PublicystykaJacek Żakowski: za Polskę i honoraria

Jacek Żakowski: za Polskę i honoraria

Dziennikarze "wSieci" snują swoje marzenia o TVP bez Lisa, Kraśki, Tadli, Lewickiej i Ordyńskiego. Zbawiającym TVP księciem na białym koniu ma być Jarosław Sellin, rycerz z PiS-owską chorągwią, który pod hasłem odpartyjnienia ma nadać im słuszny charakter. Do głowy by mi nie przyszło, żeby w jakimkolwiek partyjnym funkcjonariuszu upatrywać ratunku przed upartyjnieniem mediów. Nie trzeba być geniuszem, by zgadnąć, że odebranie mediów jednej partii przez inną partię nie może oznaczać ich odpartyjnienia. Będzie to kolejny krok w stronę upartyjnienia, tyle że upartyjnienia słusznego z innego punktu widzenia. Dopóki to partie będą decydowały, kto rządzi w mediach publicznych, dopóty będą one partyjne. Gdyby Sellin został kiedyś PiS-owskim szefem TVP i nie działał wedle tej logiki, partyjni koledzy by go rozszarpali – pisze dla WP Jacek Żakowski polemizując z autorami tygodnika „wSieci”

Jacek Żakowski: za Polskę i honoraria
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk
Jacek Żakowski

"Już półtora roku temu ówczesny rzecznik PiS Adam Hofman w rozmowie z 'wSieci' radził dziennikarzom publicznej telewizji, by się poprawili. Nie posłuchali" - piszą Marek Pyza i Marcin Wikło w tygodniku "wSieci". I z nieskrywaną sadystyczną rozkoszą opisują strach panujący w TVP przed możliwym jesiennym zwycięstwem PiS-u: "zaczęło się kombinowanie, szczególnie wśród dziennikarzy średniego szczebla. Takich, którzy do TVP przyszli niedawno, przeżyli najwyżej dwie-trzy czystki, i myślą, że mogą wykonać jakiś ostry zwrot, który im pomoże, gdy przyjdzie nowa władza - tłumaczy dziennikarka z kilkunastoletnim doświadczeniem...".

Kupa radości, prawda? Zwłaszcza, że próżny jest trud już skazanych.

"Teraz jest taki dziwny moment zawieszenia, niby panika po wyborach prezydenckich już minęła, ale niebawem są wybory parlamentarne i wszyscy się ich boją, bo to naprawdę ostatnia szansa na zachowanie stołków. (...) choć brzmi to nie do końca wiarygodnie, wielu naszych rozmówców z TVP deklaruje, że bardzo by się ucieszyło z powrotu PiS do publicznej" - pisze "wSieci".

Chwalę sobie, że nigdy nie pracowałem w TVP. Choć za różnych prezesów - począwszy od Walendziaka - udawało mi się robić tam różne programy. Ale czemu winni są ludzie, którzy tam pracują? Do łba by mi nie przyszło, by paść się ich strachem, wizją złamanych karier, świadomością, że liczą kredyty, koszty czesnego albo czynszu, mając przed oczami wizję najazdu PiS-owskich Hunów, którzy - jak Pyza i Wikło - zdają się bardzo lubić zapach świeżej krwi.

Wizja głodnych krwi, posad, sławy i honorariów, wdzierających się jesienią lub najdalej zimą na Woronicza i na Plac Powstańców, musi być niezbyt przyjemna dla większości tych, którzy tam pracują. Zwłaszcza tych, którzy pracują wystarczająco długo, by pamiętać brawurowy atak tej ekipy na "Wielką grę" i "Czterech pancernych".

Dlaczego nigdy nie zgodziłem się porzucić etatu w prywatnej prasie drukowanej i wziąć dużo lepiej płatnej pracy w TVP? Właśnie z tego powodu, że jest TVP regularnie najeżdżana jest przez partyjne hordy. Człowiek ma jedno życie, więc - jeśli nie musi – lepiej, by nie wystawiał się na takie sytuacje. Ale wiem, że łatwo mi to mówić, jako osobie piszącej do gazet czy wykładającej na uczelni, ale co jeśli ktoś jest prawdziwym zwierzęciem telewizyjnym?

Widzów ten problem szczęśliwie dotyczy już w umiarkowanym i wciąż malejącym stopniu. Jeszcze kiedy inwazji na TVP dokonał oddział szturmowy pod przywództwem Bronisława Wildsteina, duża część publiczności była skazana na telewizję państwową. Teraz - szczęśliwie - mamy taki wybór, że głowa boli. Można spędzić dzień, nie zajmując się niczym poza studiowaniem programu telewizyjnego stacji nadających po polsku. A młode pokolenie już przestało kupować telewizory. Jak w mieszkaniach trzydziestoletnich lemingów nie ma półek z książkami, tak w mieszkaniach dwudziestolatków nie ma szafek z telewizorami. W tym sensie kolejny podbój TVP będzie miał nieporównanie mniejsze znaczenie społeczne niż poprzednie najazdy. To dobra wiadomość dla ogółu, która jednak w żaden sposób nie osłabia złej wiadomości dla tych, którzy pracują w mediach państwowych. A zwłaszcza w żaden sposób nie osłabia to problemu krwiożerczości niecierpliwie wiercących się w dołkach startowych PiS-owskich bojowników.

Ale jeszcze gorsze jest to, że po brawurowym, krwiożerczym początku utworu (gdzie autorzy "wSieci" rozszerzyli okładkową listę dziennikarzy do zwolnienia w pierwszej kolejności), w części finałowej zbawiającym TVP księciem na białym koniu okazuje się być Jarosław Sellin. Rycerz z PiS-owską chorągwią ma zbawić państwowe media i pod hasłem odpartyjnienia nadać im słuszny charakter.

Nie mam nic przeciw Sellinowi. Ma o mediach pojęcie, nie jest championem krwiożerczości i nie słyszałem, żeby robił świństwa. Za to go cenię. Ale jako dziennikarzowi do głowy by mi nie przyszło, żeby w jakimkolwiek partyjnym funkcjonariuszu upatrywać ratunku przed upartyjnieniem mediów. Nie trzeba być geniuszem, by zgadnąć, że odebranie mediów jednej partii (czy partiom) przez inną partię (lub partie) nie może oznaczać ich odpartyjnienia. Będzie to kolejny krok w stronę upartyjnienia, tyle że upartyjnienia słusznego z innego punktu widzenia. W polskich warunkach kulturowych dopóki to partie będą decydowały, kto rządzi w mediach publicznych, dopóty będą one partyjne. Taka jest nieodmienna i nieuchronna logika partyjnego działania we wschodnioeuropejskich warunkach. Gdyby np. Sellin został kiedyś PiS-owskim szefem TVP i nie działał wedle tej logiki, partyjni koledzy by go rozszarpali.

Sęk w tym, że jeżeli żyjemy w cywilizowanym kraju, jest to perspektywa odległa. Bo media państwowe działają w Polsce na podstawie ustawy i zgodnie z ustawą właśnie otrzymały całkiem nowe władze, których kadencja trwa cztery lata. Nie ma żadnego legalnego powodu, żeby te władze zmieniać. Choć formalnie oczywiście można, jeśli się zmieni ustawę.

Kiedy w USA Demokraci przejmują władzę od Republikanów (lub na odwrót) dziennikarzom PBS i NPR (publicznej telewizji i radia) nie drżą nogi, a ich szefowie pracują spokojnie. Podobnie kiedy zmienia się rząd w Niemczech, Austrii, Szwecji czy Kanadzie. Oczywiście większość parlamentarna może zmienić każde prawo. Ale tym różnią się kraje cywilizowane od dzikich, że w krajach cywilizowanych większość parlamentarna zapadłaby się pod ziemię ze wstydu, gdyby wyszło na jaw, że uchwala prawo w swoim własnym czytelnym interesie.

Republikanom ani Demokratom nie przyszłoby do głowy, żeby uchwalić ustawę, która by im pozwoliła mianować swojego szefa PBS. Żaden szanujący się Brytyjczyk nie przyjąłby posady szefa BBC, gdyby powstało wrażenie, że jego poprzednik został usunięty ze względu na partyjny interes aktualnej większości. Byłaby to hańba. A gdyby coś takiego się stało, wszystkie media - bez względu na sympatie partyjne - rzuciłyby się władzy do gardeł. Wszyscy by rozumieli, że to narusza fundament demokracji.

Dla Marka Pyzy i Marcina Wikło to nie jest oczywiste. Snują swoje marzenia nie tylko o TVP bez Lisa, Kraśki, Tadli, Lewickiej i Ordyńskiego, ale też o wielkim wejściu Sellina i jego porządkach. Nawet nie próbują przypomnieć, że w czasach, gdy PiS nie czuł się aż tak pewnie, posłowie PiS-u, przy poparciu prezydenta Kaczyńskiego i jego prawnika Andrzeja Dudy, wraz z posłami PO i PSL, podpisali się pod projektem napisanej przez Komitet Obywatelski Mediów Publicznych społecznej ustawy o mediach publicznych, który odbierał władzę nad TVP i PR partiom i politykom. Poparcie dla tej ustawy jest częścią niechcianej już spuścizny Lecha Kaczyńskiego. Dziś nikt w PiS jej nie przypomina i nie chce już tego pamiętać.

Jeszcze kilka lat temu, krótko przed katastrofą smoleńską, takie rzeczy były w Polsce możliwe. Duża część klasy politycznej, w tym część polityków PiS z Lechem Kaczyńskim na czele, marzyła, by polska demokracja się konsolidowała, co znaczy - by politycy zdobywający władzę i ludzie z ich zaplecza, w coraz większym stopniu umieli się samoograniczać z szacunku dla demokratycznych obyczajów. Dziś na PiS-owskiej prawicy mało kto jeszcze udaje, że może być coś ważniejszego niż rewanż... Czyli właściwie zemsta za domniemane winy nieposłusznych, którzy "się nie poprawili", choć "ich ostrzegano". Jeszcze rok temu mogli się zapisać do PiS. Wtedy pod premier Szydło i prezesem Sellinem nic by im nie groziło. Ale zmarnowali swoją życiową szansę...

Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski

Jacek Żakowski (ur. 1957) - publicysta "Polityki", kierownik Katedry Dziennikarstwa Collegium Civitas, autor piątkowych "Poranków TOK FM", kilkunastu książek i programów TV. "Dziennikarz Roku 1997", laureat m.in. Superwiktora, dwóch Wiktorów i nagrody PEN Clubu, nagrody im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Członek Towarzystwa Dziennikarskiego i Rady Funduszu Mediów.

Źródło artykułu:WP Opinie
pistomasz listvp
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (826)