Jan Truszczyński: rolnicy dostaną dużo pieniędzy
Monika Olejnik rozmawia z Janem Truszczyńskim - głównym negocjatorem w rozmowach z Unią Europejską
27.01.2003 | aktual.: 27.01.2003 10:38
Panie Ministrze, czy Unia chce nas przechytrzyć w sprawie dopłat dla rolników? Nie wydaje mi się, żeby to była próba przechytrzenia nas przez Unię, mam natomiast wrażenie, że rzeczywiście nie wszyscy rozumiemy w taki sam sposób to, co zostało wynegocjowane w Kopenhadze i przed Kopenhagą. My rozumiemy tak, że dopłaty są w wysokości czterdziestu procent dla wszystkich rolników od hektara. Tymczasem Unia Europejska rozumie to inaczej, mówiąc, że będzie przeznaczone dla rolników dwadzieścia pięć procent od hektara, a piętnaście procent z funduszy strukturalnych, według dopłat dla produkcji. Jeszcze inaczej - i nie Unia, a jej niektórzy eksperci, może nawet większość ekspertów - dwadzieścia pięć standardowo, czyli to, co ma być przeniesione czasowo z funduszy na rozwój obszarów wiejskich, ten tak zwany drugi filar, który ma być uruchomiony częściowo na dopłaty bezpośrednie - najprawdopodobniej też standardowo. Przynajmniej słyszymy to w tak zwanych technicznych dyskusjach, które są prowadzone w Brukseli. Zaś to,
co miałoby być uzupełniane z budżetu krajowego, z naszych pieniędzy, to rzeczywiście zdaniem ekspertów z tamtej strony powinno być płacone w tak zwanym systemie standardowym, czyli nie od hektara. Ale piętnaście procent z funduszy strukturalnych też nie od hektara? Widzi pani, na dwoje babka wróżyła - i nawet nie na dwoje, bo zdecydowana większość rozmówców w Komisji Europejskiej jest zdania, że to też można płacić i trzeba płacić od hektara, ale nie ma jeszcze tak zwanych rozporządzeń wykonawczych. To wszystko jest na desce kreślarskiej, rodzi się, w związku z tym są różne poglądy. W tym pięknym mieście są i tacy, którzy mówią, że te płatności powinny być dokonywane w systemie standardowym, w takim, jaki obowiązuje w obecnych piętnastu krajach członkowskich. Ale tak czy siak, Unia Europejska proponuje nam dwa systemy, a my chcemy płacić rolnikowi według jednego systemu. Zbudowanie dwóch systemów jest bardzo kosztowne dla Polski i oczywiście rolnicy będą zaniepokojeni, będą się bać, że stracą na tym. Czy
rolnicy stracą, to jest oczywiście dyskusyjne, nie ulega natomiast wątpliwości, że kosztowałoby to więcej, że wymagałoby zaangażowania większej liczby ludzi, że byłoby bardziej skomplikowane w wykonaniu i w codziennym życiu. To raczej nie ulega wątpliwości i chcielibyśmy tego uniknąć. Nie rozumiem, bo była Kopenhaga, były ustalenia - czy były to ustalenia polityczne czy to były ustalenia merytoryczne, dokładnie zapisane? Ustalenia polityczne i ustalenia merytoryczne. Z tym, że dzisiaj widać wyraźnie, że nasz wybór na rzecz tak zwanego systemu hektarowego, płatności od hektara, który był wyborem oczekiwanym zarówno w Polsce, jak i w obecnych krajach Unii – a który spotkał się z dużym, powiedziałbym nawet, zadowoleniem po tamtej stronie, w naszym mniemaniu, i w naszym przekonaniu, i na podstawie lektury wszystkich papierów, jakimi rząd polski dysponował i nie tylko rząd, bo przecież czytało to bardzo wielu ludzi w Polsce - był systemem, który dawałby się zastosować dla każdego strumienia pieniędzy, który idzie
do rolnika i wspiera jego dochód. Tymczasem, jak mówię, część ekspertów z Komisji Europejskiej, z państw członkowskich jest nieco innego zdania - mówią: wszystko, co sobie będziecie dokładać z własnych pieniążków, żeby rolnik miał większy dochód, proszę bardzo, zgodziliśmy się na to w Kopenhadze, ale to musi być stosowane zgodnie z naszym standardowym systemem, czyli tylko dla tych produktów, które u nas są objęte płatnościami bezpośrednimi i dla żadnych innych. O co chodzi tutaj tym ludziom, którzy tak mówią? Żeby zaoszczędzić, chyba. Nie, nawet nie o to. Chodzi o obawy, że gdyby wszystkie produkty, również nieobjęte płatnościami bezpośrednimi, były traktowane w ten sposób, to może byśmy uzyskali tak zwaną przewagę konkurencyjną – nasze produkty byłyby tańsze, lepiej by się sprzedawały. I tu objawia się po raz kolejny to, co Polska przez cały zeszły rok mówiła, że płatności dla rolnika są potrzebne dlatego, że są podstawowym elementem jego konkurencyjności. Dobrze, ale jaki wpływ mają eksperci na to, co
zostanie zapisane w traktacie akcesyjnym? Premier Leszek Miller wysłał listy do Grecji, wysłał listy do Danii. Tak jest, tak są pisane te listy. Ale co można zrobić? Eksperci mają inne zdanie, czy politycy mogą wpłynąć na ekspertów? Politycy zawsze mogli wpływać na ekspertów. Zobaczymy, jaki będzie wynik dyskusji prowadzonej na szczeblu politycznym w sprawie, o której teraz mówimy. Czy panowie napisali w tym liście, że to jest niepoważne traktowanie Polski, skoro coś innego zostało ustalone w Kopenhadze? Można się zdziwić, że teraz eksperci mają inne zdanie na ten temat. Na pewno w projekcie - bo ja tylko pisałem ostateczny projekt -nie używam słowa „niepoważne”, natomiast faktycznie mówiliśmy o czymś innym, a coś odrobinę innego pojawia się na papierze. Czy można uspokoić rolników, że dopłaty będą takie, jak ustaliliśmy w Kopenhadze, czy na razie nie można jeszcze rolników uspokoić? Proszę pani, oczywiście że rolnicy dostaną swoje pieniądze. Przy czym – choć nie chcę dzisiaj spekulować, bo dyskusja jeszcze
trwa - nawet gdyby się miało okazać, że nie wszystko uda się w taki sposób dokładnie, stuprocentowo załatwić, jak to wynika z naszych wyobrażeń o tym, co zostało wynegocjowane, to strumień pieniądza do rolnika tak czy inaczej będzie bardzo, bardzo duży, bardzo duży. A w przypadku, nad którym teraz dyskutujemy, strumień pieniądza do tych rolników, którzy zajmują się produkcją zbóż, roślin oleistych, bydła, tytoniu, chmielu, innych podobnych rzeczy, byłby nieco większy niż gdyby byli opłacani z naszej kieszeni, z pieniążków krajowych, tylko w systemie hektarowym. Tak więc my koncentrujemy się trochę na czym innym. Tak, ale Krystyna Naszkowska pisze w „Gazecie Wyborczej”: hodowla krów mamek, bydła mięsnego czy tytoniu jest w zaniku, więc tych dopłat może w ogóle nie być. Ona raczej nie jest w zaniku, powiedziałbym nawet, że rośnie albo jest w stagnacji. Nie zgodziłbym się absolutnie z tym, że tych dopłat może nie być. Odwrotnie: dopłaty będą i będą bardziej skoncentrowane na rolnikach zajmujących się produkcją
towarów, które pani wymieniła. Tu chodzi o coś innego. Ale pani Krystyna Naszkowska, która zna się na rzeczy, właśnie pisze... Niewątpliwie zna się na rzeczy. ...o tym, że hodowla krów mamek i hodowla tytoniu jest w zaniku. Widzi pani, jestem może nie tyle od hodowli, ile od zapisów traktatowych, w związku z tym nie będę się wypowiadał, zamiast kolegów z ministerstwa rolnictwa, na temat hodowli. Co do sprawy, o której rozmawiamy, podstawową rzeczą jest to, że zbyt dużo kosztuje posiadanie dwóch rozmaitych systemów, w zależności od tego, skąd idą pieniądze płacone rolnikowi. To jest podstawowa rzecz. Nie możemy się na to zgodzić? Nie powinniśmy się zgadzać na dwa systemy, wyraźnie od siebie różne. I jeszcze żeby zamknąć tę sprawę: czy piętnaście procent z funduszy strukturalnych ma być przeznaczone dla systemu uproszczonego czy dla systemu, w którym są dopłaty do produkcji? Znakomita większość naszych rozmówców w Brukseli, zajmujących się pisaniem traktatu akcesyjnego, uważa, że dla systemu uproszczonego. A
znakomita większość ekspertów? Właśnie mówię o ekspertach, tak mówią eksperci. Czyli w sprawie funduszy strukturalnych nie ma żadnego pola manewru i nikt nie protestuje z Unii Europejskiej na ten temat? Nie powinno być problemów w tej sprawie. Tylko w sprawie budżetu są problemy. Złotóweczki to co innego, złotówki tak - tu są różnice poglądów. A co z naszym mlekiem? Jeśli chodzi o nasze mleko, będzie się go coraz więcej sprzedawać do hurtowni. Daj Bóg, żeby było coraz więcej. Tutaj też są protesty. Wie pani, tu też są oczywiście protesty, jednak jest tu też rzecz podstawowa - i doradzałbym, żebyśmy wszyscy wierzyli w sygnały płynące od takich ludzi jak Verheugen czy komisarz do spraw rolnictwa Fischler, że kwota wynegocjowana przez Polskę w Kopenhadze nie jest zagrożona. Nie jest zagrożona, to znaczy nie dojdzie do zredukowania, do zmniejszenia tej kwoty. Mamy to zapisane na papierze? Proszę pani, nie mamy tego zapisanego na papierze w ten sposób, natomiast wynika to z procedur i ze sposobów podejmowania
decyzji. Ale dlaczego nie zapisaliśmy tego na papierze w Kopenhadze, tylko musimy polegać na słowach? Dlatego, że jak się negocjuje kwotę, to nie ma potrzeby pisania, że kwota, którą wynegocjowaliśmy, ma być po wsze czasy albo do momentu kolejnej reformy rynku mleka nietknięta i nienaruszona. Jak jest wynegocjowana, to jest wynegocjowana i to ma być wpisane do traktatu - i będzie. Tak, ale teraz pojawiają się wątpliwości ze strony Unii Europejskiej. Ja bym tego nie nazwał wątpliwościami. To nie są wątpliwości, ile zastanowienie się, czy rzeczywiście Polska może mieć tak małą sprzedaż bezpośrednią. Ponieważ w sumie uzgodniliśmy 464 tysiące ton sprzedaży bezpośredniej, jakie rolnik sprzedaje na podstawie dokumentów i faktury - ale sprzedaje pani albo mnie, a nie do mleczarni. Albo też sprzedaje do miejscowego sklepiku, albo prowadzi sprzedaż swoich wyrobów bezpośrednio w gospodarstwie. I ponieważ z naszych gusowskich statystyk wynikało wcześniej, że ta sprzedaż bezpośrednia w Polsce to między półtora a dwa
miliony ton, to zrozumiałe, że niektórzy ludzie z państw członkowskich zastanowili się i powiedzieli: chwileczkę, ale te 464 tysiące ton, to jest tak mało z tym, co mamy tutaj w poprzednich statystykach polskich, tak więc musimy sprawdzić, jak to funkcjonuje. I o to im chodzi, że chcą sprawdzić, jak to będzie funkcjonowało, czy rzeczywiście będziemy mieli tak mało sprzedaży bezpośredniej. Dobrze, ale czyli będzie ta kwota osiem i pół miliona ton, czy nie? Będzie, zdecydowanie będzie. Ona jest już wpisana i cała dyskusja dotyczy nie kwoty, co do tego w ogóle tutaj nie ma dyskusji, tylko nasi partnerzy uważają, że powinien nastąpić przegląd. Może pamięta pani... Że to jest za dużo, tak, wiem. Nie za dużo, bo nie chodzi o to, czy za dużo, czy za mało, tylko żeby sprawdzić jak funkcjonuje to w Polsce. I nie tyle nawet to, co się sprzedaje do mleczarni, raczej chodzi o tę drugą część, tę małą część, sprzedaż bezpośrednią. Ale przecież ta kwota jest zawyżona, bo tyle się nie skupuje. To było na wyrost, żebyśmy po
prostu mogli się rozwijać, żeby rolnicy mogli się rozwijać. I dlatego ma ta kwota zostać i zostanie. Żeby tak też uważali eksperci, to by było dobre. Proszę jeszcze na koniec powiedzieć, czy można dołączyć do traktatu akcesyjnego deklarację gwarantującą utrzymanie polskiego prawa aborcyjnego? Z całą pewnością tak, oczywiście. Czy zdążymy z tym do końca tego tygodnia, czy musimy zdążyć z tym do 16 kwietnia? Jest tu spora elastyczność. Jeśli chcemy dołączyć taką deklarację, byłoby najlepiej, gdybyśmy zrobili to zanim jeszcze zostaną zamknięte prace redakcyjne nad tym traktatem. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przedstawić taki dokument w późniejszej fazie. W późniejszej fazie, to znaczy kiedy? W okresie przed podpisaniem traktatu, w momencie podpisywania traktatu, w momencie przedstawiania tak zwanego aktu ratyfikacyjnego, czyli dokumentu, który potwierdza, że społeczeństwo polskie zaakceptowało przystąpienie Polski do Unii. Prawo międzynarodowe stwarza tu rozmaite możliwości.