Jaka powinna być polska strategia wobec Afganistanu?
Ministerstwo Obrony Narodowej przygotowało koncepcję dalszego zaangażowania wojskowego Polski w Afganistanie. Jak dotąd jest ona niejawna i konsultowana wewnątrz rządu. To nie jest najlepsza metoda podejścia do tego typu problemów. Strategia wobec Afganistanu to nie tylko, ani nawet nie przede wszystkim sprawa militarna. To problem strategii narodowej. Udział wojska w jej realizacji - to ostatnie ogniwo procesu decyzyjnego, a nie pierwsze. Nawet w USA, które skądinąd skłonne są szybko sięgać po siłę (kultura strategiczna kowboja: strzelam pierwszy, więc jestem), najpierw prezydent Obama ogłosił generalną strategię wobec Afganistanu wiosną tego roku i dopiero potem nakazał wojskowym przygotowanie wykonawczej strategii militarnej.
My rozpoczynamy od końca. Znowu pojawił się nam wóz przed koniem. To nie MON powinno rozpoczynać myślenie władz państwa o strategii wobec Afganistanu. Kłania się brak w rządzie - proponowanej przeze mnie od dawna - ponadresortowej instytucji do spraw bezpieczeństwa narodowego. Mam na myśli Rządowy Komitet Bezpieczeństwa Narodowego na czele z Premierem. Wobec "uśmiercenia" przez Prezydenta konstytucyjnej Rady Bezpieczeństwa Narodowego Premier musi mieć - jak wszyscy szefowie rządów i państw na świecie - organ pomocniczy w sprawach bezpieczeństwa narodowego. To tam generalne i wielowymiarowe problemy bezpieczeństwa narodowego powinny być inicjowane, podejmowane, a po decyzjach politycznych - koordynowane.
Tak jest ze sprawą Afganistanu. Najpierw należy rozstrzygnąć kwestie najbardziej generalne. Tym bardziej, że sytuacja w tym kraju systematycznie się komplikuje i pogarsza. Początkowe działania terrorystyczne i partyzanckie przekształcają się w wojnę domową, co wymaga jakościowej zmiany strategii, a nie tylko korekt ilościowych w ramach tej samej strategii. Zamiary zwiększania polskiego kontyngentu to oznaka niebezpiecznej inercji strategicznej. Proste podążanie - jak za Panią Matką - za rekomendacjami amerykańskiego dowódcy (które nawet w USA nie zostały jeszcze zatwierdzone), źle świadczy o samodzielności naszej myśli strategicznej. Dosyłanie więcej wojska do Afganistanu nie ma sensu wobec rażącego niedostosowania zasad i procedur działania tam NATO do realnych warunków wojennych. To tylko przyspiesza psucie się sojuszu i wciąga go w strategiczną pułapkę „drugiego Wietnamu” (patrz: Czy NATO uniknie "drugiego Wietnamu" w Afganistanie?)
. Dlatego Polska powinna zainicjować zmianę tego stanu rzeczy i przekształcenia statusu operacji z dobrowolnej w obowiązkową, a jeśli to się nie powiedzie - opracowania planu wycofywania się NATO z dotychczasowych zadań (zgodnie z solidarną zasadą: "albo wszyscy jednakowo, albo nikt"). Dopiero na tym tle powinniśmy rozpatrywać konieczną zmianę polskiej strategii udziału wojskowego w kampanii afgańskiej. Zamiast podejścia ilościowego, którego odzwierciedleniem jest zamiar zwiększania liczebności kontyngentu, rekomendowałbym cztery kroki zmian jakościowych:
a) od wiosny 2010 - dostosowanie zadań operacyjnych do możliwości kontyngentu (2-3-krotne zmniejszenie strefy odpowiedzialności w ramach nadrzędnego zgrupowania operacyjnego). Co do tego, że obecne zadania przerastają nasze zdolności bojowe, zwiększając ponad miarę dopuszczalne ryzyko operacyjne, zgadzają się wszyscy. Wiadomo, że nie zwiększymy 2-3-krotnie wielkości kontyngentu, aby zredukować owe nadmierne ryzyko, dlatego musimy ograniczyć zadania;
b) od jesieni 2010 - redukcję wielkości kontyngentu do 200-400 żołnierzy i rezygnację z odpowiedzialności za odrębną strefę. Konieczność redukcji wynika z dużych kosztów utrzymania kontyngentu. W przyszłym roku mają wynieść ponad 1 mld zł., co oznacza, że na 2000 żołnierzy wydajemy w skali roku ok. 1/5 wszystkich wydatków na modernizację techniczną całych sił zbrojnych. Dalsze utrzymywanie takiej dysproporcji grozi zakłóceniem procesu ich transformacji. Nie możemy sobie pozwolić na takie ryzyko, zwłaszcza w obliczu ambitnych i kosztownych zadań profesjonalizacji wojska;
c) w 2011 roku - zakończenie zadań bojowych w Afganistanie: albo w ramach rotacji wewnątrzsojuszniczej przejście do zadań niebojowych, np. logistycznych, wsparcia operacyjnego (jeśli uda się przekształcić operację NATO w obowiązkową), albo zupełne wyjście w ramach szerszego planu wychodzenia całego NATO z Afganistanu;
d) jeśliby obydwie inicjatywy nie uzyskały akceptacji całego NATO i sojusz nie mógł podjąć żadnej decyzji (ani o przekształceniu statusu operacji w obowiązkową, ani o planowym wycofaniu się) powinniśmy w 2012 roku definitywnie zakończyć nasz udział w kampanii afgańskiej, czyniąc to oczywiście w sposób zawczasu zaplanowany i uzgodniony z sojusznikami.
Takie zmiany w podejściu do kryzysu afgańskiego są - moim zdaniem - nieodzowne. Świat i NATO nie mogą dalej grzęznąć w pułapce afgańskiej. W razie braku woli wprowadzenia takich zmian Polska nie powinna brać udziału w przedsięwzięciu, które nie miałoby strategicznego sensu i szans na jakiekolwiek powodzenie, a prowadziło tylko do psucia się NATO w jego najważniejszej dla nas funkcji obronnej. Dlatego nie powinniśmy problemu afgańskiego rozpatrywać od końca - od decyzji: zwiększyć, czy nie zwiększyć liczebności kontyngentu. To powinien być ostatni, a nie pierwszy krok w analizie i procesie decyzyjnym na szczeblu władz państwowych.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski