Jerzy Pomianowski: Krótkowzroczna polityka Europy wobec uchodźców w Libanie. Konsekwencje będą katastrofalne
Obozy dla uchodźców w Libanie mogą się stać wylęgarnią islamskich fanatyków - przestrzega w rozmowie z Wirtualną Polską Jerzy Pomianowski, dyrektor wykonawczy Europejskiego Funduszu na Rzecz Demokracji (EED) w Brukseli, który niedawno wizytował ten kraj. - My tylko mówimy o uchodźcach, którzy przekroczyli nasze europejskie granice, a o milionach ludzi tam w regionie zapominamy. Dla mnie jest szokujące, jak debata na ten temat jest marginalizowana w Europie - dodaje. I podkreśla, że taka polityka jest "zatrważająco krótkowzroczna", a konsekwencje będą "katastrofalne".
WP: Dominika Ćosić: Był pan niedawno w Libanie. Sytuacja tam jest dramatyczna, media informują, że uchodźcy stanowią jedną czwartą ogółu mieszkańców...
- Moja instytucja (EED) od początku swojego istnienia (czyli od 2013 roku - przyp. red.) analizuje sytuację uchodźców syryjskich w Libanie, ale też Turcji czy Jordanii. Nasza rola jest jednak ograniczona, nie zajmujemy się klasyczną pomocą humanitarną, czyli dostawami wody, żywności i leków, ale skupiamy się na tych aspektach, które są pomijane w pierwszej fazie działań humanitarnych, a które mogą mieć długofalowe skutki dla regionu. Jeżeli chodzi o Liban, to liczby są naprawdę szokujące - w całym kraju jest ponad 700 lokalizacji, w których mieszkają uchodźcy syryjscy. Te skupiska są rozproszone, w każdym z nich jest od kilkuset do kilkunastu, a nawet więcej tysięcy osób. To oznacza, że przy co drugiej wsi jest jakiś obóz uchodźców.
Liban pod względem kulturowym i religijnym, nie mówiąc o języku, jest bliski Syryjczykom, co z pewnością ułatwia codzienne funkcjonowanie... Ale możemy sobie wyobrazić skalę problemu. Na to nakłada się stosunek władz libańskich, które nie przyznają statusu prawnego większości z uchodźców, jednocześnie blokując proces rejestracji przez instytucje międzynarodowe takie jak ONZ-owska agencja ds. uchodźców. Bez rejestracji pomoc, także humanitarna, jest bardzo utrudniona, bo po prostu liczby się nie zgadzają. Uchodźcy funkcjonują w próżni prawnej. Trwa to już nie przez miesiąca, a lata - takie życie w zawieszeniu to koszmar. Dzieci, które przez kilka lat były pozbawione regularnej edukacji. Młodzież, która nie wie, co ze sobą zrobić, nie ma dostępu do edukacji, nie ma pracy. Konsekwencje tego mogą być katastrofalne. Ci młodzi ludzie będą narybkiem dla radykalnych grup islamistycznych. Oni są sfrustrowani, nie rozumieją świata wokół siebie, nie wiedzą, dlaczego jest im tak źle i nikt nie chce z nimi rozmawiać,
słuchać ich. To jest obszar potrzeb, gdzie szukamy roli dla siebie i szerzej próbujemy skierować na te kwestie uwagę instytucji unijnych i społeczności międzynarodowej.
WP: Jak im pomaga Europejski Fundusz na Rzecz Demokracji?
- Udzielamy grantów syryjskim i libańskim organizacjom pozarządowym, oczywiście na miarę naszych skromnych możliwości. Pokazując na konkretnych przykładach, co można robić, namawiamy Unię Europejską i ważnych światowych donorów do zwiększenia finansowania programów społecznych i edukacyjnych dla uchodźców syryjskich w Libanie, Turcji i Jordanii. Ci młodzi ludzie w końcu będą kiedyś wracać do Syrii, będą liderami swoich wspólnot i oni zapamiętają z tych lat w Libanie, Turcji czy Jordanii tylko tę frustrację i nienawiść do całego świata, którego nikt nie pomógł im zrozumieć. Jest to ostatni dzwonek, by sytuację zmienić. Do tego nie trzeba ogromnych pieniędzy.
Zauważmy też, że ci, którzy tam przebywają, chcą wrócić do Syrii, oni wcale nie myślą o przedostaniu się do Europy. Nie mają pieniędzy na zapłacenie bandytom, którzy przewieźliby ich z wybrzeża Turcji na greckie wyspy. To prawdziwi syryjscy uchodźcy, którzy chcą odzyskać swój kraj dla siebie. Nie rozumieją, dlaczego rosyjskie samoloty bombardują ich wioski, dlaczego świat nie może się wreszcie dogadać i wywrzeć presji na reżim Assada. Trzeba do nich wyciągnąć rękę, rozmawiać z nimi, pomóc. A jak pomóc? Choćby w organizowaniu szkół, przedszkoli, jakiegoś rodzaju pracy np. drobnej wytwórczości, wsparcia psychologicznego, zajęć pozalekcyjnych, przysposobienia do zawodu dla młodzieży. To im pomoże, także po powrocie do Syrii. Nie będą mieli wrażenia straconych lat. To najważniejsze zadanie. Dla mnie jest szokujące, jak debata na ten temat jest marginalizowana w Europie. My tylko mówimy o uchodźcach w Europie, tych, którzy przekroczyli nasze europejskie granice, a o milionach ludzi tam w regionie zapominamy. To
oni są odpowiedzią na pytanie, jaka będzie Syria i cały region za kilka lat. Brak inwestycji w człowieka, w społeczność jest zatrważająco krótkowzroczne.
WP: Ale pomocy humanitarnej Liban też nie dostaje. Turcja ma otrzymać 3 mld euro na obozy dla uchodźców, o pieniądzach dla Libanu nic nie słychać.
- To prawda, pieniądze dla Libanu są znacznie mniejsze niż dla Turcji. Prowadzone są jednak rozmowy o zwiększeniu kwot też dla Libanu. Liban, wziąwszy pod uwagę sytuację wewnętrzną i słabość instytucji państwa, jest krajem, któremu o wiele trudniej radzić sobie z tym problemem niż Turcji; sam jest podzielony. To dość chwiejna demokracja konfesyjna (wyznaniowa), gdzie każda z grup religijnych ma swoją kwotową reprezentację w parlamencie i tę delikatną równowagę bardzo łatwo naruszyć. Dodajmy do tego jeszcze to, że połowa Libańczyków uważa Syryjczyków za przyjaciół, a połowa za wrogów. Syria zawsze mocno ingerowała w sprawy libańskie.
Od niedawna dzieci syryjskie mogą chodzić do libańskich szkół, są normalnie przyjmowane, około 200 tys. dzieci ma dzięki temu zapewnioną podstawową edukację. Ale pojawiają się bardzo dziwne bariery, zdumiewające. Jak nie ma miejsc na pierwszej zmianie, to są organizowane zajęcia na drugą zmianę. Ale okazuje się, że według prawa libańskiego dzieci chodzące na drugą zmianę nie otrzymują świadectw. Jakaś absurdalna sytuacja, która owszem, pozwala dzieciom teraz chodzić do szkół, ale nie pozwoli im na kontynuację nauki na wyższych szczeblach edukacji. Fakt rozproszenia uchodźców na mniejsze ośrodki działa paradoksalnie na korzyść, dzięki temu nie tworzą się wielkie getta, w których te same problemy pomnożone byłyby przez skalę skupisk.
WP: Czy są dane o przenikaniu dżihadystów do Libanu?
- Danych dokładnych nie ma lub ich nie znam. Myślę, że trudno byłoby je zebrać. Ale granica libańsko-syryjska jest "przekraczalna". Część naszych projektów, które realizujemy w Syrii, jest obsługiwanych z Libanu. Sporą część granicy kontroluje Hezbollah, który gra na rzecz Baszara al-Asada. Asad deklaruje, że walczy z Państwem Islamskim, ale politycznie jego istnienie jest mu na rękę - bo to odwraca uwagę od jego wojny z własnym społeczeństwem i pozwala usprawiedliwić rosyjską obecność wojskową. Myślę, że rekrutujący do szeregów Państwa Islamskiego nie mają większych problemów z przekraczaniem granicy i werbowaniem młodych ludzi. Nawet z naszych rozmów z uchodźcami - a przez prawie tydzień z moim zespołem jeździliśmy po całym Libanie, w tym po obozach dla uchodźców - wynikało, że pojawiają się dziwni emisariusze, którzy próbują namawiać ludzi. Młodzi, pozbawieni zajęć i sfrustrowani ludzie są łatwym łupem dla podejrzanych organizacji.
WP: Wspomniał pan, że większość z tych uchodźców chce wrócić do Syrii.
- Tak. Większość z nich woli wrócić do Syrii, gdzie zostawili domy, bliskich, wspomnienia, niż emigrować dalej, do Europy. Oni boją się Europy i nie rozumieją tego świata, są kulturowo mocno osadzeni w swojej rzeczywistości i dla nich perspektywa dalekiej wędrówki jest przerażająca. Oczywiście istnieje grupka ludzi, która chce jechać dalej, ale tacy ludzie byli i chcieli emigrować niezależnie od wojny.
WP: Jak wygląda struktura religijna w obozach, czy wśród uchodźców są też chrześcijanie?
- Wszystkie grupy religijne są proporcjonalnie reprezentowane. Uchodźcy w Libanie głównie pochodzą z Homs i Aleppo, są to więc szyici i sunnici. Przy okazji chciałbym przestrzec przed łatwym przylepianiem etykietek. Chrześcijaństwo w Syrii czy Libanie jest odmienne od naszego. Zaryzykowałbym nawet tezę, że sunnicka dziewczyna, wykształcona w dobrych szkołach w Homs jest bardziej "europejska" niż chrześcijańska dziewczyna z wioski Malula, leżącej na północny wschód od Damaszku, wychowana w tradycyjnej rodzinie obrządku wschodniego. Jej adaptacja w Europie byłaby trudniejsza. Z punktu widzenia naszych problemów w Europie istotny jest podział na rzeczywistych uchodźców wojennych i imigrantów ekonomicznych poszukujących lepszych warunków do życia. Trzeba więc starannej weryfikacji. Ci prawdziwi uchodźcy wojenni, w tym Irakijczycy uciekający przed Państwem Islamskim, powinni być inaczej traktowani.
WP: Jakie jest ryzyko destabilizacji sytuacji w Libanie?
- Ryzyko destabilizacji politycznej jest bardzo duże. Zaburzenie chwiejnej równowagi konfesyjnej w samym Libanie jest niestety realne i potencjalnie niebezpieczne. Ryzyko bezpośredniej inwazji Państwa Islamskiego jest mniejsze, bo Libańczycy potrafią zapanować nad ekstremizmami religijnymi. Ich tragiczne, wieloletnie doświadczenie wojny domowej sprawia, że każda z grup religijnych niejako kontroluje poziom ekstremizmu w swoich szeregach. Wydaje się więc, że prosty eksport Państwa Islamskiego do Libanu dzisiaj nie jest prawdopodobny, ale w przyszłości - tego nie wiemy.