Incydent z Black Hawkiem. Miliony na naprawę policyjnego śmigłowca
Nie milkną echa incydentu z udziałem policyjnego Black Hawka. Z ustaleń posłów KO wynika, że naprawa maszyny może kosztować nawet 3 mln zł. Pojawiają się też wątpliwości dotyczące statusu samego lotu. - Złamanie elementarnych zasad - stwierdził w rozmowie z WP były szef Państwowej Komisji badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek.
Przypomnijmy, że w niedzielę podczas pikniku z okazji 103. rocznicy bitwy pod Sarnową Górą koło Ciechanowa startujący śmigłowiec Black Hawk zerwał linię energetyczną w pobliżu osób obserwujących przelot. Incydent wyjaśnia policja. Śledztwo w tej sprawie wszczęła prokuratura.
Po zdarzeniu rządzących ostro skrytykowali politycy opozycji. Z ich ustaleń wynika też, że po brawurowym przelocie Black Hawk uległ awarii. Senator KO Krzysztof Brejza poinformował na Twitterze, że "cały wirnik i łopaty do wymiany, śmigłowiec do remontu. Koszt samych części to ok. 3 mln zł".
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Putin pozbył się generała? "To ciekawe posunięcie"
W rozmowie z Wirtualną Polską do sprawy odniósł się też były szef Państwowej Komisji badania Wypadków Lotniczych, poseł KO, Maciej Lasek.
- Rzeczywiście z informacji, które do nas docierają wynika, że to może być koszt kilkuset tysięcy dolarów. Na tę chwilę trudno powiedzieć jakie są dokładnie straty. Wszystko oceni zakład produkcyjny, czyli PZL Mielec. Oni będą mogli to zrobić dopiero po dokładnych oględzinach - wskazał. - To z pewnością nie będą jednak małe kwoty. W lotnictwie to są drogie rzeczy. Sprawność wirnika nośnego jest kluczowa - dodał.
Incydent z Black Hawkiem. Poseł KO o szczegółach
Lasek zwrócił też uwagę na naruszenie procedur. - Tu nawet nie koszty są istotne. Mnie najbardziej zaskakuje to, dlaczego w ogóle doszło do takiej sytuacji. Na wielu polach doszło do przekroczenia uprawnień i naruszenia przepisów - stwierdził.
Poseł KO podkreślił, że po takim zdarzeniu załoga powinna bezzwłocznie wylądować i oszacować szkody. Dodatkowo każdy pokaz, który nie jest imprezą masową, powinien zostać zgłoszony do prezesa Urzędu Lotnictwa Cywilnego czternaście dni wcześniej.
- Wszystko wskazuje na to, że śmigłowiec poleciał na tzw. GARDZIE. To jest taki status lotu, w którym przepisowo leci się m.in. do akcji antyterrorystycznej, obrony granic. Liczę na to, że Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego wyjaśni m.in. to, czy załoga tego śmigłowca zgłaszała to, że leci w GARDZIE - podkreślił.
"Złamanie elementarnych zasad"
Zaznaczył też, że "nie było żadnej strefy ochronnej między śmigłowcem i uczestnikami pikniku". Dodał, że maszyna w ogóle nie powinna przelatywać podczas pokazu niżej, niż 150 metrów nad terenem lub 300 metrów nad zgromadzeniem ludzi. - To chyba coś najbardziej karygodnego - skomentował.
- Przy takiej sytuacji powinien też być ktoś na ziemi z radiostacją, by prowadzić łączność z załogą - wskazał. - Nie wyobrażam sobie, by było inaczej. Jeśli było inaczej, to jest to równoznaczne z kolejnym złamaniem elementarnych zasad - powiedział.
Lasek przypomniał, że "wszystkie procedury i prawo w lotnictwie pisane są krwią tych, którzy zginęli". - To nie jest slogan. Pracowałem 14 lat przy badaniu wypadków lotniczych i najwięcej zaleceń, które zmieniały prawo wynikało z wcześniejszych katastrof - podsumował.
Czytaj także:
Źródło: Wirtualna Polska