"Jak na Białorusi". Platforma zawiesiła szefa regionu po wywiadzie dla WP
Członek regionalnego zarządu Platformy Obywatelskiej został zawieszony za wypowiedzi dotyczące podziału środków z KPO dla szpitali. Mariusz Trojanowski w rozmowie z Wirtualną Polską zarzucił rządowi "mapowanie" konkursów na środki dla szpitali, a dwa dni później wszczęto wobec niego postępowanie dyscyplinarne. Wszystkie argumenty podnoszone przez Trojanowskiego potwierdził sąd administracyjny.
- Dwa dni po wypowiedziach dla Wirtualnej Polski, rzecznik dyscypliny partyjnej jednoosobowo zawiesił w prawach członka Mariusza Trojanowskiego
- Chodzi o to, że zarzucił byłej minister nieprawidłowości w konkursie z KPO - przyznaje w rozmowie z WP rzecznik dyscypliny w Platformie
- Sam Trojanowski mówi, że otrzymywał wiadomości od kolegów z partii, by przeprosić, wycofać się ze swoich słów i zrzucić wszystko na manipulację dziennikarzy
- Decyzję w sprawie Trojanowskiego podjął samodzielnie Łukasz Abgarowicz. Zawieszony nie miał nawet możliwości odnieść się do zarzutów. Od nas dowiedział się o powodach decyzji
- O losie zawieszonego w partii zdecyduje teraz sąd koleżeński
27 sierpnia na łamach WP opublikowaliśmy dwa teksty. Pierwszy dotyczył nieprawidłowości w dzieleniu środków z KPO dla szpitali. Omówiliśmy wyroki sądów, które wskazywały, że dochodziło do błędów proceduralnych i łamania prawa przez urzędników Ministerstwa Zdrowia.
Drugi tekst to wywiad z jednym z dyrektorów szpitali, które nie otrzymały środków z KPO. Tym dyrektorem był Mariusz Trojanowski od lat zarządzający szpitalem w Aleksandrowie Kujawskim. Dyrektor jest jednocześnie szefem struktur PO w powiecie aleksandrowskim oraz członkiem zarządu tej partii w kujawsko-pomorskim.
Trojanowski w rozmowie z WP otwarcie mówił o nieprawidłowościach w konkursie. Przedstawiał argumenty obrazujące, na czym jego zdaniem polegało "mapowanie" konkursów i faworyzowanie szpitali z kilku województw.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ten konkret KO nie przejdzie w 100 dni. Minister dała do zrozumienia
Wywiad, który rozzłościł partię
Oto fragmenty tego wywiadu, które być może zaważyły na jego przyszłości w PO:
"Każdy miał nadzieję, że dzięki KPO malutkie szpitale będą się mogły podnieść, że dostaniemy szansę, żeby się choć trochę odbić. Tymczasem to nie był konkurs, tylko pseudokonkurs. Dlatego twierdzę, że zostaliśmy oszukani. Tak to odbieram, nie tylko zresztą ja.
(...)
Mówi pan, że konkursy były ustawiane? To poważne oskarżenia w ustach prawnika i dyrektora szpitala.
- Takiego słowa mógłbym użyć w cudzysłowie. Podkreślę, że nie oskarżam nikogo o to, że miał z tego jakieś korzyści majątkowe. Natomiast w mojej głowie dojrzewa myśl, że chciało się sprzyjać jednym, a drugim nie.
Na jakiej zasadzie miało się to sprzyjanie odbywać?
- Przede wszystkim konkurs był w moim przekonaniu przygotowany nieuczciwie. Faworyzował podmioty, które znajdowały się na określonym terenie, na przykład województwo łódzkie albo śląskie. Jak szpital był na przykład z województwa łódzkiego, to otrzymywał na starcie pięć punktów - takich faworyzowanych województw było osiem. A jak jeszcze szpital mieścił się na terenie gminy miejskiej w konkretnym województwie, to następne pięć punktów. Tymczasem finalnie jeden, czasem dwa punkty decydowały o tym, czy się dostanie pieniądze, czy nie, więc o czym tu dyskutować? Nie mieliśmy żadnych szans".
Trojanowski o swoje postanowił walczyć w sądzie. Rozprawę przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym co prawda przegrał, ale już nawet wtedy sąd potwierdzał jego zastrzeżenia co do sposobu dzielenia środków.
Trojanowski się odwołał do NSA i tym razem wygrał. Ministerstwo nie tylko ma jeszcze raz rozpatrzeć wniosek szpitala w konkursie, ale w dodatku sąd przyznał rację dyrektorowi co do wszystkich podnoszonych zarzutów:
- Jeżeli nawet przyjmujemy, że pewne województwa czy gminy mają być premiowane poprzez przyznanie określonych punków, to musi to znajdować uzasadnienie. Nie może być to ocena arbitralna. My na tym etapie nie wiemy, jak to było, bo z materiałów to nie wynika - tłumaczyła decyzję NSA sędzia Joanna Wagner. Zdaniem sądu konkurs łamał zasady równości i rzetelności.
"Przekroczenie granicy dopuszczalnej krytyki"
Wyrok NSA w żaden sposób nie zmienia stanowiska rzecznika dyscypliny partyjnej PO. Skontaktowaliśmy się z Łukaszem Abgarowiczem. To on jest podpisany pod decyzją o zawieszeniu. Przyznał, że podjął ją jednoosobowo, ale też zaznacza, że trafiło do niego wiele sygnałów w tej sprawie. Nie pamięta jednak dokładnie, kto wnioskował o zawieszenie Trojanowskiego.
Abgarowicz nie kryje, że podstawą takiej decyzji były wypowiedzi udzielone podczas rozmowy z WP, ale zaraz potem dodaje, że zarzucanie byłej minister zdrowia "przekrętów" było przekroczeniem granicy dopuszczalnej krytyki. Kilkukrotnie podkreśla w naszej rozmowie, że naganna jest jego zdaniem nie sama krytyka, ale zarzuty zgłaszane pod adresem minister Izabeli Leszczyny.
Rzecznik dyscypliny PO stwierdził, że nie potrzebował rozmawiać z Trojanowskim, bo dla niego sprawa była ewidentna. Twierdzi, że jak Trojanowskiemu coś się nie podobało, to powinien się włączyć w pracę rządu i pomóc, a nie - oskarżać Leszczynę.
Problem polega na tym, że Trojanowski nawet w wywiadzie, za który został zawieszony, podnosił, że rząd nie chciał z nim rozmawiać. Wspominał, że konsultacje z ministerstwem były ustalone, ale resort je odwołał. Jego jedynym sposobem walki o swoje racje było więc skierowanie sprawy do sądu oraz nagłośnienie tematu. - To był krzyk rozpaczy z mojej strony - mówi Trojanowski.
- Ja do dziś nie mam informacji, za co mnie zawiesili - mówi Trojanowski, który ani w samej decyzji, ani w jej uzasadnieniu nie otrzymał żadnych wyjaśnień co do okoliczności i powodów zawieszenia.
- Jeżeli by się okazało, że to moje zawieszenie jest związane z moimi wypowiedziami, to wiarygodność mojej partii pod kątem przestrzegania praw człowieka jest żadna. Przecież wolność słowa, wolność, wypowiedzi, ekspresji to są podstawowe prawa człowieka - mówi Trojanowski. Podkreśla, że miałby sobie coś do zarzucenia, gdyby się okazało, że kłamał. Zaraz potem przypomina, że Naczelny Sąd Administracyjny przyznał mu rację i potwierdził wszystkie jego wątpliwości.
- Nie może być odwetu za wypowiedzi publiczne, które są prawdziwe - stwierdza dyrektor placówki w Aleksandrowie Kujawskim. - Jeśli potwierdzi się, że zawieszono mnie za wypowiedzi publiczne, potraktuję to jako próbę zamknięcia mi ust i uciszania krytyki.
- Nie chce podawać w tej chwili nazwisk, ale były naciski z partii, żebym się wycofał ze swoich słów. Żebym poinformował, że się pomyliłem albo że dziennikarze przekręcili moje słowa - mówi Trojanowski. Po chwili dodaje:
- Chcę więc podkreślić, że miałem możliwość autoryzować swoje wypowiedzi. Wiem, co robię jako dorosły człowiek, adwokat i jako demokrata.
- Nikt mi nie powiedział, za co mnie zawieszają, nikt mnie nie poinformował, o co chodzi, nikt ze mną nie rozmawiał. Nie można kogoś karać bez wysłuchania go, bez poznania jego racji. Jestem wstrząśnięty, bo gdyby miało tak dalej być, to postępowanie w mojej sprawie wyglądałoby jak na Białorusi, a nie - jak sposób działania demokratycznej partii - mówi Trojanowski. Podkreśla, że oprócz pogróżek i nawoływania do przeprosin otrzymuje też wiele wsparcia od kolegów i koleżanek z partii, dlatego nie zamierza rezygnować.
O losie Trojanowskiego zdecyduje teraz sąd koleżeński. Nie ma jeszcze terminu posiedzenia w jego sprawie.
Michał Janczura, dziennikarz Wirtualnej Polski