Publikacja Szymona Jadczaka odbiła się naprawdę szerokim echem nie tylko w mediach społecznościowych, ale także wśród komentatorów
i polityków. Pan jest nie tylko politykiem, ale także przede wszystkim specjalistą do spraw lotniczych. Proszę
wytłumaczyć jak najprościej naszym widzom, naszym internautom, którzy nie znają się na lotnictwie, co
było największym grzechem podczas tego lotu opisanego przez Szymona Jadczaka?
Największym błędem albo, tak jak pani powiedziała, największym grzechem było podjęcie decyzji o
starcie. To wprowadzało duże zagrożenie bezpieczeństwa dla lotu,
ponieważ w przestrzeni powietrznej, w której przez krótki czas, ale mimo wszystko, leciał ten samolot,
nie była zapewniona, nie
był zapewniony nadzór kontrolera. Do czego to prowadziło? Że samolot,
który leci
z dużą prędkością, szybko się wznosi, nie wiedząc o tym, czy w
tej przestrzeni obok
nie znajduje się przypadkiem jakiś inny samolot, inny ruch,
ten jego lot może być może być bardzo zagrożony. Ja już nie
wchodzę w to, że na pokładzie tego samolotu była najważniejsza osoba w państwie, był pan prezydent. Ale
z punktu widzenia bezpieczeństwa kapitan tego samolotu nie miał prawa
podjąć decyzji o starcie. W sytuacji, w której kontroler lotu dał
wyraźnie do zrozumienia, że kończy pracę o 22:00, w związku z tym nie jest w stanie nadzorować
tego lotu po starcie z Zielonej Góry.
Wiemy, że kolumna prezydencka dojechała dosyć późno na lotnisko, wszystko było już w popłochu, pośpiechu.
Wiemy, że prezent walczył wtedy o głosy przed wyborami prezydenckimi w województwie lubuskim. To był dla niego bardzo
ważny teren. Wszystko działo się na chybcika. Dlaczego więc kapitan, w tym wypadku pani
kapitan, zdecydowała się na start? Czy to rzeczywiście były naciski ze strony polityków, osób
towarzyszących prezydentowi, czy też może sama pani kapitan mogła wpaść na taki pomysł i
zdecydować się na taką samowolkę?
Ja chciałbym się cofnąć jeszcze do jednego momentu - porozumienie, które zostało zawarte w
związku z obsługą takich lotów specjalnych, wymaga, żeby służba ochrony państwa powiadamiała
odpowiednio
wcześniej o opóźnieniach, które mogą być, opóźnienia
delegacji. Tutaj
delegacja przyjechała praktycznie przed zamknięciem lotniska, przed sytuacją, kiedy kontroler
kończył pracę. Interesujące byłoby to, odpowiedź na pytanie, czy służba ochrony państwa powiadomiła
odpowiednio wcześniej zarówno lotnisko, zarządzającego lotniskiem, jak i
służby ruchu lotniczego, kontroli ruchu lotniczego o tym, że delegacja z panem prezydentem
przyjedzie tak późno. Gdyby zrobili to odpowiednio wcześniej, były metody na to, były
procedury, które pozwoliłby, żeby ten lot został wykonany zgodnie z przepisami. Najwyraźniej tak się nie stało,
no i ja
nie wierzę, żeby doświadczony kapitan, doświadczona pani kapitan - tu absolutnie
uważam, że to nie ma znaczenia, czy
mówimy pani kapitan czy pan kapitan, mówimy o kapitanie lotu - że doświadczony kapitan, mający tyle
godzin na koncie jako pilot, podjąłby bez
żadnej presji taką
decyzję, żeby wystartować z tego lotniska. To nie było niewiedza. Załoga wiedziała,
że kontroler kończy pracę, że fragment tego lotu będzie się odbywał bez nadzoru
kontrolera, czyli niezgodnie z instrukcją operacyjną, która wymaga stosowania
się do pewnych standardów w czasie lotu. Po co ta instrukcja operacyjna powstała? Właśnie po to, żeby każdy, kto wsiada na
pokład samolotu, czuł się bezpieczniej. No i mamy sytuację, że jednak ten zapis tej instrukcji,
ten standard, ta procedura jest łamana. Naprawdę ja
przez 14 lat badałem
incydenty, wypadki lotnicze i spotkałem się z wieloma różnymi przypadkami błędów.
Niekiedy błędy były również związane z odstępstwem od zasad - świadomym,
nieświadomym. Ale w
tym nie wierzę, żeby stało się to bez jakiejkolwiek presji. Zresztą o tej presji nawet
świadczą stenogramy rozmów załogi z
wieżą kontroli lotów. Że pasażerowie naciskają,
tam z tyłu naciskają na to, żeby ten lot się odbył, dlaczego jeszcze nie lecimy.
To jest ewidentnie
przynajmniej presja pośrednia na to, żeby ten lot wykonać. Ten lot nie powinien się odbyć.