański. Miał odwiedzić Piotra w poniedziałek, ale zjawił się dzień wcześniej. Spotkał po drodze moich przyjaciół. Kiedy dotarli do Piotra, zrobiło się zamieszanie. Stan męża pogorszył się jeszcze bardziej. Lekarze poprosili, by opuścili salę. Ksiądz udzielił Piotrowi ostatniego namaszczenia. Mąż zmarł przy nim.

Na pogrzeb przyszły tysiące. Co czuliście, widząc tłumy?

Ewa: Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że nie da się przeprowadzić ceremonii w kameralnym, rodzinnym gronie. A nawet gdyby, byłoby to niezgodne z wolą Piotra. Wyraźnie napisał, że dobrze byłoby, gdyby na pogrzeb przyszło jak najwięcej ludzi. W mediach to był "ciężki temat". I niewygodny dla rządu.

Krzysztof: Początkowo bałem się, że media nas zaszufladkują. Parę dni ukrywaliśmy swoją tożsamość, tak musieliśmy zrobić dla własnego zdrowia psychicznego. Później, kiedy już wszyscy wiedzieli, nie przypominam sobie, by ktoś nas źle traktował.

Ewa: Raczej ze współczuciem, okazując wsparcie. Dostaliśmy mnóstwo listów za pośrednictwem OKO.press. Niektóre były bardzo krótkie: imię, nazwisko i prośba do poczty, by pomogła nas odnaleźć. Do dziś mnie to wzrusza. Muszę też wspomnieć o dwóch pośmiertnych odznaczeniach. Jedno od pana Wiesława Zabłockiego: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, który otrzymał od pana prezydenta Kaczyńskiego za działania w PRL-u. Dostaliśmy też od państwa Joanny i Leszka Bojarskich Krzyż Walecznych na Polu Chwały. Ich krewny został nim wyróżniony za męstwo w walkach pod Monte Cassino.

Opowiedzcie, jaki był Piotr.

Ewa: Kolorowy, niesłychanie ciekawy człowiek. Poznaliśmy się na pierwszym roku studiów. Przede wszystkim był moim przyjacielem. Znaliśmy swoje myśli, rozumieliśmy się bez słów. Czułam się przez niego zaopiekowana. Kiedy gdzieś wyjeżdżaliśmy, wszystko dopinał na ostatni guzik. Zawsze mogłam liczyć na jego wsparcie. Moi rodzice szybko go polubili i zaakceptowali, zresztą z wzajemnością. Mama zawsze powtarza, że przyjęła go do rodziny jak syna.

Ewa Negrusz-Szczęsna (w środku) podczas obchodów pierwszej rocznicy śmierci Piotra Szczęsnego
Ewa Negrusz-Szczęsna (w środku) podczas obchodów pierwszej rocznicy śmierci Piotra Szczęsnego © Agencja Gazeta | foto-stoleczna

A jakim był ojcem?

Krzysztof: Wyrozumiałym. Wspierał mnie i siostrę, był z nas dumny. Pamiętam, jak był na szkoleniu i przyjechał do domu na jedną noc, bo akurat wracałem z zielonej szkoły. Chciał koniecznie wypytać, jak się bawiłem. A znając siebie, rzuciłem pewnie tylko, że było OK.

Podobno świątecznym rytuałem było oglądanie Gwiezdnych Wojen?

Krzysztof: Bardziej taty i siostry, mnie do tego nie ciągnęło. Oglądałem za to z rodzicami Bonda, ale jako mały chłopiec w ogóle nie wiedziałem, o co chodzi. Kiedy pojawiał się na ekranie czarny charakter, tata mnie naprowadzał. "Oj, źli jesteście!". Przyłączałem się też do rodziców, gdy oglądali Czterdziestolatka.

Powiedział pan kiedyś, że to, co zrobił tata, od razu skojarzyło się panu z "Małą apokalipsą" Tadeusza Konwickiego. Główny bohater też dokonuje samospalenia.

Krzysztof: Nie wiedziałem, że ojciec znał tę książkę. Ja czytałem Konwickiego w ramach prezentacji maturalnej, bo miałem temat o PRL-u. Nawet nie rozmawiałem o tym z rodzicami. Kupiłem sobie nowe wydanie. Nie wiedziałem, że mamy egzemplarz w domowej biblioteczce.

Na plac Defilad zabrał ze sobą nie Konwickiego, a "Koniec i początek" Szymborskiej.

Ewa: Tak, to bardzo wymowne. Mąż miał przy sobie dużą czarną torbę, która została w miejscu samospalenia. Wszystko zarekwirowano i przechowywano jako dowody. Tomik Szymborskiej, kurtka, nożyczki, okulary, długopis, megafon i pendrive. W takich sprawach zawsze wszczyna się śledztwo z urzędu, rozumiem to. Trzeba sprawdzić, czy nie było udziału osób trzecich. Ale potem dochodzenie zamknięto. A rzeczy do nas nie wracały.

Krzysztof: Musieliśmy zaalarmować media i w ten sposób ponaglić prokuraturę. Wysyłaliśmy wcześniej parę pism. Nie było odpowiedzi. Któregoś dnia policja zadzwoniła, że można odebrać rzeczy. Dali mi duży karton. Nie przyszło mi do głowy, żeby otwierać go na komisariacie.

Ewa: W domu zrobiliśmy wielkie oczy: co to jest?! Damskie sandały, spodnie, pas z klamrą, papierosy, drobne pieniądze. Był październik, a to były letnie rzeczy. Kompletny absurd.

Krzysztof: Początkowo zastanawialiśmy się, czy to była zła wola prokuratury, czy bałagan. Obstawiam to drugie. Prokurator generalny ma dostęp do akt każdej sprawy, może je przeczytać i udostępnić, komu zechce. Za każdym razem, kiedy słyszałem wypowiedzi polityków partii rządzącej o tacie, zadawałem sobie pytanie: ciekawe, czy Ziobro pokazał im nasze zeznania? Jako prokurator generalny ma takie uprawnienia. Gdy o tym myślę, robi mi się niedobrze. Przecież to jest nasza tragedia i trauma.

- Bardzo dobrze się rozumieliśmy. Czułam się przez niego zaopekiowana. Był moim przyjacielem - mówi żona Piotra Szczęsnego.
- Bardzo dobrze się rozumieliśmy. Czułam się przez niego zaopekiowana. Był moim przyjacielem - mówi żona Piotra Szczęsnego. © Archiwum prywatne rodziny

Kiedy najbardziej go brakuje?

Krzysztof: Gdy potrzebuję porady. Czasem nas zbywał! "Mówię ci, zrób, jak uważasz!" - to było jego ulubione powiedzonko. Ale często można było z nim pogadać o różnych rzeczach.

Ewa: Na mnie spadł cały dom, z wieloma rzeczami zostałam sama. Myślę czasem: Boże, Piotruś, co ja mam zrobić? Wyobrażam sobie, że odpowiada coś, żartuje, próbuje podnieść mnie na duchu.

Mimo upływu lat boli tak samo?

Krzysztof: Temat nie jest zamknięty, ale jestem innym człowiekiem niż pięć lat temu. Czas nie leczy ran, lecz je zabliźnia. Odblokowałem się emocjonalnie.

Ewa: Ja jestem z męża bardzo dumna. Z jednej strony ciągle boli. Z drugiej, dobrze jest o nim mówić, by to z siebie wyrzucić. Żeby przeżyć coś takiego, człowiek musi w sobie wytworzyć jakiś pancerz. Nie da się przecież tego wymazać. Już zawsze będziemy nieśli ten ciężar. Minęło pięć lat, a list męża ciągle jest aktualny. Zdezaktualizowała się tylko jedna rzecz: przed śmiercią cieszył się, że Trójka nie została całkiem zniszczona. A teraz, choć powstały inne wspaniałe stacje, naszego ukochanego radia już nie ma.

Dariusz Faron i Paweł Figurski są dziennikarzami Wirtualnej Polski

Gdzie szukać pomocy?

Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać ze specjalistą, zadzwoń pod bezpłatny numer:

  • 116 111 - całodobowy telefon zaufania dla dzieci i młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę,
  • 800 70 22 22 - całodobowy telefon dla osób w kryzysie psychicznym,
  • 116 123 - telefon zaufania dla osób dorosłych Polskiego Towarzystwa Psychologicznego,
  • 22 484 88 01 - antydepresyjny telefon zaufania Fundacji ITAKA,
  • 22 484 88 04 - telefon zaufania młodych Fundacji ITAKA,
  • 800 12 12 12 - dziecięcy telefon zaufania Rzecznika Praw Dziecka.

Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też tutaj.

Źródło artykułu:WP magazyn
Piotr Szczęsnysamospalenie w Warszawiepis
Komentarze (899)