Izrael i USA - stosunki bardzo specjalne
Od powstania Izraela dobre relacje USA z państwem żydowskim są "kamieniem węgielnym" amerykańskiej polityki zagranicznej. Ani upadek ZSRR, ani koniec wojny z terroryzmem nie osłabił tej zażyłości.
Geostrategiczne położenie Izraela sprawia, że jest on szczególnie uprzywilejowanym sojusznikiem USA.
W słynnej przemowie o "żelaznej kurtynie" z 1946 roku Winston Churchill ukuł termin na określenie stosunków brytyjsko-amerykańskich nazywając je "specjalną relacją". Od tego czasu "specjalne relacje" połączyły USA z Japonią, Panamą, Arabią Saudyjską i kilkoma innymi krajami, ale żadne z nich nie są tak "specjalne" jak stosunki Waszyngton-Tel Awiw - pisze amerykański historyk Daniel Pipes.
"Gdy przyjąć perspektywę porównawczą, może się okazać, że USA i Izrael łączy najbardziej szczególna więź w całej polityce międzynarodowej" - uważa Pipes.
Bliskie stosunki z Izraelem to kamień węgielny amerykańskiej polityki zagranicznej - czytamy na stronach Departamentu Stanu USA. Zimna wojna, względy geostrategiczne, położenie Izraela, który do niedawna był jedyną demokracją wśród regionalnych, bogatych w ropę satrapii, wspólne cele w "wojnie z terroryzmem", którą rozpoczął prezydent George W. Bush, wreszcie zapalna sytuacja w krajach, przez które przeszła Arabska Wiosna, to szerszy kontekst tej "specjalnej relacji".
"Stare małżeństwo"
I choć stopniowe uniezależnianie się Ameryki od importu ropy z Bliskiego Wschodu oraz jej znużenie wojnami sprawiają, że zainteresowanie regionem w USA nieco zmalało, to jednak Stany Zjednoczone i Izrael są "starym małżeństwem", które nadal ma solidne podstawy i wiele wspólnych interesów - pisze ośrodek analityczny Stratfor.
Izrael stał się dla USA strategicznym partnerem w latach zimnej wojny. Uznanie siły kraju za "strategiczne aktywa" w pełzającej konfrontacji z ZSRR na Bliskim Wschodzie było wytyczną dla kolejnych amerykańskich administracji w latach 70., a dekadę później "stało się już dogmatem w polityce zagranicznej USA. Według dokumentacji Kongresu USA, "pomoc wojskowa USA pozwoliła zmienić siły zbrojne Izraela w jedną z najbardziej zaawansowanych technologicznie armii świata".
"Położenie tego kraju gwarantowało, że pozostanie ważny dla USA, nawet gdy w regionie nie będzie już Sowietów. Bliski Wschód był bowiem głównym źródłem zaopatrzenia Ameryki w ropę" - pisze "Harvard Israeli Review". Po ataku 11 września poparcie dla Izraela stało się elementem "wojny z terroryzmem", którą prowadziła administracja George'a W. Busha. Ówczesny premier Izraela Ariel Szaron podczas wizyty w USA w 2001 roku powiedział: "wy w Ameryce prowadzicie wojnę z terroryzmem. My w Izraelu jesteśmy w stanie wojny z terroryzmem. To ta sama wojna".
Wspólna wojna, wspólna broń
Znaczna część pomocy dla Tel Awiwu ma więc na celu utrzymanie jego przewagi militarnej na Bliskim Wschodzie. Izrael nie tylko ma dostęp do amerykańskiego uzbrojenia najwyższej klasy (F-15, F-16, śmigłowce Blackhawk etc.), ale współpracuje też z amerykańskim wywiadem, uczestniczy w programach badawczych najnowszych generacji broni, a nawet ma prowadzić wraz z USA otoczoną tajemnicą cyberwojnę.
W 2010 roku wirus Stuxnet zaatakował irańskie instalacje nuklearne i inne urządzenia przemysłowe, zakłócając pracę pewnej liczby wirówek do wzbogacania uranu. Według amerykańskiej prasy wirus został stworzony wspólnie przez specjalistów z USA i Izraela, aby opóźnić program nuklearny Iranu.
Powolne wycofanie się Ameryki z "wojny z terroryzmem" na wielu frontach i zmniejszenie jej zainteresowania Bliskim Wschodem zaniepokoiło Izrael. "W całościowej strategii tego kraju USA są ostatecznym gwarantem jego bezpieczeństwa - pisze Stratfor. - Dla Tel Awiwu najważniejszym pytaniem jest to, czy Ameryka jest nadal gotowa wpływać na dynamikę regionu". Powody do niepokoju
Odkąd na Bliski Wschód nadeszła Arabska Wiosna i konflikt w Syrii, Izrael ma wszelkie powody, by odczuwać szczególny niepokój w zmienionym krajobrazie politycznym. Hamas, jak i inne radykalne ugrupowania islamskie, pozyskały rakiety dalekiego zasięgu z Iranu i Libii. Egipt jest niestabilny, a traktat pokojowy z Kairem był jak dotąd jedną z najważniejszych gwarancji bezpieczeństwa Izraela - przypomina Stratfor. Ponadto Tel Awiw tak jak Waszyngton obawia się, że broń chemiczna reżimu Baszara al-Asada dostanie się w niepowołane ręce.
Kończąca się w piątek wizyta Baracka Obamy w Izraelu i na terytoriach palestyńskich nie przyniosła przełomu w procesie pokojowym; stosunki izraelsko-amerykańskie są nadwerężone, odkąd obecny prezydent USA zamieszkał w Białym Domu, a Izrael uznaje go za "najmniej przyjaznego prezydenta jak sięga pamięć" - pisze "The Economist". Niemniej "specjalna relacja" USA i Izraela pozostanie niewzruszona. Izrael będzie nadal otrzymywał od Ameryki pomoc finansową oraz militarną - prognozuje Stratfor. A roczne nakłady USA na pomoc dla Izraela "w zakresie bezpieczeństwa" wynoszą 3,1 mld dol. - podaje Departament Stanu.
Nawet chłodne stosunki między rządem premiera Benjamina Netanjahu a administracją Obamy nie przeszkodziły Ameryce poprzeć sojusznika podczas "niedawnej mini-wojny z Palestyńczykami w Gazie", w której terytorium Izraela chroniła zresztą Żelazna Kopuła, czyli system obrony antyrakietowej, który dostarczyła Ameryka - przypomina "Economist".
Proizraelscy chrześcijanie
"Specjalna relacja" obu sojuszników ma też inny wymiar niż wspólne interesy strategiczne. W latach rządów prezydenta Busha juniora do głównego nurtu amerykańskiej polityki włączono nową siłę - ewangelikalnych chrześcijan (konserwatywny, purytański nurt w Kościałach protestanckich). Jedną z zasad ich wiary jest konieczność utrzymania jak najściślejszej współpracy z Izraelem, ponieważ ustanowienie państwa żydowskiego jest spełnieniem biblijnej przepowiedni.
Niektórzy z ewangelikalnych chrześcijan opowiadają się nawet za utworzeniem większego państwa żydowskiego w szerszych granicach, ponieważ ma to poprzedzać zapowiedziane w Apokalipsie św. Jana ostateczne starcie dobra i zła; bezwarunkowe poparcie dla Izraela jest więc słuszne, bo jest spełnieniem woli bożej - piszą autorzy książki "The Israel Lobby and US Foreign Policy", John Mearsheimer i Stephen Walt.
Organizacja lobbystyczna Christians United for Israel (CUFI) to największe proizraelskie ugrupowanie w USA, które głosi, że czerpie siłę i natchnienie z Biblii. I choć wraz z końcem kadencji George'a W. Busha wpływy ewangelikalne w znacznie zmalały, ten specyficzny odłam protestantyzmu pozostaje siłą polityczną, z którą w Ameryce trzeba się liczyć i o której względy zawsze zabiegają Republikanie.