My rozpoczynamy od końca. Znowu pojawił się nam wóz przed koniem. To nie MON powinno rozpoczynać myślenie władz państwa o strategii wobec Afganistanu. Kłania się brak w rządzie - proponowanej przeze mnie od dawna - ponadresortowej instytucji do spraw bezpieczeństwa narodowego. Mam na myśli Rządowy Komitet Bezpieczeństwa Narodowego na czele z Premierem. Wobec "uśmiercenia" przez Prezydenta konstytucyjnej Rady Bezpieczeństwa Narodowego Premier musi mieć - jak wszyscy szefowie rządów i państw na świecie - organ pomocniczy w sprawach bezpieczeństwa narodowego. To tam generalne i wielowymiarowe problemy bezpieczeństwa narodowego powinny być inicjowane, podejmowane, a po decyzjach politycznych - koordynowane.
Tak jest ze sprawą Afganistanu. Najpierw należy rozstrzygnąć kwestie najbardziej generalne. Tym bardziej, że sytuacja w tym kraju systematycznie się komplikuje i pogarsza. Początkowe działania terrorystyczne i partyzanckie przekształcają się w wojnę domową, co wymaga jakościowej zmiany strategii, a nie tylko korekt ilościowych w ramach tej samej strategii. Zamiary zwiększania polskiego kontyngentu to oznaka niebezpiecznej inercji strategicznej. Proste podążanie - jak za Panią Matką - za rekomendacjami amerykańskiego dowódcy (które nawet w USA nie zostały jeszcze zatwierdzone), źle świadczy o samodzielności naszej myśli strategicznej. Dosyłanie więcej wojska do Afganistanu nie ma sensu wobec rażącego niedostosowania zasad i procedur działania tam NATO do realnych warunków wojennych. To tylko przyspiesza psucie się sojuszu i wciąga go w strategiczną pułapkę „drugiego Wietnamu” (patrz: Czy NATO uniknie "drugiego Wietnamu" w Afganistanie?)
. Dlatego Polska powinna zainicjować zmianę tego stanu rzeczy i przekształcenia statusu operacji z dobrowolnej w obowiązkową, a jeśli to się nie powiedzie - opracowania planu wycofywania się NATO z dotychczasowych zadań (zgodnie z solidarną zasadą: "albo wszyscy jednakowo, albo nikt"). Dopiero na tym tle powinniśmy rozpatrywać konieczną zmianę polskiej strategii udziału wojskowego w kampanii afgańskiej. Zamiast podejścia ilościowego, którego odzwierciedleniem jest zamiar zwiększania liczebności kontyngentu, rekomendowałbym cztery kroki zmian jakościowych:
a) od wiosny 2010 - dostosowanie zadań operacyjnych do możliwości kontyngentu (2-3-krotne zmniejszenie strefy odpowiedzialności w ramach nadrzędnego zgrupowania operacyjnego). Co do tego, że obecne zadania przerastają nasze zdolności bojowe, zwiększając ponad miarę dopuszczalne ryzyko operacyjne, zgadzają się wszyscy. Wiadomo, że nie zwiększymy 2-3-krotnie wielkości kontyngentu, aby zredukować owe nadmierne ryzyko, dlatego musimy ograniczyć zadania;
b) od jesieni 2010 - redukcję wielkości kontyngentu do 200-400 żołnierzy i rezygnację z odpowiedzialności za odrębną strefę. Konieczność redukcji wynika z dużych kosztów utrzymania kontyngentu. W przyszłym roku mają wynieść ponad 1 mld zł., co oznacza, że na 2000 żołnierzy wydajemy w skali roku ok. 1/5 wszystkich wydatków na modernizację techniczną całych sił zbrojnych. Dalsze utrzymywanie takiej dysproporcji grozi zakłóceniem procesu ich transformacji. Nie możemy sobie pozwolić na takie ryzyko, zwłaszcza w obliczu ambitnych i kosztownych zadań profesjonalizacji wojska;
c) w 2011 roku - zakończenie zadań bojowych w Afganistanie: albo w ramach rotacji wewnątrzsojuszniczej przejście do zadań niebojowych, np. logistycznych, wsparcia operacyjnego (jeśli uda się przekształcić operację NATO w obowiązkową), albo zupełne wyjście w ramach szerszego planu wychodzenia całego NATO z Afganistanu;
d) jeśliby obydwie inicjatywy nie uzyskały akceptacji całego NATO i sojusz nie mógł podjąć żadnej decyzji (ani o przekształceniu statusu operacji w obowiązkową, ani o planowym wycofaniu się) powinniśmy w 2012 roku definitywnie zakończyć nasz udział w kampanii afgańskiej, czyniąc to oczywiście w sposób zawczasu zaplanowany i uzgodniony z sojusznikami.
Takie zmiany w podejściu do kryzysu afgańskiego są - moim zdaniem - nieodzowne. Świat i NATO nie mogą dalej grzęznąć w pułapce afgańskiej. W razie braku woli wprowadzenia takich zmian Polska nie powinna brać udziału w przedsięwzięciu, które nie miałoby strategicznego sensu i szans na jakiekolwiek powodzenie, a prowadziło tylko do psucia się NATO w jego najważniejszej dla nas funkcji obronnej. Dlatego nie powinniśmy problemu afgańskiego rozpatrywać od końca - od decyzji: zwiększyć, czy nie zwiększyć liczebności kontyngentu. To powinien być ostatni, a nie pierwszy krok w analizie i procesie decyzyjnym na szczeblu władz państwowych.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski