Jakub Dymek: Odklejona lewica? Chyba ty!
Czy społeczna aktywność lewicy sprowadza się do dyskusji o poliamorii na rowerze, zapijanej sojową latte i zakąszanej bezglutenowym sernikiem z buraka? Nie sądzę. To, że taki obraz wszedł do popularnego obiegu, jest tyleż wynikiem niekiedy dość odważnych pomysłów na obecność w życiu publicznym niektórych naszych przyjaciółek i przyjaciół, co konsekwentnej i upartej do granic idiotyzmu propagandy garstki publicystów, dla których młoda mama na rowerze z koszykiem warzyw jawi się jako V kolumna eurobolszewizmu - pisze Jakub Dymek w najnowszym numerze "Dziennika Opinii" Krytyki Politycznej.
Najbardziej lubimy piosenki, które już znamy. A więc... znacie? To posłuchajcie, mam dla was jedną. Na melodię "lewica się odkleiła".
Refren - w różnych formach powtarzany od "Gazety Polskiej Codziennie" do "Newsweeka" - idzie tak: lewica zajmuje się piciem kawy w Starbucksie na warszawskim Nowym Świecie, promuje zboczeńców i dziwadła, poświęca uwagę tematom abstrakcyjnym lub zupełnie nieznaczącym z punktu widzenia "zwykłego człowieka". Natomiast prawica jest oczywiście zaprzeczeniem tego obrazu: pije kawę z fusami w barze Familijnym, ubiera się szaro-buro, w życiu nie zbłaźniła się uczęszczaniem na seminarium o Lacanie, za to brata się z ludem na co dzień i od święta, nie ma czasu na teoretyczne dumania, w ogóle ignoruje prywatny interes w imię poświęcenia Polsce. Wniosek dla lewicy z tej znanej historii jest jasny i ktoś go sformułował zresztą wprost: "wyjdźcie z kawiarni".
"Wyjście z kawiarni" to świetny pomysł (pozdrawiam amatorów pl. Zbawiciela z etatami w Tv Republika!), ale wszystkie te "dobre rady" względem lewicy, są nieco - powiedzmy to! - odklejone. Ale zagrajmy to jeszcze raz.
Zwrotka pierwsza: lewica nie zajmuje się pomocą "zwykłym ludziom"
Od Komitetu Obrony Lokatorów i darmowych korepetycji dla dzieci z ubogich rodzin, przez "Jedzenie zamiast bomb", organizację kolonii dla dzieci i darmowych zajęć edukacyjnych, zbiórki żywności i odzieży dla potrzebujących, bezdomnych i uchodźców, blokady eksmisji i pikiety przeciwko zwolnieniom, walkę o alimenty, pomoc prawną udzielaną przez organizacje non-profit, akcje ulotkowe w sprawach pracowniczych i związkowych, po nagłośnienie tematu umów śmieciowych i nierówności - organizacje społeczne, nieformalne środowiska i związki zawodowe podejmują wysiłek pomocy gorzej sytuowanym i skrzywdzonym.
Z tego, co mi wiadomo, pracownikom w specjalnych strefach ekonomicznych i sprzedawczyniom w sieciówkach pomaga organizować się "Inicjatywa Pracownicza", a nie Forum Młodych PiS. Badania o śmieciowych umowach w usługach publicznych zrobił nie Morawiecki z Szałamachą czy Instytut Sobieskiego, ale Katarzyna Duda i Ośrodek Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lasalle'a (przebrzydły lewak, amant i burżuazyjna świnia zarazem, taki był Lasalle!).
Czy prospołeczny wysiłek lewicy widać? Ano, nie widać. Bo to nie jest medialny temat. W czołówkach serwisów informacyjnych czas na pracę społeczną jest raz na rok, gdy zapowiadana jest "Szlachetna paczka". Pracy innych środowisk też zresztą nie widać. Bo z drugiej strony: o Caritasie czy siostrze Chmielewskiej też przypominamy sobie wtedy, kiedy trzeba dowalić WOŚP. A gdy na 11 listopada demolowana jest Warszawa, niezmiennie znajdzie się ktoś, kto powie, że przecież Ruch Narodowy robi zrzutki na kombatantów, a kibice co roku odśnieżają podwórka starszym ludziom - więc ogrom pracy społecznej wykonywanej przez prawicę przemawia na rzecz ich niewinności. No i przecież, to oni są tym ludem. Dziwne, że mało kto chce zauważyć lud (i dać mu ten sam kredyt zaufania), gdy dochodzi do wystąpień pielęgniarek, nauczycielek, górników.
To karykaturalna optyka, w której prawica przypisuje sobie wszystkie zasługi związane z pracą społeczną w Polsce, podczas gdy PiS zabiera pieniądze Państwowej Inspekcji Pracy i środki z programu "Otwarta Kultura", przeznaczone m.in na działania kulturalne dla niewidomych, by przekazać je Rydzykowi i na Świątynię Opatrzności.
Codzienna prospołeczność politycznej prawicy w naszym kraju to zwyczajne kłamstwo.
Wystarczy pokazać, co robią "czempioni" sprawiedliwości społecznej z prawicy i jak daleko są nawet nie od pracy, a od zwykłego kontaktu z codziennym życiem. Wszystkie te godziny spędzone w TVN-ie i na radiomaryjnych konwentyklach albo na nartach, albo na grze w piłkę. Nie będę się pastwił nad konkretnymi biografiami i nazwiskami - przykładów nie brakuje. Szczególnie jednak wzruszają moje serce europosłowie, którzy charytatywnie oddają pensje... na działalność własnych partii.
Zwrotka druga: lewica zajmuje się tematami oderwanymi od rzeczywistości
Czy społeczna aktywność lewicy sprowadza się do dyskusji o poliamorii na rowerze, zapijanej sojową latte i zakąszanej bezglutenowym sernikiem z buraka? Nie sądzę. To, że taki obraz wszedł do popularnego obiegu, jest tyleż wynikiem niekiedy dość odważnych pomysłów na obecność w życiu publicznym niektórych naszych przyjaciółek i przyjaciół, co konsekwentnej i upartej do granic idiotyzmu propagandy garstki publicystów, dla których młoda mama na rowerze z koszykiem warzyw jawi się jako V kolumna eurobolszewizmu zmierzająca do ostatecznego zrównania z ziemią ich strzeżonego osiedla na Wilanowie i VW Passata w gazie, którym co rano stoją w korku, odwożąc swoje pociechy do prywatnego przedszkola z wykładowym angielskim.
Jak bardzo oderwane od rzeczywistości są dyskusje ideowe lewicy? Możemy skonfrontować ich treść z programem partii, która wygrała wybory.
Kwestia podpisania bądź nie Partnerstwa Handlowo-Inwestycyjnego z USA, minimalna stawka godzinowa, ograniczenie stosowania umów śmieciowych - choćby te tematy weszły na agendę raczej dzięki lewicy. Od lat konsekwentnie mówimy zarówno o sprawach kulturowych (bezskutecznie lub z efektem odwrotnym do zamierzonego) i gospodarczych (z sukcesami). To, że pamięta się lewicy to pierwsze, a nie drugie, więcej mówi nam o sprawności propagandowej Prawa i Sprawiedliwości niż o pasywności lewicy w debatach o sprawach państwa. Może wyborcy PiS-u po prostu wolą nie pamiętać, że nawet Jarosław Kaczyński polecał lekturę "Kapitału w XXI wieku" Thomasa Piketty'ego?
Czy lewica ideowa, inteligencka, akademicka jest rzeczywiście w swoich zainteresowaniach bardziej odległa od codzienności niż prawica? Potraktujmy jako probierz to, czym zajmują się poważne pisma po obu stronach barykady. Najnowszy numer "Krytyki Politycznej" jest poświęcony końcowi prasy papierowej ("Krytyka Polityczna", "Koniec prasy. Będziecie tęsknić?" nr 44 1/2016) Tematy okładkowe najważniejszych tytułów po prawej stronie to "zrozumieć doświadczenie miejskości" ("PRESSJE", "Polska z wielkiej płyty", nr 42 1/2016) i "ochronić przyrodę przed eko-aktywistami" ("Nowa Konferederacja", wyd. internetowe, nr 69 3/2016). "Fronda Lux" zajmuje się w najnowszym numerze transhumanizmem ("Fronda Lux", nr 78 1/2016). Już to widzę: "Odzyskać ideę miejskości w transhumanistycznym antyekologizmie" - co to za zblazowane mieszczuchy wymyślają te tematy? Do roboty się wziąć, a nie deliberować o transach!
To samo można powiedzieć też o mainstreamowych tygodnikach, które przy odrobinie dobrej woli dałoby się nazwać liberalno-lewicowymi. "Polityka", owszem, cierpi na kompleks Kaczyńskiego, ale sprawami społecznymi zajmuje się obszernie, podczas gdy media niepokorne już tylko zgłębiają otchłanie absurdu kolejnymi okładkami z Kaczyńskim-supermenem rozwalającym lewacką Unię. To ich redaktorów warto zapytać, czy gdy rząd zwleka z obniżeniem wieku emerytalnego i podwyżką kwoty wolnej od podatku (obie te rzeczy obiecał zrobić w pierwszych stu dniach), to najważniejszym problemem prawicy jest gender? I czy aby nie nadają do nas z odległej orbity?
Zwrotka trzecia: lewica promuje dziwadła
Głównym zarzutem wobec Anny Grodzkiej czy Roberta Biedronia jest to, że są, kim są. I prawica wolałaby, żeby ich nie było. Trudno z tym dyskutować. Ale warto przypomnieć, że przede wszystkim Anna Grodzka była docenioną, także przez ideowych przeciwników z Sejmu, posłanką, niesłychanie pracowitą. Jej projekty mające na celu ochronę lokatorów są przegapioną szansą poprzedniej kadencji, żeby zostawić po sobie jakiekolwiek warte obrony dziedzictwo w tej właśnie ewidentnie dla "zwykłych ludzi" ważnej sprawie. Robert Biedroń pozytywnie przeszedł weryfikację wyborców w Słupsku i, do tej pory, rządzi lepiej niż poprzednicy. Po jego wyborze ujawnił się jakiś ksiądz-politolog, który utrzymywał, że w Słupsku głosują dzieci ubeków i Armii Czerwonej, dlatego Biedroń wygrał.
To ciekawa teza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że cała rada miejska w tym mieście wywodzi się z PiS-u.
Czy lewica naprawdę promuje postaci zbyt oryginalne dla Polek i Polaków? To regularnie oceniają wyborcy. Ale warto przypomnieć, że Macierewicz fascynował się Che Guevarą, Terlecki i Kuchciński byli hipisami, a Piotrowicz wszyscy wiemy, kim był. I kto przebije poseł Pawłowicz w ekscentryzmie? Jeśli to nie zraża wyborczyń i wyborców, tak jak nie zraził ich swego czasu Biedroń, kiepski to argument przeciwko kandydatom lewicy. PiS jest silniejszy i liczniejszy - łatwiej ukryć tam rozmaitych dziwaków i zwyczajnych PRL-owskich spadochroniarzy. Szczególnie, że nikt - w przeciwieństwie do tego, co prasa prawicowa robiła Grodzkiej i Biedroniowi - nie lustruje ich życia prywatnego na okładkach poczytnych pism.
Partia dziurawych skarpet
"Wyjdźcie z kawiarni!". Gdyby wszystkie "dobre rady" kierowane do lewicy dało się po prostu wcielić w życie, ach jakież proste i łatwe byłoby zwycięstwo wyborcze! "Załóżcie własne SKOK-i", "stwórzcie własny Kościół", "weźcie sobie IPN", "Zróbcie swoich bohaterów patronami szkół", "zmieńcie rondo Jana Pawła na rondo Franciszka", "dostańcie w spadku własne spółki i siedziby partyjne", "sami kogoś skorumpujcie"... możemy nucić dalej.
Jasne, możemy lewicę wyciągnąć za uszy i z kawiarni, i z uniwersytetów, i z NGO-sów. Możemy kazać jej się przebrać z sukienki od krawca w dziurawe skarpety. Możemy kazać Erbel, Zandbergowi, Ostolskiemu i Nowackiej spalić dyplomy, przywdziać kubrak i gotować zupę kuroniówkę pod dworcem Wileńskim. Lepiej jednak, żeby tę zupę robiły organizacje społeczne, a wspierało je społeczeństwo i sprawiedliwsze państwo - a od tego, żeby tak się stało, są też politycy. Aktualnie lewica nie ma ich w parlamencie zbyt wielu. Gdyby autentyczna "bliskość z ludem" (niesłychanie protekcjonalnie w tych wyobrażeniach przedstawionym, dodajmy!) mogła zdziałać cuda, to Agata Nosal-Ikonowicz byłaby prezydentką Warszawy, a Piotr Ikonowicz premierem RP. To, że tak nie jest, nie świadczy źle o ich pracy, tylko o tym, że polityka jest nieco bardziej skomplikowanym równaniem. To nie tylko suma dobrych uczynków i godzin przepracowanych dla innych.
Zjednoczona Lewica pod wodzą Barbary Nowackiej, a wcześniej SLD, nie zdobywała w ostatnich latach w Częstochowie tylu głosów dlatego, że Częstochowa nawróciła się na jedzenie ramenu i ostre koło. Osiągała sukcesy - a piszę to jako dziennikarz, który był obecny przy kampanii wyborczej - dzięki oparciu się na szeroko zarzuconych sieciach poparcia w zakładach pracy, wspólnotach mieszkaniowych i wśród emerytów, wyciskając maksimum ze starych, jeszcze postpezetpeerowskich mechanizmów. PO konsekwentnie wygrywało zaś we Wrocławiu, gdzie ich zakorzenienie w samorządzie sięga lat 90.
Adrian Zandberg miał świetny wynik w Warszawie nie dlatego, że razem z kibicami Legii odśnieżał chodniki, ale dlatego, że sformułował nową obietnicę polityczną, a debatą telewizyjną pokazał, że rozumem bije 95 proc. polskich parlamentarzystów.
Czy sukces lewicy w tych miastach, lub ewentualny jego brak, jest zdeterminowany obecnością klubów "Krytyki Politycznej" i dostępnością w księgarni książek Jana Sowy? Szczerze wątpię. Ale wątpię też, żeby odrzucenie "zblazowanego intelektualizmu" i kultury - jedynych pól, na których lewica skutecznie się broni - miało pomóc. Mówiąc inaczej: to chyba oczywiste, że nowa lewica musi odwoływać się do ludzi i nawiązywać z nimi dialog, być obecna w powiatach i prowadzić kampanię medialną inną niż dyskusje o transhumanizmie i poliamorii. To już pusty truizm. Ale może chociaż powiedzmy, skąd się to wzięło? I dlaczego dziś nucimy znów o "odklejeniu"?
Dyskutujemy na uniwersytetach nie dlatego, że salki parafialne nas brzydzą - my dyskutujemy na Uniwersytecie Warszawskim albo na Foksal, dlatego, że zablokowanie lewicowej prelekcji to marzenie o sławie każdego radnego miejskiego w Pruszczach albo Koźlej Górnej. Ja moje ostatnie zajęcia dla licealistów - połowa z nich w bluzach Żołnierzy Wyklętych, bardzo fajne chłopaki - prowadziłem dzięki uprzejmości katechetki, w salce z krzyżem i rysunkami przedstawiającymi Jana Pawła II na ścianach.
Inni nauczyciele bali się, że zaproszenie "lewaka" będzie się wiązało z konsekwencjami dyscyplinarnymi.
Strategia imitacji prawicy - rzućcie gejów w kąt, spalcie słowniki francuskiego, zróbcie własny Marsz Niepodległości z własnymi sztachetami, przestańcie wydawać książki, sami kogoś skorumpujcie - nie jest dobrą drogą, choć wielu ona ekscytuje. Tylko że prawicę już w Polsce mamy. Aż za wiele.
Jakub Dymek, "Dziennik Opinii" Krytyki Politycznej