Jak TVP LGBT propagowała i Zjednoczoną Prawicę podzieliła [OPINIA]

"Jesteśmy Black Eyed Peas, nie Black Eyed PiS" - mówił w swoich mediach społecznościowych muzyk formacji Will I Am. TVP została pięknie strollowana za własne pieniądze. A koszt występu gwiazdy na "Sylwestrze Marzeń" to tylko jedna z rat, jaką publiczne medium płaci za homofobię.

Black Eyed Peas podczas koncertu w Zakopanem
Black Eyed Peas podczas koncertu w Zakopanem
Źródło zdjęć: © AKPA
Jakub Majmurek

01.01.2023 | aktual.: 01.01.2023 16:10

W filmach i serialach okres świąteczno-noworoczny to czas niezwykły: spełniają się w nim marzenia, ludzie uświadamiają sobie, jak ważni są dla nich ich bliscy, podzielone rodziny się jednają, ukochani wyznają sobie uczucia, a zwierzęta mówią ludzkim głosem - słowem, dzieją się cuda. W życiu o cuda jest o wiele trudniej niż w filmowej fikcji, choć też się zdarzają. Nawet w Polsce.

W sylwestrową noc ludzkim głosem przemówiły może nie zwierzęta, ale TVP.

Stacja na co dzień strasząca swoich widzów "inwazją ideologii LGBT", rzekomo zagrażającej polskim rodzinom, zrobiła miły gest wobec polskiej społeczności osób nieheteronormatywnych. A właściwie nie tyle sama TVP, co gwiazda jej "Sylwestra Marzeń" - Black Eyed Peas. Muzycy nie tylko wystąpili na scenie w Zakopanem z tęczowymi opaskami na ramionach, ale też wprost zwrócili się do polskiej społeczności LGBT+ i innych grup doświadczających dziś wykluczenia i dyskryminacji z przesłaniem wsparcia i solidarności.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Występ ten rozsierdził polityków Solidarnej Polski. Na Twitterze grzmieli, że coś takiego w telewizji publicznej to "sylwester wynaturzeń", zaprzeczenie misji mediów publicznych, które mają bronić "polskich wartości", a nawet obraza pamięci zmarłego tego samego dnia papieża Benedykta XVI, który stał jasno na stanowisku, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny.

Te erupcje żółci stronników Ziobry nie spotkały się jednak z uznaniem nawet wśród ich politycznych sojuszników - posłanka PiS Joanna Lichocka napisała kolegom z klubu parlamentarnego, by napili się szampana i nie psuli ludziom sylwestra, co najlepiej pokazuje stan Zjednoczonej Prawicy na początku roku wyborczego.

Cena homofobii w trzech ratach

Do całego sporu nie doszłoby, gdyby nie to, że z udziału w "Sylwestrze Marzeń" zrezygnowała była Spice Girl Mec C, która miała być w oryginalnym zamyśle gwiazdą wieczoru. Powód był prosty: homofobia.

Po tym, gdy 23.12. TVP ogłosiła, że Mel C będzie gwiazdą ich sztandarowej imprezy, fani zaczęli pisać do piosenkarki, zwracając jej uwagę na homofobiczny język, jakim wielokrotnie posługiwała się TVP po przejęciu tego medium przez ludzi bliskich Zjednoczonej Prawicy i związki tej stacji z władzą atakującą mniejszości seksualne, by zmobilizować swój radykalny elektorat. W końcu piosenkarka wydała oświadczenie: "W świetle pewnych kwestii, na które zwrócono mi uwagę, a które są w rozdźwięku ze społecznościami, które wspieram, obawiam się, że nie będę już mogła wystąpić w Polsce w sylwestra zgodnie z planem".

TVP, a szerzej polska prawica, przekonała się, że w XXI wieku nie można bezkarnie grać homofobiczną kartą, gdyż jest to - całkowicie słusznie - moralnie i społecznie dyskwalifikujące. Nienawistna propaganda uprawiana na użytek wewnętrznego rynku politycznego nie pozostaje w jego granicach, łatwo może pójść świat i generować kryzysy wizerunkowe - bo tak trzeba nazwać odwołanie występu główniej gwiazdy telewizyjnej imprezy w ostatniej chwili.

Prawica zaczęła, jak można się było spodziewać, atakować Mel C na Twitterze. Piosenkarce zarzucano np. występ w Rosji w 2018 roku. Problem w tym, że tamten koncert organizowało prywatne radio, a nie państwowa telewizja emitująca seanse nienawiści Władimira Sołowjowa czy innego propagandzisty Kremla. W swoim komunikacie odwołującym sylwestrowy występ brytyjska piosenkarka wyraziła nadzieję na to, że zagra w przyszłości w Polsce - z czego można wnioskować, że problemem dla niej nie są występy przed polską publicznością, ale organizator imprezy i cały jego polityczny bagaż.

Sylwester bez żadnej światowej gwiazdy mógłby zostać uznany za blamaż TVP, stacja więc na ostatnią chwilę szukała zastępstwa. Ostatecznie do Zakopanego udało się ściągnąć amerykański zespół hip-hopowy Black Eyed Peas. Honorarium miało wynieść milion dolarów - to kolejna, druga rata ceny, jaką publiczne medium płaci za homofobię.

Trzecia rata przyszła w dniu koncertu, który zespół wykorzystał nie tylko do wyrażenia solidarności z osobami LGBT+ w Polsce i na całym świecie, ale także do tego, by wbić szpilę polskiemu rządowi. "Jesteśmy Black Eyed Peas, nie Black Eyed PiS" - mówił w swoich mediach społecznościowych muzyk formacji Will I Am. TVP została pięknie strollowana za własne pieniądze.

Spór o Chanukę w nowych dekoracjach

Gdy w trakcie koncertu amerykańskiego zespołu posłowie Solidarnej Polski dawali wyraz swojemu oburzeniu na Twitterze, Samuel Pereira z TVP uspokajał ich, że to "zaplanowana akcja". Nawet można w to uwierzyć, jeśli pamięta się o tym, jak polską prawicę dzieli kwestia Chanuki.

Cała polska prawica nie jest w stanie spojrzeć w sposób dojrzały na historię polsko-żydowskich stosunków i uczciwie powiedzieć o polskim antysemityzmie i przemocy - czasem morderczej - Polaków wobec ich żydowskich sąsiadów. Jej bardziej oświecona część zaprzecza tej prawdzie, opowiadając o odwiecznej polskiej tolerancji, polskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata czy zapalając świeczki na Chanukę - by móc to pokazać jako "dowód", że w Polsce "nie ma żadnego antysemityzmu". Niemała część prawicy nie jest jednak zdolna do takich kalkulacji i gdy widzi chanukowy świecznik, to zaczyna natychmiast rytmicznie skandować: "tu jest Polska, nie Izrael!".

Podobnie jest z prawami osób LGBT+. Cała Polska prawica nie potrafi przyznać tej społeczności praw, które w rozwiniętych zachodnich demokracjach są po prostu cywilizacyjnym standardem. Część prawicy ucieka od tej dyskusji przekonując, że w Polsce nie ma przecież żadnej homofobii, nikt nikogo nie prześladuje za orientację i żadne zmiany w prawie nie są potrzebne - mogę sobie wyobrazić, że ktoś podobnie kalkulujący mógł się zgodzić na tęczową opaskę na koncercie TVP albo uznać, że w tej sytuacji warto robić dobrą minę do złej gry.

Jednocześnie dla części prawicy nawet taki symboliczny gest uznający istnienie społeczności LGBT+ to już "homoproganda", "tęczowy terror" i niszczenie podstaw "cywilizacji łacińskiej", opartej przecież na małżeństwie jako związku kobiety i mężczyzny. Nikogo chyba nie zaskakuje, że ta druga grupa skupia się dziś w Solidarnej Polsce, która jest partią bliską skrajnej prawicy, otwarcie reakcyjną, mylącą konserwatyzm z bigoterią i z folgowaniem własnym uprzedzeniom.

Spór o tęczowe opaski może wcale nie wygasnąć wraz z tym, gdy noworoczny ranek rozwieje polityczne namiętności sylwestrowej nocy. Ma potencjał do tego, by nabrzmieć jako kolejny punkt sporu Ziobrystów z bardziej umiarkowaną frakcją w PiS. Tą, która doprowadziła do usunięcia Jacka Kurskiego z fotela prezesa TVP. Bo jak zwrócił uwagę poseł Janusz Kowalski w twitterowej wymianie zdań z redaktorem Pereirą, w czasach Kurskiego "nie do pomyślenia byłoby (…) promowanie agendy LGBT i obrażanie w ten sposób (polskich) patriotów".

W innym tweecie poseł zwrócił się do Pereiry słowami: "Panu coś się pomyliło. Rządzi prawica (…) a nie lewactwo czy Tusk. Nie finansujemy telewizji publicznej dla homopropagandy". Podobny pogląd może znaleźć wiele przyjaznych uszu w samym PiS, a nawet na Nowogrodzkiej. Cała filozofia medialna "dobrej zmiany" opiera się bowiem na założeniu, że rządy Zjednoczonej Prawicy otaczają naturalnie wrogie jej media prywatne i dlatego TVP musi być przekaźnikiem polityki i światopoglądu obozu władzy - a tęczowe opaski ciężko się w nim mieszczą.

Zjednoczona Prawica nie wygra ze zmianą kulturową

Jeśli obóz rządowy zacznie się teraz spierać o tęczowe opaski na telewizyjnym sylwestrze - w sytuacji wojny, drożyzny, pewnego co najmniej spowolnienia gospodarczego, nierozwiązanego sporu z Komisją Europejską, blokującego KPO - to narazi się na oczywistą śmieszność nawet w oczach wielu swoich zwolenników.

Naraża się też na śmieszność, próbując kiepską, jeśli nie wręcz parcianą polityczną retoryką, zatrzymać cywilizacyjną zmianę, jaka na całym świecie dokonuje się w kwestii praw osób LGBT+. Jest to działanie skazane na klęskę, polska prawica ma tu przeciw sobie praktycznie całą globalną kulturę popularną i jak pokazał sylwestrowy koncert Black Eyed Peas, nie jest z nią w stanie wygrać nawet na własnym boisku, gdzie sama ustala reguły.

To, co przy okazji ostatniego "Sylwestra Marzeń" pisali posłowie Solidarnej Polski, było głupie, niskie, niegodne parlamentarzystów. Słowa posła Marcina Warchoła o "sylwestrze wynaturzeń" to nie żaden konserwatyzm, ale mowa nienawiści, która nie powinna mieć miejsca w debacie publicznej. Czego nie sądzilibyśmy np. o idei równych praw dla małżeństw jednopłciowych, nie można stygmatyzować osób o mniejszościowej orientacji jako "wynaturzonych".

Podobny język wynika jednak w dużej mierze z tego, że prawica wie, iż na dłuższą metę przegrała. Wiatr historycznej zmiany nie wieje w pożądanym przez nią kierunku. By się mu przeciwstawić, Polska "dobrej zmiany" musiałaby się radykalnie upodobnić do Rosji Putina czy ultrakonserwatywnych monarchii islamskich. A choć bliscy prawicy liderzy opinii z zazdrością spoglądają na to, jak z "promocją LGBT" poradził sobie Katar w trakcie Mundialu, to w momencie, gdy prawica otwarcie powie, że chce Polski przypominającej raczej Katar niż dajmy na to Holandię, skaże się obumieranie w politycznej niszy, bez szans na realne rządy i związane z nimi frukta.

Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski

Czytaj też:

Źródło artykułu:WP Wiadomości
sylwester marzeńtvpblack eyed peas
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (911)