Jeden dzień z życia europosła
Po pół roku od inauguracyjnej sesji niemal
wszyscy polscy eurodeputowani śmiało zabierają głos i już nie
uciekają przed zagranicznymi dziennikarzami, którzy proszą ich o
komentarz, pisze z Brukseli "Dziennik Zachodni". Teraz boją się
czegoś innego: utraty wszelkich kontaktów z polskimi wyborcami.
09.12.2004 | aktual.: 09.12.2004 07:22
Trzeba przemyślanych działań, by całkowicie nie ugrząść w atmosferze brukselskich korytarzy i nie odciąć się od normalnego świata za oknem - mówi prof. Genowefa Grabowska, eurodeputowana, kwestor Parlamentu Europejskiego.
Zawsze pracowałam w swoich firmach dużo, ale to, co tu należy jednego dnia wykonać, niekiedy jest ponad siły - mówi Małgorzata Handzlik, polska deputowana z Bielska. Jej kolega z ław Partii Ludowej-Demokratów (EPP-ED) Jerzy Buzek dodaje: Można by nie brać tak wielu obowiązków na głowę. Ale jeśli chce się tu czegoś dokonać, należy zapomnieć o czasie wolnym.
Większość polskich deputowanych po przyjeździe do Polski szuka odpoczynku od unijnego młynu. Gdy wracają na weekendy do domu, wolą zaszyć się gdzieś z rodziną, niż przyjmować ludzi albo przecinać wstęgi na otwarciu sali gimnastycznej w swoim powiecie.
Gdy spojrzeć na kalendarz sesji plenarnych parlamentu, nie widać, by posłowie się przemęczali: raz w miesiącu dwa dni w Brukseli i cztery dni Strasburgu. Jednak prawdziwa praca odbywa się w komisjach parlamentarnych (posłowie należą do przynajmniej dwóch) i w grupach politycznych, gdzie wypracowuje się wspólne stanowiska. Do tego dochodzą na pierwszy rzut oka przyjemniejsze obowiązki, które jednak po jakimś czasie dla wszystkich są też uciążliwe: oficjalne rauty, spotkania z lobbystami, prowadzenie korespondencji. Nawet najbardziej sprawny asystent posła nie może zgrabnie odrzucić wszystkich zaproszeń dla swojego szefa.
Wstaję zawsze około 7.00 - mówi Jerzy Buzek. Jem już w parlamencie, bo to szybciej. Przed 8.00 zaczynam pracę. Kiedy stąd wychodzę? Północ to raczej normalna godzina. Małgorzata Handzlik znalazła mieszkanie niedaleko brukselskich gmachów przy słynnej Rue Wiertz, więc około 7.00 jej koledzy widzą, jak piechotą podchodzi pod główne wejście do PE. Wieczorem siedzimy w swoich gabinetach i przygotowujemy się, czytamy, opracowujemy temat, to dokształcanie się, poznawanie nowych tematów - mówi Handzlik. Potem obrady, samolot, wreszcie dom na chwilę.
Bruksela i Strasburg wciągają niepostrzeżenie. W budynkach parlamentu jest wszystko, co do życia potrzebne. Część europosłów zerwała nie tylko kontakt z miastem, ale i z Polską. Co prawda otwierają biura w swoich okręgach, ale zaglądają tam wyjątkowo rzadko. To pułapka, do której łatwo wpaść - ocenia Genowefa Grabowska. (PAP)