Jak pomóc Darfurowi?
Przywódcy pięciu afrykańskich
krajów Sudanu, Nigerii, Egiptu, Czadu i Libii zaapelowali w nocy z
niedzieli na poniedziałek do przywódców rebelianckich ugrupowań w
sudańskim Darfurze aby niezwłocznie podpisali protokół dotyczący
uregulowania spraw humanitarnych uzgodniony podczas negocjacji w
nigeryjskiej Abudży.
Uczestnicy szczytu opowiedzieli się też zdecydowanie przeciwko
wszelkiej interwencji zewnętrznej w Darfurze.
18.10.2004 | aktual.: 18.10.2004 06:17
Minister spraw zagranicznych Egiptu Ahmed Abul Gheit oświadczył, że celem szczytu było przygotowanie gruntu dla wznowienia rozmów w stolicy Nigerii Abudży i zachęcenie zwaśnionych stron do przestrzegania zobowiązań, przyjętych na siebie w ramach kruchego porozumienia rozejmowego zawartego w tym mieście w kwietniu.
Minister spraw zagranicznych Nigerii Oluyemi Adeniji poinformował, że przeprowadzono konsultacje z USA i Unią Europejską na temat wsparcia logistycznego i finansowego sił pokojowych Unii Afrykańskiej, które mają być wysłane do Darfuru. Amerykanie mają dostarczyć samoloty transportowe a UE - pomoc finansową.
Rząd Sudanu zgodził się niedawno na wysłanie do Darfuru sił pokojowych liczących ok. 4500 żołnierzy.
Nigeria jest obecnie przewodniczącym Unii Afrykańskiej, natomiast Czad, Egipt i Libia graniczą z Sudanem, przy czym terytorium Czadu dodatkowo graniczy z objętą konfliktem prowincją Darfur.
Konflikt w tej położonej na zachodzie Sudanu prowincji zmusił 1,5 mln jej mieszkańców do opuszczenia własnych domostw. Exodusowi towarzyszą głód, choroby i śmierć. Według ONZ, od początku konfliktu, który wybuchł w lutym 2003 r. życie straciło już około 50 tysięcy osób, a wydarzenia w Darfurze przerodziły się w najgorszy obecnie kryzys humanitarny na świecie.
Konflikt między rządem w Chartumie, reprezentującym głównie interesy białej społeczności arabskiej a rebeliantami z Darfuru, reprezentującymi interesy miejscowej społeczności czarnoskórej, ma przede wszystkim podłoże etniczne, a częściowo również religijne.
Wioski ludności nie-arabskiej najeżdżane są przez brutalne oddziały arabskich Dżandżawidów (jeźdźców), które wg rebeliantów są zbrojone i szkolone po cichu przez rząd, odżegnujący się od nich oficjalnie.
Konflikt zaostrza dodatkowo spór o nowo odkryte bogactwo prowincji, w postaci złóż ropy naftowej.