HistoriaJapońscy żołnierze lata po zakończeniu II wojny światowej walczyli i umierali w imię cesarza

Japońscy żołnierze lata po zakończeniu II wojny światowej walczyli i umierali w imię cesarza

Porucznik Hiro Onoda przez niemal 30 lat po kapitulacji Cesarstwa Japonii prowadził własną wojnę. Gdy po latach życia w ukryciu w końcu wyszedł z dżungli i złożył broń, nie potrafił przystosować się do nowej rzeczywistości. Onoda był jednym z wielu japońskich żołnierzy, którzy po zakończeniu II wojny światowej kontynuowali samotną walkę w imię cesarza. Ich zawiłe losy przypomina "Polska Zbrojna".

Japońscy żołnierze lata po zakończeniu II wojny światowej walczyli i umierali w imię cesarza
Źródło zdjęć: © AFP | Jiji Press

25.07.2014 10:32

Po oficjalnym zakończeniu II wojny światowej na Pacyfiku 2 września 1945 roku tysiące japońskich żołnierzy rozrzuconych na wyspach i archipelagach Azji Wschodniej nadal walczyło z siłami alianckimi i miejscowymi władzami bądź ukrywało się przed nimi w dżungli. Niekiedy ich wojna ciągnęła się przez całe dekady. Kodeks Bushido nakazywał im walczyć aż do ostatecznego zwycięstwa lub polec w czasie bitwy.

Chytry Lis z Saipanu

Jedną z najkrwawszych bitew na Pacyfiku była ta o wyspę Saipan. Należała ona do archipelagu Marianów - niezwykle ważnego dla Amerykanów ze względów strategicznych. Desant alianckiej piechoty morskiej rozpoczął się 15 czerwca 1944 roku przy wsparciu lotnictwa oraz silnej floty. Po drugiej stronie stanęło kilkanaście tysięcy gotowych na wszystko cesarskich żołnierzy. Im dalej w głąb wyspy zapuszczali się marines, tym silniejszy opór stawiali Japończycy. Straty rosły po obu stronach. Spychani na północną część wyspy żołnierze cesarza ufortyfikowali się na ostatniej reducie - masywie górskim Tapochau.

W obliczu porażki dowódcy wydali ukrywającym się w jaskiniach żołnierzom rozkaz samobójczego ataku na pozycje Amerykanów. Żeby pokazać swoim podwładnym, że nie ma odwrotu, dokonali oni w ich obecności rytualnego samobójstwa. 7 lipca rano blisko 3 tys. ostatnich obrońców wyspy rzuciło się pod lufy amerykańskich marines. Masakrę przeżyło niewielu, wśród nich kpt. Sakae Oba. Wycofał się w stronę Tapochau, gdzie z rozproszonych żołnierzy japońskich i cywilów stworzył oddział wojskowy. Większość sił alianckich wyruszyła na kolejne wyspy archipelagu. Na Saipanie pozostała 2 Dywizja Marines, mająca oczyścić ląd z niedobitków. Na Obę i jego oddział wielokrotnie urządzano obławy, jednak za każdym razem Japończykom udawało się oszukać i zaskoczyć przeciwnika. Oddział obrósł legendą wśród miejscowej ludności i wojsk okupacyjnych, które nadały jego dowódcy pseudonim "Lis". Sakae Oba nie tylko utrzymywał w dyscyplinie swoich podwładnych, ale też sam organizował i przeprowadzał zasadzki i akcje na wyspie.

Gdy wojna dobiegła końca, marines przez megafony i za pomocą ulotek zrzucanych z samolotów informowali walczących Japończyków o bezwarunkowej kapitulacji ich ojczyzny. Często dołączano aktualne zdjęcia rodzinnych miast walczących żołnierzy. Ci jednak uważali te informacje za propagandę, mającą wykurzyć ich z górskich dżungli. Marines skierowało nawet do "pertraktacji" z kapitanem oficera znającego język i kulturę Kraju Kwitnącej Wiśni.

Tak wyglądała kryjówka jednego z japońskich żołnierzy Wikimedia Commons/Groverva

Oba i jego ludzie nie chcieli się jednak poddać. Twierdzili, że dostali rozkaz walki do końca i nie chcą pohańbić honoru japońskiego żołnierza. Sytuacja zmieniła się, gdy z Japonii dotarł do oddziału rozkaz gen. mjr. Umahachi Ano, aby natychmiast złożyć broń. "Lis" zgodził się poddać na honorowych warunkach. W sobotę 1 grudnia 1945 roku, u podnóża masywu Tapocha, Sakae Oba wraz z 46 żołnierzami złożył na ręce dowódcy wojskowego wyspy Saipan ppłk. Howarda G. Kurgisa swój miecz samurajski. Kapitan wraz ze swoimi ludźmi wrócił do Japonii. Zmarł w 1992 roku.

Psy wojny

Archipelag Karolinów to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie, znajdujące się obecnie w granicach Palau. W czasie II wojny światowej doszło tam do jednej z najkrwawszych i najtrudniejszych bitew, jakie przyszło stoczyć Amerykanom na Pacyfiku. Kluczową dla aliantów wyspą była Peleliu, gdzie znajdowało się dobrze przygotowane lotnisko, dające duże możliwości operacyjne w pochodzie ku Japonii i w trakcie planowanej inwazji na Filipiny.

15 września 1944 roku rozgorzała zacięta bitwa dosłownie o każdy skrawek tej niewielkiej wysepki. Oficjalnie zakończyła się 25 listopada. Niemalże wszyscy japońscy obrońcy polegli. Niemalże, bo jeszcze przez kilka miesięcy 1 Dywizja Piechoty Morskiej USA natrafiała na pojedynczych żołnierzy. Nie wszystkich wykryli. Por. Ei Yamaguchi zebrał wokół siebie grupę 33 ocalałych żołnierzy. Ukrywali się w jednej z jaskiń, gdzie czekali na nadejście posiłków. Dali o sobie znać dopiero w marcu 1947 roku, kiedy to grupa japońskiego oficera przypuściła atak na stacjonujący na wyspie kontyngent marines. Zaskoczenie było wielkie, tym bardziej że na całej wyspie było w tym czasie tylko około 150 amerykańskich wojskowych. Natychmiast wezwali oni wsparcie.

Po zlokalizowaniu bazy Japończyków bezskutecznie namawiano ich do poddania się. Aby złamać opór żołnierzy cesarza, sprowadzono z Japonii admirała, który miał wytłumaczyć im, że wojna skończyła się dwa lata temu. Metoda ta poskutkowała, choć Japończycy do końca podejrzewali podstęp. W kwietniu 1947 roku w dwóch oddzielnych grupach złożyli broń przed Amerykanami.

Jak sami później mówili, udało im się utrzymać na tej niewielkiej koralowej wysepce tylko dzięki... amerykańskiemu zaopatrzeniu (!), które wykradali z baz i kontyngentu. Sam porucznik Ei Yamaguchi wiele lat po tych wydarzeniach opowiadał, że często w nocy przychodził pod obóz marines, by oglądać polowe pokazy filmowe. Nie wierzył, gdy wyświetlano na nich obrazy z jego kraju, przedstawiające świat typowo powojenny. Jak sam przyznał: - Nie mogliśmy uwierzyć w przegraną. Zawsze uczono nas, że nie możemy nigdy przegrać. Japońską tradycją jest walka aż do śmierci, do samego końca.

Nie był to jednak ostatni duży oddział cesarskich żołnierzy, który walczył po wojnie w imię honoru. 25 stycznia 1946 roku w górach Filipin, 240 km na południe od Manili, batalion armii filipińskiej, wspierany przez Amerykanów, stoczył wyjątkowo zaciętą bitwę z wykrytym przez zwiad lotniczy japońskim oddziałem partyzanckim, liczącym 120 żołnierzy, z których 72 poległo w trakcie walki.

W lutym tego samego roku na wyspie Lubang ośmioosobowy patrol aliancki został rozbity przez oddział liczący około 30 partyzantów, najprawdopodobniej Japończyków. W marcu sześciu wojskowych poległo na wyspie Guam, zastrzelonych przez niezidentyfikowanych sprawców. Według relacji miejscowych, byli oni ubrani w mundury japońskie.

W maju 1947 roku na wyspie Luzon policji filipińskiej poddało się 15 ukrywających się w dżungli imperialnych żołnierzy. Niepotwierdzone informacje mówią również o kapitulacji 200 żołnierzy na malowniczej wyspie archipelagu filipińskiego Mindanao dopiero w styczniu 1948 roku. Szacuje się, że w wyniku walk i operacji wymierzonych w walczące i ukrywające się na Pacyfiku po wojnie wojska cesarza życie straciło blisko 50 alianckich żołnierzy i wielu funkcjonariuszy lokalnych sił porządkowych.

Prawdziwy ostatni samuraj

Hiro Onoda, jako poddany cesarza Hirohito, wiódł normalne życie na jednej z wysp japońskich. Wszystko się dla niego zmieniło, kiedy w 1941 roku został powołany do służby. Ukończył kurs wywiadu wojsk lądowych w Nakano o specjalizacji sabotaż i dywersja. Jako młody oficer w grudniu 1944 roku został skierowany na wyspę Lubang, gdzie miał utrudniać oczekiwany desant wojsk amerykańskich, a w razie opanowania jej przez wroga - prowadzić działania partyzanckie i dywersyjne.

Gdy atak nastąpił 28 lutego 1945 roku, planował wysadzić lotnisko i doki portowe - powstrzymali go jednak przed tym jego przełożeni. Wyspa, jak i całe Filipiny, została opanowana przez wojska alianckie. Większość Japończyków poległa, choć w tym regionie zostało dużo rozbitych niewielkich oddziałów lub błąkających się po dżungli żołnierzy. Wśród nich był i Onoda. Jeszcze przed samą bitwą o wyspę jego bezpośredni przełożony mjr Yoshimi Taniguchi wydał mu polecenie: "W żadnym wypadku nie wolno ci się poddać. Walka może trwać trzy lata, może dłużej, ale bez względu na to, ile potrwa, wrócimy po ciebie. Tak długo, jak w twojej brygadzie będzie chociaż jeden żołnierz, masz wypełniać obowiązki dowódcy. W żadnym wypadku nie wolno ci odebrać sobie życia".

23-letni wtedy oficer poważnie wziął sobie te słowa do serca. Wraz z trzema innymi żołnierzami z jego rozbitej jednostki, kpr. Shoichi Shimadą oraz szer. Kinshichi Kozuką i Yuichi Akatsu, stworzył grupę, która zaczęła swoją wojnę partyzancką z siłami filipińskimi. Onoda czekał na powrót cesarskiej armii na Lubang. Gdy pewnego dnia natknęli się na zrzucone nad dżunglą ulotki z informacją, że wojna dobiegła końca, uznali to za podstęp Amerykanów. W 1950 roku szer. Akatsu zdecydował, że jego wojna dobiegła końca i poddał się patrolowi policji. Od razu poinformował o trzech towarzyszach, którzy nadal przebywają w dżungli. Funkcjonariusze w końcu zaczęli łączyć opowieści japońskiego żołnierza ze zdarzeniami, które miały miejsce w okolicy: wysadzeniem mostu kolejowego, podpaleniem magazynów żywnościowych, przecięciem linii telefonicznych czy wymianą ognia z "niezidentyfikowanymi" sprawcami. Filipińskie siły powietrzne zaczęły zrzucać z samolotów ulotki napisane i podpisane przez Akatsu, który nawoływał kolegów do
wyjścia z dżungli i przekonywał, że wojna naprawdę skończyła się kilka lat temu. Oni jednak wciąż uważali, że to prowokacja.

W 1954 roku zginął w walce kpr. Shimada. W 1972 roku podczas próby podpalenia zbiorów ryżu Japończyków zauważył patrol policji, który natychmiast otworzył do nich ogień. Na miejscu poległ 51-letni już wówczas szer. Kozuka. Onoda został sam, ale ani myślał zaprzestać walki. Śmierć Kozuki stała się medialnym wydarzeniem w Japonii, przywołując temat zapomnianych żołnierzy cesarza z czasów II wojny światowej. Na Filipiny wysłano ekipy poszukiwawcze, ale Onoda ich unikał.

Do przypadkowego spotkania porucznika z innym Japończykiem doszło w lutym 1974 roku. Młody podróżnik Norio Suzuki natknął się na oficera w dżungli. Nawiązali rozmowę i spędzili ze sobą kilka dni. Suzuki zrobił sobie z Onodą kilka zdjęć, z którymi wrócił do Japonii i poinformował, że odnalazł zagubionego żołnierza! Z przeprowadzonej z nim rozmowy wynikało, że Hiro Onoda gotów jest się poddać, ale na wyraźny rozkaz swojego przełożonego. Odnaleziono w tym celu sędziwego już mjr. Yoshimi Taniguchiego i wysłano go na Lubang, gdzie w umówionym miejscu miał się spotkać z Onodą. 9 marca 1974 roku Onoda, wezwany za pomocą megafonów przez dowódcę, wyszedł z dżungli i czekał w umówionym miejscu.

Z relacji Norio Suzukiego wynikało, że kapitulacja żołnierza miała wyjątkowy charakter: "Ubrany był w łachman, w którym z trudem można było rozpoznać resztki munduru. Przez ramię miał przewieszony postrzępiony wojskowy plecak, a w prawej ręce trzymał karabin Arisaka wz. 99. U jego boku kołysał się długi samurajski miecz. [...] - Poruczniku Onoda! Wojna zakończyła się dwadzieścia dziewięć lat temu, a my ją przegraliśmy. Rozkazuję wam złożyć broń! Zamek karabinu szczęknął metalicznie i na ziemię zaczęły wypadać naboje [...] Zrzucił plecak, z którego wysypało się kilka granatów. Chwilę potem na plecaku wylądował karabin. Po pooranej bruzdami twarzy starego wojownika popłynęły łzy".

Por. Hiro Onoda złożył na ręce prezydenta Filipin Ferdinanda Marcosa samurajski miecz, kończąc tym samym po blisko 30 latach swoją wojnę. On i jego ludzie byli odpowiedzialni za śmierć 30 Filipińczyków, jednak zważywszy na okoliczności prezydent ułaskawił cesarskiego oficera. Ten powrócił do ojczyzny witany niczym bohater narodowy. Co ciekawe, rząd Japonii za niemal 30 lat walk w dżungli wypłacił Onodzie zaległy żołd (!).

Weteran jednak nie pozostał długo w kraju, za który walczył. Nie mógł się przystosować do nowej rzeczywistości. Wyemigrował do Brazylii, do swojego brata. Do Japonii powrócił, już na stałe, w 1984 roku. Zaczął wówczas organizować popularne szkoły survivalowe. Odwiedzał również wyspę Lubang, gdzie spędził 30 lat swojego życia. Por. Hiro Onoda zmarł 16 stycznia 2014 roku w Tokio.

Zagubieni Roninowie

W styczniu 1949 roku poddali się na Iwo Jimie szer. Yamakage Kufuku i Matsudo Linsoki. Szer. Bunzo Minagawa i sierż. Masahi Ito zostali schwytani na wyspie Guam w maju 1960 roku. W lutym 1972 roku rybacy pojmali tam sierż. Shoichi Yokoi. Na wyspie Morotai w czerwcu 1974 roku pilot indonezyjskich sił powietrznych zauważył szer. Teruo Nakamurę - skapitulował przed wysłanymi po niego żołnierzami. W 1980 roku doniesiono o kapitulacji na filipińskiej wyspie Mindoro kpt. Fumio Nakahiry.

W 2005 roku dwóch staruszków na Mindanao podawało się za japońskich żołnierzy, którzy zagubili się po jednej z bitew i nie mogli odnaleźć swojego oddziału. Tsuzuki Nakauchi i Yoshio Yamakawa, za których się podawali, mieli nawet oryginalne dokumenty, potwierdzające ich tożsamość. Jednak rząd Japonii bardzo szybko zdementował te doniesienia, ponieważ lokalne władze uzależniały spotkanie dziennikarzy i przedstawicieli Kraju Kwitnącej Wiśni od wpłacenia dużej sumy pieniędzy.

Dziś jest praktycznie niemożliwe ustalenie, ilu żołnierzy Cesarskiej Armii Japońskiej ukrywało się i walczyło po oficjalnym zakończeniu II wojny światowej. Można przypuszczać, że były ich tysiące. Część na pewno zmarła w osamotnieniu - w wyniku tropikalnych chorób, w walce z miejscowymi siłami lub ze starości. W pierwszych miesiącach i latach po wojnie wielu z nich zostało odnalezionych i przetransportowanych do ojczyzny. Jest prawdopodobne, że niektórzy, gdy uświadomili sobie przegraną Japonii, popełnili rytualne samobójstwo i nigdy nie dowiemy się, gdzie spoczywają ich ciała. Rząd japoński podejrzewa, że na rozsianych wyspach Pacyfiku i Azji do dziś może jeszcze żyć kilkunastu nieświadomych końca wojny żołnierzy.

###Jakub Nawrocki, "Polska Zbrojna"

historiajaponiaII wojna światowa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)