III RP stawia na psychopatów z KGB
Porównanie zachowania rosyjskich władz po zatonięciu podwodnego okrętu „Kursk” i po Smoleńsku poraża. Oba „śledztwa” to ten sam schemat PR-owski, wyprodukowany na użytek zachodnich mediów.
28.09.2010 15:25
„Nie mamy niezależnej władzy sądowniczej ani niezależnych urzędów prokuratorskich. Zamiast tego mamy nadal wyroki, o których decydują polityczne zarządzenia, ogłaszane w celu osiągnięcia doraźnych politycznych celów” – pisała Anna Politkowska w książce „Rosja Putina”. Za te i podobne słowa zapłaciła śmiercią. W telewizyjnej sondzie zapytano Rosjan, kogo się bardziej boją: bandytów czy milicji. 68 proc. odpowiedziało, że milicji.
Gdy przyszli historycy opisywać będą smoleńską tragedię, dowodem niewyobrażalnego upadku polskich elit początku XXI w. będzie dla nich fakt, że bez zmrużenia oka pogodziły się one z tym, iż śledztwo w tej sprawie prowadzą nie jacyś „Rosjanie”, lecz rosyjskie organa ścigania. Wszyscy liczący się polscy politycy, całe świadome uczelniane polskie elity czy myślący dziennikarze wiedzą, że coś takiego jak niezależne organa ścigania czy niezawisłe sądownictwo w Rosji nie istnieje. I że dociekanie prawdy o śmierci polskich elit oddane zostało w ręce zbrodniarzy z byłej KGB, nieróżniących się od hitlerowców. Mimo to wszyscy ci, którzy ustalenia KGB podważają, są w polskich mediach ośmieszani.
Ugryzienie komara w tyłek słonia
Dwójka niemieckich dziennikarzy, Bettina Sengling i Johannes Voswinkel, opublikowała książkę „Śmiertelna pułapka” o tragedii załogi okrętu „Kursk”. Przypomnijmy: okręt ten zatonął w 2000 r. w czasie manewrów. Powodem była eksplozja, w której wyniku zginęło 118 członków załogi. Jak dowodzą niemieccy dziennikarze, próbując za wszelką cenę ukryć prawdę, Moskwa odrzuciła pomoc Zachodu, gdy jeszcze były szanse na uratowanie marynarzy. Działania rosyjskiego sztabu kryzysowego niemieccy dziennikarze nazywają zbrodniczymi.
Wyjaśnianie przyczyn tragedii „Kurska” szokująco wręcz przypomina rosyjskie śledztwo w sprawie Smoleńska. Natychmiast powołana zostaje rządowa komisja, mająca wyjaśnić sprawę. Na jej czele staje wicepremier Ilja Klebanow (w przypadku Smoleńska premier Putin). W jej skład wchodzi kilkunastu odpowiednio wyselekcjonowanych wojskowych i specjalistów. Do komisji nie zostają natomiast dopuszczeni przedstawiciele rodzin ofiar, mimo że jest wśród nich wielu oficerów łodzi podwodnych, mających odpowiednią wiedzę fachową.
„Wprawdzie prezydent Putin wielkodusznie obiecuje »maksymalną przejrzystość śledztwa«, lecz w rzeczywistości pozostaje ona na poziomie minimalnym. Wyniki dochodzenia nie wydostają się poza wąski krąg wtajemniczonych” – piszą niemieccy dziennikarze. Pojawiają się tylko informacje o „tytanicznej pracy” śledczych. Postępowanie z wrakiem okrętu przypomina niszczenie dowodów w sprawie Smoleńska. Z tą różnicą, że w przypadku „Kurska” działo się to, gdy marynarze jeszcze żyli. To dlatego, by prawdziwe przyczyny tragedii nie wyszły na jaw, opóźniano zwrócenie się do innych państw o pomoc.
Od początku głównym celem rosyjskiej komisji staje się dowodzenie nieprawdziwości hipotezy najbardziej prawdopodobnej, lecz niewygodnej dla władzy – że powodem był katastrofalny stan rosyjskiej armii. Na potrzeby mediów pojawiają się masowo upowszechniane teorie niemające żadnych podstaw dowodowych (odpowiedniki hipotezy o tym, że prezydent Kaczyński naciskał na pilotów). Rok po tragedii komisja dochodzeniowa i prokuratura za najbardziej prawdopodobną uznają wersję, że okręt trafił na minę z II wojny światowej. Jest ona równie prawdopodobna jak ta, że tupolewa w Smoleńsku zniszczyły brzozy. Kapitan Aleksander Leskow, były dowódca okrętu podwodnego, komentuje: „Zderzenie miny z »Kurskiem« to jak ugryzienie komara w tyłek słonia”. Najbardziej preferowaną przez władzę wersją staje się jednak opowieść o kolizji „Kurska” z obcym okrętem podwodnym. Minister obrony Siergiejew ogłasza, że rosyjski zespół nurków odkrył w pobliżu wraku inny obiekt podobnej wielkości. Miał on nadawać sygnał SOS. Ta wersja była
potrzebna rosyjskim władzom, bo zaczęły one sugerować, że marynarze zginęli od razu, więc ich postawa w sprawie pomocy Zachodu nie miała znaczenia. „Jestem w 80 procentach przekonany, że »Kursk« zderzył się z innym okrętem podwodnym” – ogłasza zastępca szefa komisji Kurojedow, szef rosyjskiej floty.
Później sugeruje on, że w okolicy wraku pojawił się okręt podwodny, który niszczył dowody wcześniejszej kolizji. Ponieważ teza okazuje się zbyt absurdalna, po jakimś czasie miękko się z niej wycofuje: „Sonar mógł równie dobrze wskazać ławicę ryb”. FSB interesuje się też dziennikarzami zbyt dociekliwie badającymi sprawę. Raport z 2002 r., gdy sprawa trochę przycichła, uznał za przyczynę tragedii wybuch torpedy będącej częścią uzbrojenia „Kurska”. * „Oczy białe, błyszczące, nienormalne”*
Czy elity III RP zdają sobie sprawę z mechanizmów rządzących Rosją? Mam w rękach książkę „Pandrioszka” Krystyny Kurczab-Redlich. Ta opowieść o Rosji nie była książką niszową. Na jej obwolucie czytamy, że reklamują ją Czesław Miłosz, Bronisław Geremek, Ryszard Kapuściński, Zbigniew Brzeziński, Teresa Torańska czy Stefan Bratkowski. Opisuje wydarzenia do roku 2000, ale we wstępie do drugiego wydania z 2008 r. autorka pisze to, co powszechnie wiadomo: w Rosji Putina „poszerzył się obszar bezprawia i strachu”. Możemy uznać, że jest ona znana środowisku „Gazety Wyborczej”. Rozmówca Kurczab-Redlich, Rosjanin, objaśnia: „Bo »u nas« władza może wszystko, może z człowiekiem zrobić wszystko, może z państwem zrobić, co zechce. Tu nie ma zasad i nie ma praw. Nie tak jak gdzieś tam, »u was«. U nas po drugomu! U nas jest inaczej!”. Autorka wyjaśnia: „Człowiek w mundurze to odrębna kategoria prawa. Jeśli nawet nikła część rosyjskiego wymiaru sprawiedliwości zdecyduje się na ukaranie go, to przedstawiciele reszty zniweczą
ten trud”.
Dziennikarka pisze też wiele o codziennych działaniach rosyjskiej milicji, uznając tortury za „oczywisty” dla rosyjskich milicjantów sposób pozyskiwania dowodów. Jak w przypadku rosyjskiego inżyniera, na którym wymuszono przyznanie się do zamachu na policjanta. „Teraz będziemy cię torturować jak czeczeńskiego pułkownika” – słyszał od oprawców. „Jeden z zamaskowanych złamał grubą gałąź, wsadził mi ją między palce, zaczął ściskać. Potem kajdanki, założyli nam na środek dłoni i ścisnęli do końca. Potworny ból. Im było mało. Schwyciwszy za kajdanki, ciągnęli po ziemi (...). W tym gabinecie pozwalają krzyczeć. To przynosi ulgę, ale też podnieca pijanych »gliniarzy«. Oczy białe, błyszczące, nienormalne. (...) Wykręcają uszy z dwóch stron naraz. Trzeszczą chrząstki. Ból potworny. (...) W celi próbuję przegryźć sobie żyły. (...) Złamali mnie. Mógłbym zjeść talerz g..., swojego, cudzego, tylko żeby przestali” – brzmią fragmenty jego relacji. Takim to zwierzchnikom opisanych psychopatów oddaliśmy sprawę śmierci
polskiego Prezydenta. Jak działa rosyjska sprawiedliwość, najbardziej czytelnie pokazuje sprawa najprostsza: ruch drogowy, którego zasady nie wszystkich obowiązują. Czytamy w książce Kurczab-Redlich: „Pędzi władza i mafia (też władza) nie tylko lewym pasem czy tym środkowym, ale – w co człowiekowi nie stąd po prostu nie chce się uwierzyć – i pasem KIERUNKU PRZECIWNEGO, TO JEST POD PRĄD, na pełnym gazie. W razie zderzenia czołowego z samochodem z naprzeciwka giną, lub ranni są najczęściej pasażerowie tegoż samochodu, bo samochody władzy i mafii są duże i mocne”. A jeśli nie zginą, to milicja drogowa „uzna winę każdego, byle nie władzy; a w wypadku mafii nieszczęsnemu kierowcy zostają wręczone klucze do mafijnego auta z adresem, gdzie ono, po remoncie, ma być odstawione...”.
(...) Piotr Lisiewicz