PublicystykaJacek Żakowski: Dobry ból. O składkach emerytalnych bogatych Polaków

Jacek Żakowski: Dobry ból. O składkach emerytalnych bogatych Polaków

To część z Państwa zaboli. Mnie też. I dobrze! Nie żebym był sadystą, a tym bardziej masochistą. Ale w sprawie zapowiadanego przez PiS zniesienia rocznego limitu składek emerytalnych, czyli faktycznego podniesienia składki dla dobrze zarabiających, jestem po stronie władzy. Bo, jak śpiewał Rosiewicz (nim sPiSiał): "Lepiej teraz trochę wydać, by w przyszłości uniknąć przykrości"…

Jacek Żakowski: Dobry ból. O składkach emerytalnych bogatych Polaków
Źródło zdjęć: © East News
Jacek Żakowski

W zasadzie jestem skąpy. Nie latam biznesklasą. Wolę outlet od Vitkaca. Jabłka zjadam przeważnie do końca, czyli razem z pestkami. Tylko ogonek wyrzucam, kiedy jest za twardy. Łatwo więc zgadnąć, że szastanie pieniędzmi nie jest moim ulubionym zajęciem. Ale czasem wolę zapłacić lub po dobroci oddać. I nawet uważam, że warto.

Obojętnie, gość z dużym nożem czy rząd

Kiedy pod koniec lat 80. pierwszy raz pojechałem do Nowego Jorku, który był wtedy pierwowzorem Gotham w okresie świetności Batmana, mój opiekun z Departamentu Stanu zdecydowanie radził zawsze mieć w kieszeni bodaj 20 dolarów (tyle kosztowały dżinsy lub obiad w restauracji), żeby je szybko wyciągnąć, jeśli jakiś duży człowiek z pistoletem lub nożem mnie na ulicy poprosi. Lepiej mieć, dać i żyć, niż nie dać, zdenerwować rozmówcę i nie żyć. Proste, logiczne etc. Taka zawsze jest logika społecznej redystrybucji, bez względu na to, czy prowadzi ją duży gość z dużym nożem na ciemnej ulicy, czy jakikolwiek rząd. Rzadko mamy okazję płacić dla przyjemności, ale można znaleźć uzasadnioną przyjemność płacąc dla bezpieczeństwa.

Zobacz także: Przybywa bogaczy. Jest ich już niemal milion

Polska (nawet za PiS) to wprawdzie nie Gotham ani NYC z końca lat 80., ale podstawowe reguły życia społecznego są zawsze podobne - także gdy myląco zmieniają się rekwizyty i inne środki wyrazu. Im kto więcej ma i lepiej sobie żyje, tym więcej ma powodów, by płacić i się nie ociągać. Jeżeli w jakimś kraju zbyt mało takich osób to rozumie, robią się kłopoty i musi przyjść dyktatura. Albo prawicowa, która zapewni bogatym prawo do tego, by się nie dzielili. Albo lewicowa, która zapewni, że będą się dzielili (może stracą wszystko). Tak czy inaczej - skłonność bogatych do dzielenia się i skłonność biednych do tego, by nie żądać zbyt wiele, to podstawa społecznego kontraktu, dzięki któremu możliwa jest uczciwa demokracja oraz rozwój. I tu dochodzimy do radości płacenia jeszcze wyższych składek emerytalnych przez lepiej zarabiających.

O co chodzi PiS-owi?

PiS chce, żeby jakieś 350 tys. podatników zarabiających ponad 10 tys. zł miesięcznie płaciło składki emerytalne przez 12 miesięcy, a nie tylko dopóki nie przekroczą dwunastokrotności tej kwoty. To mi się zasadniczo podoba. Ale nie dlatego, że więcej zarabiający (i płacący) będą dzięki pisowskiej reformie mieli wyższe emerytury. To można między bajki włożyć. System emerytalny będzie w coraz większych kłopotach.

Jeżeli jakakolwiek demokracja przetrwa, to pierwsza odpowiedź, jaka się politykom nasunie przy okazji kolejnego kryzysu, będzie taka, żeby system emerytalny chronił dochody najbiedniejszych kosztem najbogatszych, a nawet względnie zamożnych. Wypłaty dla biednych będą proporcjonalnie szły w górę, a emerytury bogatych będą cięte i limitowane. W świecie, który nas czeka nie do pomyślenia będzie, żeby jeden staruszek dostawał z ZUS np. 1000 zł., a drugi 50 razy więcej. To będzie wynikało z wyborczej arytmetyki, ekspansji populizmu i zmian demograficznych, a trochę też ze współczucia i z poczucia sprawiedliwości.

Trzeba uczciwie powiedzieć, że - jeśli PiS zniesie roczny limit składek - bogatsi (w tym ja) będą więcej płacili nie po to, żeby w przyszłości dostać wyższą emeryturę, lecz po to, żeby biedniejsi dostali wyższe emerytury już teraz. Inaczej mówiąc: chodzi o redystrybucję, a nie o akumulację. I to mi się podoba, bo jest słuszne oraz sprawiedliwe. Zwłaszcza, że teraz od dawna jest na odwrót.

Dziś to biedniejsza większość składa się w Polsce na emerytury bogatszej mniejszości. Bo w obecnym systemie wysokość emerytury to z grubsza biorąc rezultat dzielenia kwoty zapisanego na indywidualnym koncie kapitału przez liczbę przewidywanych lat (konkretnie miesięcy) życia uśrednionych dla całego rocznika (z rozróżnieniem na kobiety i mężczyzn). Sęk w tym, że biedni żyją krócej a bogaci dłużej niż średnia uwzględniona w tabeli. Przy ustalaniu wysokości przyznanej emerytury tej różnicy jednak się nie uwzględnia. Bogatsi dostają zatem przed śmiercią statystycznie więcej, niż kiedyś pracując wpłacili, a biedniejsi mniej (bo częściej umierają zanim wykorzystają zgromadzony kapitał). W ten sposób biedniejsi są dwa razy karani - przez los i przez system.

Biedniejsi tracą więcej

Per saldo w obecnym systemie emerytalnym biedniejsi (choć nie najbiedniejsi) muszą być jeszcze biedniejsi, bo system każe im zrzucać się na bogatszych, by byli jeszcze bogatsi. To raczej nie jest fajne. Zwłaszcza, że podobny mechanizm działa też w innych społecznych podsystemach. Wszyscy na przykład płacimy podatki na państwowe uczelnie, ale bezpłatnie studiują tam głównie dzieci zamożniejszych rodziców. Bogatsi mieszkają w tzw. lepszych dzielnicach, gdzie infrastruktura utrzymywana przez państwo jest lepsza i droższa. Do dotowanych przez państwo, teatrów, muzeów, oper również chodzą bogatsi, a płacą na nie wszyscy. Wszyscy solidarnie płacimy też na służbę zdrowia, ale mniej zamożni mniej z niej korzystają, bo zwykle są mniej obrotni, mniej o siebie dbają, mają gorsze dojścia etc. Fakt, że prawdziwi bogacze leczą się i uczą płacąc zagranicą, tego nie wyrównuje. To są co najwyżej pojedyncze tysiące bez statystycznego znaczenia - czyli bez wpływu na to, że klasa niższa na wielu polach dokłada do wyższej klasy średniej. I trudno na to poradzić.

Pomysł PiS, żeby znieść roczny limit składek emerytalnych jest wprawdzie dość oczywistym oszustwem (bo przemilcza i na później odkłada nieuchronne wprowadzenie limitu wysokości przyszłej emerytury), ale przyczyni się do zmniejszenia skali systemowej niesprawiedliwości i do wyrównania narastających przez wiele lat rachunków. To są wystarczające powody, żeby ci, którzy będą więcej płacili, zaakceptowali zmianę. Ale nie tylko dlatego, że to jest po prostu sprawiedliwe.

Także dlatego, że tak jest bezpieczniej. Bo taka zmiana zwiększa szansę nas wszystkich na w miarę dobre życie w możliwie dobrym społeczeństwie i państwie. Łagodząc podziały klasowe takie rozwiązanie sprzyja przyszłemu budowaniu polskiej demokracji po autorytarnej pauzie, którą teraz funduje nam PiS. Trzeba trochę wydać i warto po dobroci sięgnąć do kieszeni po te 20 dolarów, by "w przyszłości uniknąć przykrości". Ci, którzy będą musieli zapłacić, najlepiej przecież rozumieją, że nie ma darmowych lunchy. Wyższa klasa średnia najczęściej tę maksymę powtarza. A demokracja, niestety, też nie jest darmowym lunchem.

Jacek Żakowski dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
rząd pisemeryturybiedni
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)