Jacek Żakowski: PiS chce uchodźców. Pomóżmy mu ich przyjąć
Rząd PiS otwiera się na imigrantów, tylko chce ich wcześniej sprawdzić. W sensacyjnym artykule dla "Rzeczpospolitej" minister Mariusz Błaszczak pisze kompletnie co innego, niż twierdzą premier Szydło i prezes Kaczyński, nie mówiąc o posłance Pawłowicz krzyczącej: "Nie uchylajmy drzwi inwazji islamskiej". Ogólnie rzecz biorąc, wydaje się, że politycy, nie tylko ci z partii rządzącej, boją się jednego, konkretnego słowa. To słowo, to "uchodźca" właśnie.
30.05.2017 | aktual.: 31.05.2017 10:19
Zdaniem Prezesa - jak wiele osób pamięta - uchodźcy niosą "różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, a mogą tutaj być groźne". Zdaniem premier Szydło: "Nie ma w tej chwili możliwości, by do Polski byli przyjmowani uchodźcy". Jeśli dodać do tego słowa pani premier o "szaleństwie brukselskich elit" wykrzyczane na ostatnim posiedzeniu Sejmu i wezwanie, by Europa "powstała z kolan", bo inaczej będzie wciąż "opłakiwała swoje dzieci", to sprawa wydaje się prosta. Rząd PiS ma fobię na punkcie uchodźców. Albo ją symuluje, żeby mu nikt nie odebrał ksenofobicznych wyborców. Zresztą po dwóch latach histerycznej debaty słowo "uchodźca" brzmi już w Polsce tak strasznie, że trudno jest znaleźć polityka, który by go użył w pozytywnym kontekście - na przykład w zdaniu "zaopiekujmy się uchodźcami, których terroryści wygnali z ich krajów".
Pozornie sprawa przyjęcia uchodźców wydaje się zamknięta, przynajmniej dopóki to PiS rządzi w Polsce. Artykuł ministra Błaszczaka w "Rzeczpospolitej" sprawia jednak, że można odnieść całkiem inne wrażenie. Choć Polska wciąż jest krajem bez uchodźców, to przynajmniej część PiS-owskiej czołówki zaczyna się z nimi oswajać. Wygląda chyba na to, że gdy szok nieznanego mija - rozum powoli wraca. Jakąś rolę gra tu zapewne presja episkopatu, Watykanu, Brukseli i rządów innych państw Unii Europejskiej. Ale nie bez znaczenia są też chyba proste obserwacje.
We Włoszech i Grecji uchodźców są setki tysięcy. W Niemczech jest ich milion. W Hiszpanii i Austrii dziesiątki tysięcy. Dziesiątki tysięcy przewinęły się także przez Węgry. Ale zamachy terrorystyczne - których prawica tak bardzo się boi - mają miejsce głównie w Wielkiej Brytanii i Francji, które praktycznie nie przyjęły uchodźców. Grecja, Włochy, Hiszpania, Austria oraz Węgry - czyli państwa frontowe Unii w obecnym kryzysie uchodźczym - są zaś od islamskiego (i antyislamskiego) terroryzmu wolne.
Tchórzliwi politycy
Politycy (nie tylko rząd i PiS) są jeszcze zbyt tchórzliwi, by tę prostą prawdę otwarcie powiedzieć społeczeństwu. Ale obserwacje wydają się oczywiste. Wszystko, co wiemy o zamachach ostatnich lat, wskazuje, że to nie uchodźcy po Arabskiej Wiośnie wygnani przez wojnę i islamistów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej są źródłem podwyższonego obecnie zagrożenia terrorystycznego, lecz gettoizacja, społeczne wykluczenie, brak integracji rzesz Azjatów i Afrykańczyków, którzy kilka pokoleń temu osiedlili się w Europie Zachodniej, bo byli potrzebni jako tania siła robocza. Nie nowi przybysze organizują zamachy, lecz sfrustrowane swoją społeczną kondycją dorosłe już dzieci i wnuki imigrantów z lat 60. i 70., które oparcie najłatwiej znajdują w islamistycznych wspólnotach od trzydziestu lat obficie finansowanych przez Arabię Saudyjską.
Jedna kompetentna notatka ze statystykami wystarcza, by te fakty poznać. Jedna uczciwa analiza wystarczy, by wiedzieć, jakie błędy popełniane latami przez rządy Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec spowodowały obecną falę terroryzmu islamistycznego w Europie Zachodniej. Zachodnie rządy już te fakty i interpretacje znają. Dlatego wprowadzają nowe polityki widoczne na przykład w programie Macrona. Zapewne także politycy PiS dostali już, a nawet przeczytali, takie notatki oraz analizy, więc wiedzą i rozumieją, że przyjęcie przez Polskę kilku, a nawet kilkudziesięciu tysięcy uchodźców nie wiąże się z ryzykiem większym niż to, jakie występuje obecnie. Na przykład za sprawą prawicowców pokroju Brunona Kwietnia.
Misja weryfikacyjna
Gdy liderzy PiS już to wszystko wiedzą, do załatwienia pozostają tylko sprawy techniczne - czyli sposób weryfikowania uchodźców, którzy przyjadą do Polski. Minister Błaszczak opisał w "Rzeczpospolitej" nieudaną misję polskich oficerów, którzy w ubiegłym roku próbowali przeprowadzić taką weryfikację w Grecji i we Włoszech. Misja skończyła się fiaskiem, bo zdaniem wysłanników weryfikacja była niemożliwa. To fiasko spowodowało deklarację rządu o nieprzyjmowaniu uchodźców.
Źle się stało, że rozpoznawcza misja weryfikacyjna niestety się nie powiodła. Ale jeszcze gorzej się stało, że dopiero teraz dowiadujemy się, iż problem jest jednak techniczny, a nie zasadniczy. Bo skoro nie ksenofobia, nie islamofobia, nie egoistyczna bezduszność, nie zwyczajny rasizm leżą u podłoża antyimigranckiej decyzji rządu Beaty Szydło, skoro chodzi tylko o względy techniczno-organizacyjne, to znaczy, że należy i można szukać innych techniczno-organizacyjnych rozwiązań.
Dwa pytania do rzadu
Minister Błaszczak niestety nie napisał, czy rząd takie próby podjął. Można się tylko domyślać, że nie. Dwa poważne pytania warto w tej sytuacji postawić:
Po pierwsze - dlaczego dopiero teraz się o tym dowiadujemy? Gdyby rząd wcześniej ogłosił, jakie ma kłopoty, polscy europosłowie, polscy politycy różnych europejskich grup politycznych, aktywiści polskich organizacji na rzecz praw człowieka, polscy dziennikarze spotykający się z liderami i urzędnikami Unii mogliby przecież pomóc w wywarciu odpowiedniej presji na instytucje unijne, by razem z polskim rządem szukały lepszych technicznie rozwiązań.
Po drugie - jak wyglądały rozmowy między rządem PiS a Brukselą na temat innych możliwych procedur weryfikacyjnych? Jakie kroki zostały podjęte przez rząd PiS? Jakie rozwiązania zaproponowano Komisji Europejskiej? Jakie było jej stanowisko? Co w istocie stanęło na przeszkodzie, by po pierwszej nieudanej próbie podjęto następne?
Sprawa jest bardzo poważna. Wiele unijnych rządów traktuje sprawę uchodźców jako lakmusowy papierek realnej solidarności w obrębie wspólnoty, a Polska też tej solidarności potrzebuje - na przykład w sprawie energii. Dlaczego Grecja albo Hiszpania miałaby nam okazać solidarność w sprawach energetycznych albo ukraińskich, jeśli będą miały wrażenie, że nie jesteśmy z nimi solidarni w rozwiązywaniu kryzysu migracyjnego? Zresztą art. 5 NATO dotyczący kolektywnej obrony ma podobny charakter, jak decyzja o udzieleniu pomocy w dyslokowaniu uchodźców - należy każdorazowo do każdego kraju członkowskiego, który podejmuje ją indywidualnie. Czy Włosi będą się spieszyli z okazaniem nam szczodrej natowskiej solidarność, gdy staniemy się dla nich symbolem niesolidarności? A przecież w obliczu potrzeby mogą się dla nas liczyć nie tylko dni, ale i godziny.
Wespół w zespół
Od relacji zewnętrznych ważniejsze może być jednak to, jak odmowa przyjęcia uchodźców zmienia nasze relacje wewnętrzne. Milczenie na temat problemów technicznych sprawia bowiem, że wiele nieostrych wypowiedzi liderów PiS odbierane jest jako akceptacja albo wręcz demonstracja postaw ksenofobicznych lub nawet rasistowskich. To zachęca innych do ich wyznawania i demonstrowania nawet wbrew apelom biskupów i deklaracjom pytanych wprost polityków. To jest złe, bo rasizm i ksenofobia są źródłem agresji, niszczą więzi społeczne, osłabiają państwo od środka i oczywiście krzywdzą wiele osób. Gdy już dzięki tekstowi ministra Błaszczaka wiemy, że nie ksenofobia dyktuje politykę rządu, lecz problemy techniczne, warto we wspólnym polskim interesie zadbać, by ta wiedza dotarła możliwie szeroko.
Stawka jest poważna, więc tekst ministra Błaszczaka nie powinien przejść niezauważony. Skoro wiemy, że dla rządu nie ma problemu "czy", a jest tylko problem "jak przyjąć uchodźców", opozycja - na przykład Nowoczesna - powinna zażądać ujawnienia wszystkich informacji i sejmowej debaty na ten temat. Byśmy wszyscy mogli się włączyć w udzielenie rządowi odpowiedniej pomocy. Może wespół w zespół jakoś się z tym uporamy.
Jacek Żakowski dla WP Opinie