Japonia i Australia zacieśniają więzy obronne. Obawiają się agresywnych Chin
W cieniu zagrożenia ze strony Chin, Japonia i Australia zacieśniają więzy obronne. Oba kraje wciąż jednak najważniejszego gwaranta ich bezpieczeństwa widzą w USA.
Głównymi tematami ostatniego szczytu w Sydney z udziałem japońskiego premiera Shinzo Abego i jego australijskiego odpowiednika Malcolma Turnbulla były bezpieczeństwo regionalne i współpraca handlowa. Mimo że obaj politycy jak ognia unikali bezpośrednich odniesień do Chin, dało się wyczuć, że rozmowy toczą się w cieniu agresywnych poczynań Pekinu.
Zarówno Tokio, jak i Canberra coraz bardziej obawiają się rozpychającego się w regionie Państwa Środka. Nie bez kozery we wspólnym oświadczeniu wezwali wszystkich zainteresowanych "do powściągliwości i unikania działań, które mogłyby prowadzić do eskalacji napięcia, w tym do militaryzacji na obszarze Morza Południowochińskiego". Pekin rości sobie prawo do 90 proc. tego akwenu, wchodząc w spory terytorialne z sąsiadami i budząc irytację w Waszyngtonie, który stoi na straży swobody żeglugi na wodach międzynarodowych.
Australia tylko pozornie leży na uboczu, daleko od centrum wydarzeń. Tak się składa, że połowa z 10 jej największych partnerów handlowych prowadzi z Państwem Środka konflikty graniczne, zatem władze w Canberze mają prawo obawiać się o bezpieczeństwo morskich szlaków handlowych w regionie.
Akurat Japonia znajduje się na drugim miejscu tej listy (za Chinami). Władze w Tokio czują się szczególnie zaniepokojone polityką Pekinu, z którymi mają osobny spór terytorialny o archipelag Senkaku (przez Chińczyków nazywany Diaoyu) na Morzu Wschodniochińskim. Dlatego pod wodzą premiera Abego Kraj Kwitnącej Wiśni prowadzi coraz odważniejszą politykę bezpieczeństwa, konsekwentnie zwiększając wydatki na obronność i stopniowo odchodząc od powojennego pacyfizmu. Podobnie czyni Australia, która rozpoczęła realizację wielkiego programu zbrojeń, rozpisanego na wiele lat do przodu i wartego dziesiątki miliardów dolarów.
Nic zatem dziwnego, że oba państwa, w podobny sposób postrzegające architekturę bezpieczeństwa w regionie Azji i Pacyfiku, zacieśniają teraz więzy obronne. W sobotę Abe i Turnbull ogłosili podpisanie porozumienia w zakresie logistyki wojskowej, obejmującego wzajemne wsparcie podczas ćwiczeń i operacji zbrojnych. Chodzi o wymianę np. paliwa i innych zapasów, ale układ umożliwia też Japońskim Siłom Samoobrony dostarczanie amunicji australijskim siłom zbrojnym.
Japoński premier podkreślił, że w obliczu niepewnej sytuacji geopolitycznej, relacje między Japonią i Australią nabierają bezprecedensowego znaczenia. - Jest ważne, by stać na straży i zwiększać stabilność wolnego, otwartego i opartego na zasadach porządku międzynarodowego - oświadczył Abe. Mówił też o strategicznym partnerstwie i zwiększeniu poziomu koordynacji wspólnych działań w regionie.
Co ciekawe, zarówno Tokio, jak i Canberra zapowiedziały też dalsze prace nad Partnerstwem Transpacyficznym (TPP). To szeroki układ o wolnym handlu, forsowany przez administrację Baracka Obamy, którego politycznym celem miało być zmniejszenie uzależnienia państw regionu Azji i Pacyfiku od wymiany gospodarczej z Państwem Środka. Problem polega na tym, że sprzeciwia mu się prezydent elekt Donald Trump, który zapowiedział wycofanie się z tego porozumienia.
Niemniej Abe i Turnbull zadeklarowali gotowość do współpracy z administracją nowego przywódcy USA. Zarówno Japonia, jak i Australia są związane ze Stanami Zjednoczonymi sojuszem militarnym, który w obu państwach jest postrzegany jako najważniejszy fundament ich bezpieczeństwa.