Jakub Majmurek: Kreml by tego lepiej nie wymyślił. Czy rząd PiS realizuje politykę Moskwy?
Pozornie nie ma w Polsce bardziej antyrosyjskiej partii niż PiS. Paradoks polega jednak na tym, że wszystko, co dzieje się w Polsce po 2015 roku, wygląda jakby wyjęte zostało ze scenariusza "politycznych technologów" Władimira Putina.
23.02.2018 | aktual.: 23.02.2018 20:19
Zwłaszcza sytuacja wokół nieszczęsnej i niepotrzebnej ustawy o IPN, która pogrążyła nasz wizerunek w oczach światowej opinii publicznej i skłóciła nas prawie ze wszystkimi, rozwija się tak, że Kreml by tego lepiej nie wymyślił.
Zarazem w niepodrabianym, charakterystycznym dla pisowskiego środowiska, pełnym niedomówień i insynuacji stylu, Rosja oskarżana jest przez polityków i media rządzącej prawicy o najbardziej niestworzone rzeczy, na czele z "zamordowaniem polskiego prezydenta w Smoleńsku". Jak to możliwe?
Wielka gra Rosji
Kreml ma ważne rzeczy do ugrania w naszym regionie. Odzyskanie w nim hegemonii jest kluczowe, bo państwo Putina chce wrócić do światowej geopolitycznej pierwszej ligi. To zaś jest konieczne dla utrzymania stabilności reżimu.
Wbrew obietnicom z początku wieku, Putin nie jest dziś w stanie dać Rosjanom powszechnego dobrobytu, a nawet nadziei na jego osiągnięcie w wyobrażalnej przyszłości. By niezadowolenie społeczne nie zmiotło obecnego układu władzy, trzeba dać Rosjanom coś innego – poczucie narodowej dumy i imperialnej potęgi. Pełen komunikatów o rosyjskiej sile telewizor musi na razie zrekompensować pustą lodówkę.
Do tego, by boksować wśród największych, w tej samej lidze co Chiny i Stany Zjednoczone, Rosja nie ma dziś jednak koniecznych zasobów. Nie jest dynamiczną, innowacyjną gospodarką, poza produktami dobrze rozwiniętego przemysłu zbrojeniowego na światowych rynkach konkurencyjne są wyłącznie rosyjskie surowce mineralne. Państwu Putina dramatycznie brakuje też soft power – dobrego wizerunku w świecie, atrakcyjnej kultury czy własnej ideologii.
Rosja ma za to ciągle świetnie zorganizowane sprawne służby, nieskrępowane skrupułami, jakie na ich odpowiedników na zachodzie nakłada mimo wszystko kontrola demokratycznej opinii publicznej i społeczeństwa obywatelskiego.
Służby te prowadzą agresywne działania na terenie zachodniej Europy, naszego regionu oraz – jak pokazuje śledztwo specjalnego prokuratora Muellera – Stanów. Frontem ich działań są często media społecznościowe, które odpowiednio przeszkolone służby nasycają fałszywkami, sztucznym szumem informacyjnym, obliczonym na radykalizację zachodniej opinii publicznej kontentem generowanym z setek fałszywych kont.
W przeciwieństwie do czasów radzieckich, ta kampania dezinformacyjna nie propaguje żadnej konkretnej ideologii. Nie chodzi o narzucenie przeciwnikowi własnego światopoglądu, a raczej o wywołanie takiego chaosu, by ten nie był w stanie odróżnić prawdy od fałszu, informacji od bełkotu, manipulacji od uczciwej argumentacji.
Przeciw demokracji i Europie
Ten chaos ma realizować dwa strategiczne cele. Po pierwsze, osłabić zaufanie do zachodnich demokracji wśród ich własnych obywateli. Po drugie, rozbić jedność zjednoczonej Europy, zwłaszcza na jej wschodniej flance. Wywołane tym osłabienie Zachodu ma pomóc wrócić Rosji na wielką szachownicę.
W swoich atakach na liberalną demokrację Rosja łączy motywy wzięte z propagandy ZSRR i najbardziej wulgarnego marksizmu, łącząc je z retoryką europejskiej skrajnej prawicy. Rosyjskie trolle przekonują więc z jednej strony, że demokracja w krajach zachodu to jedynie fasada, za którą kryją się rządy oligarchii i różnych mętnych grup interesu. By bronić aneksji Krymu i agresywnej polityki w regionie, wybiórczo przywołują wszystkie przypadki, gdy to Stany czy państwa europejskie same napadały na inne kraje lub przy pomocy swoich służb obalały ich rządy.
Fakty te mogą być nawet prawdziwe – także Stany mają przecież sporo na sumieniu, jeśli chodzi o stosunek do suwerenności mniejszych, uboższych państw – problem w tym, włączone zostają w głęboko zmanipulowaną narrację, której jedynym zadaniem jest odebranie zachodniej opinii publicznej zdolności do racjonalnego sądu moralnego na temat tego, co Rosja dziś robi np. na Ukrainie i będzie robić w kolejnych miejscach.
Do tej narracji dochodzą reakcyjne pohukiwania na "Gejropę", opowieści o rzekomych "sferach szariatu" w europejskich miastach, połączone z pogardą dla słabości liberalnych państw "Starej Europy". Liberalizm – przekonuje kremlowska propaganda – doprowadzi Europę do zguby, uczyni ją bezradną wobec "islamskiej inwazji". Narracja zarzucająca Europie jednocześnie to, że tak naprawdę nie jest i nigdy nie była w pełni demokratyczna (bo za fasadą rządzi wąska grupa osób, chroniąca swoich interesów równie brutalnymi metodami, co rosyjska elita), jak i to, że zbyt wiele demokracji, otwartości i liberalizmu doprowadzi do jej zguby, jest oczywiście wewnętrznie sprzeczna. Nie o spójność w niej jednak chodzi, a o to, by systematycznie podmywać zaufanie do zachodniej demokracji liberalnej, jej instytucji i sfery publicznej.
Rosja realizuje ten cel wspierając kwestionujące demokratyczno-liberalny konsensus organizacje skrajnej prawicy. Najbardziej znany przypadek to wspomagany hojnymi pożyczkami przez rosyjskie banki Front Narodowy. Kreml gra na wzmocnienie skrajności, by zniszczyć polityczne centrum w Europie i Stanach, tak bardzo pogłębiając i radykalizując w nich polityczne podziały, by organizmy te stały się niezdatne do rządzenia, niezależnie od tego, kto wygra wybory.
Skrajna prawica jest przydatna Rosji także jako siła dążąca do zwinięcia Unii Europejskiej. Zjednoczona, prawdziwie solidarna, prowadząca spójną politykę energetyczną i obronną Europa byłaby bowiem dla strategii Kremla wielkim problemem. Łatwiej prowadzić swoją grę wobec Europy podzielonej, skłóconej między sobą, marnującą energie na wewnętrzne konflikty.
Ich podsycanie jest w rosyjskim interesie zwłaszcza w naszym regionie. Stąd rosyjska maszyna narracyjna usiłuje zaognić wszelkie urazy i zaszłości, o jakie w regionie tak dotkniętym przez historię jak Europa Wschodnia nietrudno. Warszawa, Kijów, Wilno zajęte prowadzeniem ciągłych wojen pamięci między sobą to wymarzone rozdanie w rosyjskim pasjansie.
I kto tu jest partią rosyjską?
Jak do tych strategicznych celów Rosji ma się polityka PiS w ostatnich dwóch latach? Dość łatwo zauważyć, że zaskakująco wiele rzeczy pasuje.
PiS gra przeciw silnej, federalnej Europie, przeciw wspólnotowym instytucjom. W zasadzie pragnie zwinąć Unię Europejską do sfery wolnego handlu z pewnymi mechanizmami solidarności ekonomicznej – dopóki służą one Polsce. Postawa obecnego polskiego rządu jest najlepszym argumentem dla wszystkich tych na zachodzie, którzy przekonani są, że przyjęcie Europy Wschodniej do Unii było błędem. Argumenty jakie w bliskich PiS mediach pojawiają się przeciw liberalnej, wielokulturowej Europie spokojnie mogłyby pochodzić z którejś z bliskich Kremla publikacji.
Działania PiS to pokaz pogardy dla podstawowych zasad demokracji liberalnej, na czele z zasadą rządów prawa i poszanowania mniejszości. Przykład tego, jak Kaczyńskiemu z pomocnikami łatwo było faktycznie zmienić polski ustrój jest kolejnym argumentem w rosyjskiej narracji o beznadziejnej słabości zachodniej demokracji. Okres rządów PiS to także festiwal politycznej radykalizacji.
Centrum sceny politycznej opanowały środowiska niegdyś na samej prawicy uważane za skrajne i dziwaczne. Niestworzone teorie o zamachu w Smoleńsku powtarzał szef MON, głównym przedstawicielem PiS w zachodnich mediach jest groteskowo obcesowy i zacietrzewiony Dominik Tarczyński, politykę zagraniczną pod dyktando krajowych wzburzeń prowadzi Patryk Jaki, a przekaz dnia wyznacza Twitter Krystyny Pawłowicz.
Rządy Szydło i Morawieckiego skłóciły się też z Komisją Europejską, Niemcami, Francją, Izraelem, Stanami Zjednoczonymi. Nigdy po roku 1989 roku Polska nie była tak osamotniona w świecie. Wbrew tradycji własnego obozu i dziedzictwu prezydentury Lecha Kaczyńskiego PiS gra też w rosyjską grę w relacjach z Ukrainą. W cień odchodzi doktryna Giedroycia, wpływ na politykę zyskują dawne środowiska kresowe. Zamiast rozmawiać z Ukrainą o przyszłości i szukać porozumienia co do tego, jak miałaby ona wyglądać, wdajemy się z nią w bezproduktywne spory o przeszłość – polityka wschodnia staje się zakładniczką Wołynia i instytucji pamięci, powstających wokół tego wydarzenia.
Politycy i media PiS zarzucali Tuskowi i PO uległość wobec Rosji, działanie zgodne z jej interesami. Patrząc jednak na wszystko to powyżej, chce się zapytać: i kto tu jest partią rosyjską?
"Lepiej" być nie mogło
Oczywiście, nie tylko z powodu ostrożności procesowej, nie możemy dziś zarzucić PiS świadomej pracy na rzecz Rosji. Wierzę, że politycy tej formacji działają z pełnym przekonaniem tego, iż wszystko co robią służy Polce i Polakom.
Nie da się jednak ukryć, że polityka ostatnich 2 lat nie mogłaby być korzystniejsza dla Kremla. Wygląda na to, że nie potrzebujemy nawet specjalnie rosyjskich agentów i trolli, by realizować strategiczne cele Rosji: osłabienie Unii Europejskie, podkopywanie zaufania do instytucji liberalnej demokracji, pogrążenie Europy Wschodniej w bezproduktywnych wojnach pamięci.
W piosence Jacka Kaczmarskiego "Rejtan, czyli raport ambasadora" rosyjski dyplomata donosi carycy Katarzynie o udanym przebiegu Sejmu zatwierdzającego pierwszy rozbiór Polski. Raport konkluduje słowami:
"Skłócony naród, król niepewny, szlachta dzika
Sympatie zmienia wraz z nastrojem raz po raz.
Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka,
To wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse.
Dlatego radzę: nim ochłoną ze zdumienia
Tą drogą dalej iść, nie grozi niczym to;
Wygrać, co da się wygrać! Rzecz nie bez znaczenia,
Zanim nastąpi europejskie qui pro quo!"
Historia jak widać lubi się powtarzać. Ponad 200 lat później rosyjski ambasador znów może słać do stolicy podobne raporty.
Jakub Majmurek dla WP Opinie