PublicystykaJakub Majmurek: prezes Kaczyński utwierdza beton

Jakub Majmurek: prezes Kaczyński utwierdza beton

Po wetach prezydenta między Nowogrodzką, a Pałacem Prezydenckim zapanowała nerwowa atmosfera. Rozpoczęła się wojna na słowa, przytyki, złośliwości. W wojnie tej wymownie milczała jedna osoba - prezes PiS Jarosław Kaczyński. Do poniedziałku niekwestionowany hegemon rządzącego obozu.

Jakub Majmurek: prezes Kaczyński utwierdza beton
Źródło zdjęć: © East News | Stanisław Kowalczuk
Jakub Majmurek

Weta Dudy - obok Zbigniewa Ziobry - najmocniej uderzały właśnie w Kaczyńskiego. Nie tylko powstrzymały reformę sądownictwa, na jakiej prezesowi zależało od ćwierć wieku, ale także rzuciły wyzwanie jego władzy. Pokazały światu, że prezes nie kontroluje już dłużej prezydenta, a Nowogrodzka będzie musiała brać pod uwagę w swoich przyszłych planach wolę Krakowskiego Przedmieścia.

Prezes przemówił dopiero w czwartek wieczorem. Razem z Mariuszem Błaszczakiem udzielił blisko czterogodzinnego (!) wywiadu Radiu Maryja. Już sam wybór ministra Błaszczaka i medium pozwalał spodziewać się, co powie prezes. Media Rydzyka są dla PiS kanałem komunikacji z betonową frakcją własnego elektoratu, tylko najbardziej fanatyczni wyborcy PiS pozytywnie odbierają ministra Błaszczaka. Rozmowa potwierdziła te intuicje. Kaczyński i jego minister mówili do najtwardszej frakcji swoich wyborców, nie próbowali nawet odpowiedzieć na obawy niezdecydowanych. Tak, jakby w sytuacji wyraźnego przesilenia kierownictwo PiS uznało, że najważniejsza jest teraz mobilizacja własnych, najwierniejszych szeregów.

Jednak nawet osoby, którym w życiu nie przyszłoby na myśl głosować na PiS, powinny uważnie przyjrzeć się temu, co Kaczyński wczoraj mówił. To, co powiedział wskazuje bowiem, iż czeka nas gorąca polityczna jesień - władza nie tylko nie planuje żadnego kompromisu w sprawie podporządkowania sobie wymiaru sprawiedliwości, ale zapowiada także ofensywę przeciw wolnym mediom i dalszą politykę otwartej konfrontacji z Europą. Wszyscy ci, którzy w ciągu ostatnich dwóch tygodni wychodzili na ulicę, wszyscy przywiązani do wolności słowa i Polski zakorzenionej w Europie, mają powody do niepokoju.

Ani kroku wstecz

Kaczyński bardzo wyraźnie zapowiedział: w kwestii sądów ani kroku wstecz. Prezydent „popełnił błąd”, ale ten „błąd” co najwyżej odsunie w czasie „reformę”, nie powstrzyma jej. Kaczyński sprawiał wrażanie, jakby był zły na prezydenta, a jednocześnie nie chciał zaogniać z nim konfliktu. Ucinał pytania, o ocenę postępowania Andrzeja Dudy, chciał mówić o przyszłości, nie swoich żalach do głowy państwa.

Plany prezesa wyraża hasło "ani kroku wstecz". Skala społecznego oporu wyraźnie nie skłoniła Kaczyńskiego do refleksji nad sensownością reformy sądów w postaci zaproponowanej przez Zbigniewa Ziobrę. Lider obozu władzy powtórzył na antenie katolickiego radia całą insynuacyjną kampanię przeciw sądom, opartą na przekłamaniach, pół- i postprawdach, przy pomocy której PiS usiłował sprzedać swoją reformę trzeciej władzy opinii publicznej.

Po raz tysięczny usłyszeliśmy więc, że sądy są nadzwyczajnie skorumpowane, (post)komunistyczne, że nic nie zmieniło się w nich od roku 1989, że sędziowie postrzegają się jako stojąca ponad prawem kastę. W trakcie ostatnich dwóch tygodni prawnicy, niezależne media, autorytety naukowe, merytorycznie obalali kolejne tego typu argumenty. Kaczyński do merytoryki się jednak nie odnosił. Mówił do bańki elektoratu, który wierzy mu ślepo na słowo i jest święcie przekonany, że sędziowie to złodziejska klika, stojąca na stronie interesów możnych - "prosty człowiek" nie ma co w sądach szukać sprawiedliwości.

Powszechność tego przekonania jest wielkim problemem polskiej demokracji i paliwem dla PiS. Jak pokazują jednak ostatnie protesty, większość obywateli nie kupuje PiSowskiego szantażu: albo rządy "sędziowskiej kasty" albo oddanie kontroli nad sądami prokuratorowi generalnemu.

Po sądach media

Kaczyński zapowiedział otwarcie kolejnego frontu na jesieni: medialnego. W trakcie ostatnich dwóch tygodni politycy PiS i sympatyzujący z partią publicyści wściekle atakowali prywatne media za to, że w trakcie konfliktu opowiedziały się po stronie opozycji i krytykowały rząd. Sam Kaczyński i jego obóz od zawsze snuli paranoiczną narrację o polskich mediach opanowanych przez ich osobistych, politycznych wrogów, dążących do "wyeliminowania prawicy" z polskiej sfery publicznej. Dlatego konieczne ma być „przywrócenie pluralizmu” w polskiej przestrzeni medialnej.

By zobaczyć, jak PiS rozumie to "przywracanie pluralizmu" wystarczy włączyć TVP Info. W ciągu kilkunastu miesięcy panowania tam ekipy z nadania Nowogrodzkiej, stacja zmieniła się nie tylko w narzędzie wyjątkowo topornej rządowej propagandy, ale stała się także środkiem do aktywnego szczucia na opozycję i inaczej myślących. Stopień manipulacji, dokonywanych przez TVP w trakcie takich kryzysów, jak ten lipcowy, przybiera postać nieporównywalną z niczym innym od czasów stanu wojennego.

Zapowiedzi "przywrócenia pluralizmu" w mediach prywatnych powinny więc w nas budzić przerażenie. Prezes Kaczyński zapowiedział przyjęcie na jesieni "ustawy dekoncentracyjnej", która zmusi do podziału "medialne monopole". Może to oznaczać, że właściciele dziś niezależnych mediów zostaną zmuszeni do sprzedaży ich spółkom skarbu państwa, czy zaprzyjaźnionym z obecną władzom przedsiębiorcom. Powstałe w ten sposób odpowiedniki TVP Info w prasie, radio i telewizji z pewnością nie zwiększą pluralizmu polskiej sfery publicznej.

PiS szczególnie przymierza się do przejęcia mediów lokalnych. Faktycznie, to w segmencie tygodników lokalnych mamy do czynienia z dużą koncentracją własności, w dodatku w rękach obcego kapitału. Taka struktura własności daje jednak lokalnym gazetom pewien stopień niezależności od lokalnych układów. Czy sytuacja, gdy właścicielem lokalnej gazety jest miejscowy przedsiębiorca, któremu zależy, by żyć dobrze z wojewodą, burmistrzem i lokalnym biskupem faktycznie sprzyja niezależności regionalnej prasy? PiS nie na niezależności jednak zależy, a na tym, by z lokalną prasę zmienić we własny biuletyn przed wyborami lokalnymi. Wszystko wskazuje więc na to, że po wakacjach będziemy znów musieli "spacerować" - tym razem w obronie wolnych mediów.

Zła zagranica

Równie niepokojące było to, co prezes PiS mówił o Europie. W pierwszej części wywiadu, zapytany przez ojca prowadzącego, jakie jest stanowisko rządu w sprawie ultimatum Franka Timmermansa, domagającego się w ciągu miesiąca odpowiedzi od Polski na wątpliwości Komisji w sprawie przestrzegania przez nasz kraj zasad praworządności, Kaczyński odpowiedział tylko, że ten miesiąc "przeczekamy". Wydawał się pewny, że Unia Europejska nie nałoży na Polskę żadnych sankcji, bo "prawo jest po naszej stronie", a poza tym w przypadku głosowania sankcji przez Radę Europejską uratuje nas weto Węgier.

Prezes zapomniał jednak, że poważne sankcje finansowe może także nałożyć Komisja przy pomocy Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Na sojuszu z Orbánem Nowogrodzka przejechała się też już raz w przypadku głosowania nad odnowieniem mandatu Donalda Tuska jako szefa Rady Europejskiej, i z pewnością otwarta konfrontacja z Europą, w której naszym jedynym atutem jest premier Węgier, nie jest dobrym pomysłem.

Jeszcze bardziej zdumiewające rzeczy o Europie usłyszeliśmy w drugiej, nocnej części wywiadu. Kaczyński stwierdził tam między innymi, że Europa to upadająca cywilizacja. Pada Irlandia, pada Malta, ostatnim bastionem, niezdobytą twierdzą pozostaje jedynie Polska. Trudno powiedzieć, co miałoby być dowodem tego upadku, ale biorąc pod uwagę, że jako jego ilustrację prezes wybrał kraje, które niedawno wprowadziły równość małżeńską, można domyśleć się, że chodzi o prawa osób LGBT. "Szatan chodzi po świecie" - zakończył swój wywód o Europie Kaczyński, w równouprawnieniu par jednopłciowych dopatrując się najwyraźniej diabelskiej sprawki. Nawet dla części umiarkowanych wyborców PiS, te słowa prezesa musiały brzmieć w najlepszym wypadku niezrozumiale i ekscentrycznie.

Narracji prezesa o "upadku Europy" wtórował minister Błaszczak, powtarzający wielokrotnie sfalsyfikowane w licznych mediach bzdury o "strefach szariatu w europejskich miastach", "narzucających swój styl życia islamskich migrantach", czy bezprecedensowym zagrożeniu terrorystycznym, jakie wywołać miała migracja i przyjęcie uchodźców.

Wszystkie te wypowiedzi - nawet biorąc poprawkę na to, do jakiej widowni były kierowane - tworzą bardzo ponury obraz perspektyw polskiej polityki w Europie. Zapowiadają kontynuację obecnego kursu, prowadzącego do głębokiej izolacji Polski w Brukseli i pozostałych europejskich stolicach. Taki kurs konsoliduje wokół Nowogrodzkiej najbardziej betonowy elektorat, ale jednocześnie odstrasza pro-europejskich wyborców, których na razie ciągle jest większość. By powstrzymać fatalną politykę PiS w Europie muszą się oni jednak zmobilizować przy urnach i odsunąć partię Kaczyńskiego od władzy.

Prezes się was boi

Jak wiele niepokojących słów by wczoraj nie padło z ust Kaczyńskiego, jedno napawa optymizmem. Widać, że PiS przestraszył się tego, co zaszło w Polsce w lipcu. Kaczyński przyznał na antenie Radia Maryja, że po raz pierwszy od dubeltowego zwycięstwa PiS w 2015 roku wytworzyła sytuacja, grożąca politycznym przesileniem na korzyść opozycji. Innymi słowy: obywatelki i obywatele, prezes przestraszył się waszej siły, zdolności mobilizacji, społecznej presji. Fakt, że komunikuje to w najbardziej sekciarskim, zamkniętym medium w Polsce, pokazuje, jaka jest skala jego lęku przed konfrontacją z szerszą opinią publiczną.

Przestraszony Kaczyński może teraz sięgać po jeszcze bardziej represyjne polityki, nie tylko w sprawie sądów i mediów. Ale w lipcu obywatele, po raz drugi po czarnym marszu pokazali, że są w stanie taką politykę zatrzymać. Jakich treści na autopilocie nie opowiadałby prezes najwierniejszej radiomaryjnej publice, dobrze wie, że większość nie kupuje i chyba już nie kupi jego narracji o "postkomunizmie" i opanowanej przez "szatana" Europie.

Jakub Majmurek dla WP Opinii

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)