Jamie Stokes: niedzielna tradycja
To była zwyczajna niedziela w Krakowie. Niedziele są dniami poświęconymi pielęgnowaniu tradycji – małymi świętami na końcu każdego tygodnia. Nawet mieszkanie Stokesów ma swoją niedzielną tradycję, chociaż zastanawiam się często, jak podobna, czy raczej niepodobna, jest ona do tradycji pielęgnowanych przez naszych sąsiadów.
Przeczytaj tekst w oryginale
U nas niedzielna tradycja numer jeden to sprzątanie. Zwyczajny tok życia zatrzymuje się w niedzielę jak pociąg chwilowo zdjęty z torów, co daje nam idealną i często jedyną okazję do wymiany kół i naoliwienia wózków. W rzeczywistości oznacza to czyszczenie różnych rzeczy (ubrań, wanien, podłóg), tak abyśmy mogli zabrudzić je ponownie przed kolejną niedzielą.
Sprzątanie tradycyjnie uznawane jest za czynność kobiecą, chyba że dotyczy ono czegoś, co posiada silnik lub amunicję. Nie wiem jak to jest w przypadku innych polskich kobiet, moja żona fascynuje się jednak szczególnie czyszczeniem zasłon i okien. Teoretycznie czyszczenie zasłon nie nosi w sobie ryzyka katastrofy, żonie udało się jednak teorię tę obalić. Cechą zasłon jest to, że mają za sobą ściany. Gdybyście tydzień temu zapytali mnie, czy ściana to coś, co powinno czasem zostać wyczyszczone kobiecą ręką, odpowiedziałbym pewnie, że czemu nie. Byłaby to odpowiedź niewłaściwa.
Czyszczenie ściany wydaje się być czynnością w miarę prostą – mamy tu w końcu dużą, płaską powierzchnię, podobną do powierzchni stołu, tyle że pionową. Okazuje się jednak, że zabranie się za czyszczenie ściany w taki sam sposób, w jaki zabieramy się za czyszczenie stołu, niekoniecznie przyniesie pożądany efekt. U nas efektem tym było rozprowadzenie małej brudnej plamki znalezionej za zasłoną po całej powierzchni ściany w postaci dużych, zachodzących na siebie mazi. Osobiście podobał mi się powstały w ten sposób efekt dekoracyjny, żona w nastroju wybitnie prosprzątalnym uznała go jednak za absolutnie niesatysfakcjonujący.
Po kilku godzinach rozprowadzania mazi po całej ścianie i tworzenia z nich coraz to ciekawszych konfiguracji u żony pojawiły się łzy frustracji, a u mnie rosnące poczucie, że wkrótce zostanę w to wmieszany. Faktycznie, poinformowano mnie zaraz, że pomalowanie ścian, które zostały wcześniej nieefektywnie umyte, jest robotą męską. Pewnie dlatego, że jest to czynność w miarę prosta i może nieść ze sobą potrzebę użycia śrubokrętu.
Dość długo mieszkam w Polsce, zdążyłem się więc już chyba zarazić polskim genem rewolucji. Zbuntowałem się zatem, głównie dlatego, że mój osobisty plan na niedzielę zakładał przyrządzenie wołowego gulaszu (bardzo gęsta, angielska zupa)
, na który cieszyłem się już od tygodnia. Moja żona wiedziała, że nie ma co walczyć z żadnym moim zamiarem, który zakłada udział mego żołądka. Na ten jeden dzień postanowiliśmy więc przeciwstawić się silom tradycji.
Kilka godzin i jedną wyprawę do Castoramy później, rewolucja trwała już na całego. Ja w kuchni kroiłem swoje warzywka, a żona w pokoju obok malowała obrażoną ścianę. Gdyby zobaczył nas Lech Wałęsa, pewnie dostałby ataku serca. Fakt, że wszystko działo się w niedzielę, jeszcze by ten atak spotęgował.
Nasze rewolucja, jak wiele innych, upadła jednak, gdy doszło do szczegółów. Odkryliśmy, że moja żona może bez wywoływania końca świata malować ścianę w niedzielę, nie potrafi jednak tej pracy dokończyć. Kiedy tylko część z brudnymi maziami została satysfakcjonująco zakryta, natychmiast straciła ona zainteresowanie detalami takimi jak pomalowanie reszty ściany czy też na przykład domalowanie prostych linii wzdłuż jej rogów. Okazało się, że nie potrafi egzystować w mieszkaniu z najmniejszą plamką brudu na oknie, nie ma jednak najmniejszego problemu z porzuceniem malowania ściany pokrytej farbą tylko w 75 procentach. Ja z kolei mógłbym spokojnie siedzieć przy oknie, przez które nie można już nic zobaczyć, wolałbym jednak spłonąć niż patrzeć na ścianę z niedomalowanymi rogami. Uroczyście wręczyłem żonie nóż kuchenny, a ta uroczyście przekazała mi pędzel. Znaliśmy swoje miejsce.
Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski