Zaczyna się ostrzał. Medyk bojowy Inna Derusowa chwyta za radiostację: "Ja, Fiołek. Ja, Fiołek. Melduję gotowość do wykonania zadań". Jest pierwszą kobietą odznaczoną tytułem "Bohatera Ukrainy". Pośmiertnie.
Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Oleksandr Repjach, syn Inny: Mama wychowała mnie sama. Ojciec założył nową rodzinę. Nie chciał mieć z nami kontaktu. A ona zawsze była obok. Babcia trzymała ją krótko. Była bardzo zasadnicza. Mama postanowiła wychować mnie inaczej. Bez kontroli. Dając poczuć mi, czym jest życie. Chciała, żebym sam nauczył się wyciągać wnioski. Kiedy skończyłem 18 lat, powiedziała: "Nie włócz się po ulicach. Możesz zapraszać przyjaciół do domu". Poznała wszystkich, a oni mi zazdrościli: "Taką fajną masz matkę". Pękałem wtedy z dumy. Tak, miałem najlepszą matkę.
Nie taka jak Inna
Poligon wojskowy pod Czernichowem. Las. Place do ćwiczeń taktycznych. Rozpadające się wieże obserwacyjne.
Co kilka kilometrów obozowiska. Ledwie dostrzegalne wśród sosen. Wielkie zielone namioty. Kuchnia polowa. Rząd drewnianych latryn.
Oksana ma zmęczoną twarz. Przegania dłonią meszki. Wpadają do ust, do oczu. Jest kapitanem, lekarką, odpowiedzialną za część medyczną batalionu.
- Za kilka tygodni skończą się ćwiczenia. Wrócimy na front. Kiedy o tym myślę, żołądek podchodzi mi do gardła. Jedziesz po rannego, mijasz budynki. Wracasz po kolejnego, a budynków już nie ma. Stoi słup kurzu.
Nie jestem taka jak Inna Derusowa. Poznałyśmy się w 2019 roku. Była medykiem bojowym w naszym batalionie. Ona niczego się nie bała.
2015 rok
Oleksandr: Pochodzimy z Krzywego Rogu. Mama była pielęgniarką, ja tatuażystą.
Pierwsza zaciągnęła się do wojska. Pewnego dnia wróciła do domu i oznajmiła: "Idę w kamasze. Na ochotnika".
Miałem 20 lat, ale zrozumiałem. Jej brat walczył w Donbasie. Był w batalionie "Krywbas". Przeszedł przez kocioł iłowajski, jedną z najbardziej krwawych bitew tamtej wojny. Trafił do rosyjskiej niewoli.
Mama to ciężko przeżywała. Wiedziała, że na froncie brakuje medyków. Chciała pomagać.
Krew z podłogi
Namiot kapitan Oksany. Kartony z lekami i sprzętem medycznym. W rogu łóżko polowe. W promieniach światła wiruje kurz. Pod nogami szyszki, piach.
- Zaciągnęłam się do wojska w 2019 roku jako ochotniczka. Skąd mogłam wiedzieć, że zacznie się wielka wojna? Że będzie wyglądać jak II światowa? Mam 58 lat. Już nie wyrabiam.
Wcześniej wydawało mi się, że w Donbasie mieliśmy dużo pracy. W ciągu dziewięciu miesięcy służby w Piskach pięciu rannych, dwóch zabitych. Czułam ulgę, kiedy wróciliśmy do garnizonu w Sumach. Nagle inwazja. W nocy pobudka. Rosyjskie czołgi już pod miastem. Szybka ewakuacja.
Miesiąc walk pod Czernichowem. Potem istne piekło. Popasna. 30 km do Bachmutu. 50 km do Siewierodoniecka. Całodobowy ostrzał. Artyleria, lotnictwo, drony. Wszystko na raz. Równali miasto z ziemią.
Tylko w maju 200 rannych. Szpital w Bachmucie się nie wyrabia. Co chwilę podjeżdża kolejna karetka. Kolejni ranni. Jak na taśmie. Jeden bez nóg. Drugi bez rąk. Trzeci bez kawałka czaszki. Pełno krwi. I psów. Kręciły się wokół szpitala. Wbiegały do środka. Zlizywały krew z podłogi.
2016 rok
Oleksandr: Często rozmawialiśmy przez telefon. Pytałem ją: "Jak służba?". Odpowiadała zawsze krótko: "Wszystko w porządku". Wiedziałem, że nie mówi prawdy. Filtruje informacje. Chroni mnie.
Chciałem być bliżej. Bronić niej. Bronić Ukrainy. Było lato. Zadzwoniłem: "Mamo, też idę do wojska".
Nie próbować mnie odwieść od tej decyzji. Szanowaliśmy siebie i swoje wybory.
Zanim zacząłem służbę, mama przyjechała na urlop. Pojechaliśmy nad Morze Czarne, do Składowska. Teraz okupowanego. Wtedy po raz pierwszy się otworzyła. Opowiedziała, jak jeździ na linię frontu, zabiera rannych: "Jest strasznie, ale co zrobisz? Ktoś musi im pomagać".
Zabrała mnie do swojego do batalionu.
Ja, Fiołek. Ja, Fiołek
Namiot dowódcy sztabu generalnego. Trzy biurka. Na każdym laptop. Stosy dokumentów.
Borys i Andrij siedzą na łóżkach polowych. Obaj znali Innę Derusową jeszcze z czasów wojny w Donbasie.
- Pięć lat razem. Krymskie, Piski. 600 mężczyzn w batalionie i ona. Jedyna kobieta. Musiało być jej ciężko. Ale zlazła sposób. Ustawiła nas. Rozmawiała z nami na równych prawach. A przy tym była ciepła. Miała pseudonim "Fiołek". Kwiatuszek batalionu.
Wszyscy ją lubili. Zwłaszcza młodzi chłopcy. Zgrywają twardzieli, a w środku strach. Bali się jak wszyscy. Ona o nich dbała. Potrafiła chorych za rękę zaprowadzić do punktu medycznego. Mówili do niej: "Mamo".
Kiedy zaczynał się bój, od razu łapała za radio: "Ja, Fiołek. Ja, Fiołek. Melduję gotowość do wykonania zadań". Trwa ostrzał, a ona pędzi na pozycje. Powtarzała: "Muszę być tam. Bliżej was". Wszyscy ranni przechodzili przez jej ręce.
Taki miała charakter. Była porządna. Mogła przesiedzieć w domu pierwsze miesiące inwazji. Nikt jej nie rozkazał wrócić do służby. A ona pojechała do Ochtyrki, kiedy równali ją z ziemią. Zaryzykowała życie dla obcych ludzi.
Jeśli Inna nie jest bohaterem, to nie wiem, kto nim jest.
Oksana siedzi obok. Słucha, kiwa głową. Po ciemku wraca do swojego namiotu. Siada na łóżku. Ciężko wzdycha. Rano nad obozem latał rosyjski dron.
- Dożyjemy jutra? Doskonale wiedzą, gdzie stacjonujemy.
W lesie ujadają bezpańskie psy. Wyją całą watahą.
24 lutego 2022 roku
Oleksandr: Parę dni przed wojną mama wróciła do Krzywego Rogu. Babcia właśnie przeszła operację. Ona jej doglądała.
24 lutego zadzwoniłem do mamy: "Zaczęło się. Szukajcie schronu".
Myślałem, że zostanie w domu. Ale kilka godzin później wiadomość. Jedzie do mnie. Chce być obok. Ale do wieczora drogi dojazdowe zostały odcięte. Rosjanie zajmowali kolejne miasta. Mama postanawia jechać do Ochtyrki. Miasto było pod ciągłym ostrzałem. Dużo rannych. Ona o tym wiedziała. W Ochtyrce stacjonował jej bliski przyjaciel, Witalij Kondraszewski. Też medyk bojowy.
Zgubiłam najdroższe
Ranek. Na twarzy Oksany ulga.
- Nie zabili nas. Będzie dobrze.
Myje zęby. Wodę polewa z plastikowej butelki. Maluje oczy w małym lusterku. Kubek kawy-zalewajki. Kanapka z serem.
Kapitan siada przy rozkładanym aluminiowym biurku. Wojna wojną, a papierkowej roboty jest więcej, niż było. Chwilę uzupełnia dokumentację, ale przy namiocie już tworzy się kolejka.
Co chwilę ktoś zagłada. Trzeba zmierzyć ciśnienie. Dać zastrzyk na ból pleców. Krople do uszu. Coś na gorączkę. Coś na kaszel. Im bliżej powrotu na front, tym więcej chorych.
W namiocie robi się duszno. Powietrze wypełnia zapach potu.
Z natłokiem pacjentów Oksanie pomaga Natalia. Jest niska. Ruda. Do inwazji pracowała pielęgniarką w obwodzie czernichowskim. 25 lutego wróciła do domu. Młodszy syn mówi: "Mamo, Jura idzie na wojnę". Jura, starszy syn Natalii, miał 26 lat.
- Pomyślałam, jeśli on idzie, ja za nim. Po cichu spakowałam plecak. Następnego dnia powiedziałam Jurze, że odprowadzę go do biura poborowego. Na miejscu, zaparłam się: "Sama do domu nie wrócę". Trafiliśmy do jednego batalionu.
Natalia została medykiem z funkcją strzelca. Kimś, kto osłania załogę karetki podczas ewakuacji rannych.
- Wszystko wiedziałam. Odważnych. Płaczących z bólu. Z oderwanymi kończynami. Z wnętrznościami na wierzchu. Z ranami po bombach fosforowych, które wypalają dziury w ciele.
Ale najbardziej zapamiętałam chłopaka z raną głowy. Gałki oczne na wierzchu. Kości twarzy połamane. Bałam się, że nie przeżyje drogi do szpitala. Wytrzymał. Zmarł kilka dni później.
Z Popasnej wycofywaliśmy się w pośpiechu. Miasto już było ruiną. Płonęło. W ostatniej chwili podbiegł do nas żołnierz. Krzyczy: "Tam, pod mostem leży dwóch naszych rannych!". Było to znacznie dalej niż wyznaczona przez dowództwo linią "bezpieczeństwa". Nie wolno było jej przekraczać. Pojechaliśmy, nie konsultując tego z dowództwem. Tylko pomyślałam: jeśli uratuję tych chłopców, ktoś być może zajmie się moim synem.
Ranni leżeli 50 m od pozycji Rosjan. Jeden z połamanymi nogami. Drugi z przetrąconym kręgosłupem. Działamy szybko. Po cichu. Dajemy im ręczniki do zagryzienia. Jeśli któryś jęknie z bólu, wszyscy zginiemy.
Obaj chłopcy przeżyli. Ale tego dnia mój syn zaginął. Może jest w niewoli? Zgubiłam go. Zgubiła to, czego przyjechałam pilnować.
26 lutego 2022 roku
Oleksandr: Rano mama była już na miejscu. Zadzwoniła do mnie, potem do mojej żony. Uspokajała nas. Idzie właśnie do sklepu po kawę i papierosy: "Wszystko pod kontrolą".
Dzień później dowiem się z wiadomości: doszło do ataku rakietowego na Ochtyrkę. Natychmiast dzwonię do mamy. "Abonent nieosiągalny". Koledzy mnie uspokajają. Może nie ma zasięgu? Zgubiła telefon? Ale ja już wiem. Stało się coś złego. Ona znalazłaby sposób, żeby się ze mną skontaktować.
Później ustalę, że pierwsza rakieta trafiła w koszary. Mama była w pobliżu. Nie schowała się do schronu. Pobiegła wyciągać rannych spod gruzów. Uratowała dziesięciu. Część przenoszono do punktu medycznego. Tam właśnie uderzyła druga rakieta. Mama była w środku. Dzień po ataku spod zawałów wydobyli ciało jej przyjaciela, Witalija Kondraszewskiego. Wciąż miałem nadzieję, że mama jest ranna. Ale w piątek znaleźli ciało kobiety. Serce mi zamarło.
Robić swoje
Oleg siedzi przy stole zbitym z surowych desek. Żar leje się z nieba. Rozgrzany las pachnie żywicą. W tle na zmianę słychać to długie serie z karabinów maszynowych, to eksplozje pocisków moździerzowych. Nad koronami drzew unosi się dym. Na poligonie zaczęły się ćwiczenia.
Oleg dobrze znał Innę Derusową. Oboje byli medykami bojowymi. Cały czas przy żołnierzach. Na pozycjach. W okopach. Okazać pierwszą pomoc. Zawieźć rannych na wyznaczoną linię "bezpieczeństwa". Przekazać w ręce medyków karetki ewakuacyjnej.
Nie każdy nadaje się do tej pracy. Psychicznie i fizycznie.
Plecak medyka bojowego waży do 20 kilogramów. W środku leki, opatrunki, kroplówki, nożyczki, środki dezynfekcyjne. Na plechach kamizelką – kolejne 10 kg. Na głowie – trzykilogramowy hełm. Rannych trzeba obracać, podnosić, rozbierać. Ręce ciągle we krwi.
A nad głową latają pociski. Krążą wrogie samoloty. Jeden ranny biega w panice po okopie. Trzeba go gonić. Drugi patrzy na ciebie i krzyczy: "Powiedz, że mam nogi". Masz. Nie mówię, że leżą prawie obok.
Trzeci popada w stupor. Dookoła koniec świata, a on chowa się w kącie. Powtarza: "Nie chcę umierać. Chcę do domu".
Jedna trzecia żołnierzy doznaje ataków paniki na froncie. A ty musisz robić swoje. Nałożyć stazę taktyczną. Wstrzyknąć nalbufinę [opioidowy środek przeciwbólowy – red.]. Podać środki uspakajające. Założyć kroplówkę.
Taką właśnie była Inna. Zawsze robiła swoje.
5 marca 2022 r.
Oleksandr: 1 marca dostałem zdjęcie. Od razu rozpoznałem mamę. Twarz cała. Tylko zadrapania. Ciało zakryte prześcieradłem. Prawa noga nienaturalnie odwrócona. Złamana.
Dowódca zabrał mi broń.
Jestem bezradny. Stacjonujemy w obwodzie czernichowskim. Ostrzał bez przerwy. Do walki mnie nie puszczają. Odebrać ciała mamy nie mogę. Drogi dojazdowe wciąż odcięte. Siedząc na miejscu, wariuję. Wydzwaniam do Czerwonego Krzyża. Do wolontariuszy. Błagam, żeby przewieźli ciało mamy do Krzywego Rogu. Babcia zadba o godny pochówek.
Mamę pochowali 5 marca. W Ochtyrce. Pracownicy kostnicy.
Tydzień później przyszli do mnie koledzy z jednostki. Mówią: "Zobacz, prezydent Zełenski opowiada o twojej mamie". Tak dowiedziałem się, że została odznaczona. Jako jedyna kobieta otrzymała pośmiertnie tytuł "Bohatera Ukrainy" z nadaniem orderu "Złotej Gwiazdy". Za odwagę i heroizm. Poczułem smutek i rozczarowanie. Czemu nikt mnie o tym nie poinformował?
Tylko nie fioletowy
- Inna Derusowa była osobą, do której w pierwszej kolejności idziesz po pomoc. Nie wiesz jak uzupełnić dokumentację? Potrzebujesz porady? Każdy szedł do niej. Była przewodniczką w zawodzie – mówi Dmytro.
Przed wojną pracowałem w pogotowiu. W brygadzie reanimacyjnej. Krew, ciężkie rany – z tym wszystkim byłem oswojony. Ale wojna to coś innego. Raz w ciągu czterech godzin mieliśmy kilkudziesięciu rannych.
Wywozisz jednych. Wracasz na "nul" [zero to slangowe określenie linii frontu – red.], a tam kolejni czekają.
Pędzisz do nich. Migiem oceniasz sytuację. Zabierzesz najciężej rannego, umrze po drodze. Zostawisz kogoś w stanie średnim, umrze, zanim po niego wrócisz.
Analizujesz. Czy ma wszystkie kończyny? Czy jest krew na ubraniu? Głośno krzyczy? Dobry znak. Ma siłę. Status "zielony" albo "żółty". Może czekać. Milczy? Źle. Zaraz straci świadomość. Pewnie krwawi wewnętrznie. Od tego żołnierze umierają najczęściej. Nadaję mu "czerwony" status. Pomagam w pierwszej kolejności.
Najgorzej z "fioletowymi". Leży człowiek, nie ma pół głowy. Albo odłamek przeciął go wpół. Została tylko klatka piersiowa. Jeszcze oddycha, jeszcze chrypie. Patrzy na ciebie pustym wzrokiem. Nie ma w tych oczach emocji. One gasną. Morfina nic nie da. Zostało 30-40 sekund agonii.
Po takim dniu wracasz na tyły. Szorujesz karetkę, kuszetki, siedzenia. Ale zapach krwi zostaje. Jest metaliczny. Nie można się do niego przyzwyczaić.
12 maja 2022 r.
Oleksandr: 1 kwietnia Rosjanie wycofali się z obwodów kijowskiego i czernichowskiego. Nas przerzucili do Popasnej. Zacząłem starać się o pozwolenie na ekshumację mamy i ponowny pochówek. Dużo dokumentów. Zamieszanie.
Pochowaliśmy mamę 12 maja przy Alei Chwały na Cmentarzu Centralnym w Krzywym Rogu.
Pogrzeb był uroczysty. Asysta honorowa. Mszę odprawiało trzech prawosławnych księży. Stawiło się najwyższe kierownictwo wojskowej administracji miasta. Na koniec wystrzelono salwę.
Wróciłem na front. Znowu jesteśmy w okolicach Bachmutu. Czuję pustkę. Brakuje mi jej. Nie mieliśmy typowej relacji matka-syn. Byliśmy dla siebie przede wszystkim przyjaciółmi. Ciągle mam odruch, trzeba zadzwonić do mamy. Po chwili uświadamiam, że jej już nie ma.
Dotąd nie wiem, gdzie są jej odznaczenia. Nikt mi ich nie przekazał.
***
Imiona bohaterów z wyjątkiem Inny Derusowej i Oleksandra Repjacha zostały zmienione.
Tatiana Kolesnychenko jest dziennikarką Wirtualnej Polski