Huk rosyjskich ostrzałów słychać każdego dnia. "Teraz to ruiny"

Pod koniec lipca 70-tysięczny niegdyś Bachmut w obwodzie donieckim stał się miastem frontowym, w zasięgu rosyjskiej artylerii. Huk ostrzałów słychać tam każdego dnia. - Nasze miasto nie jest duże, ale zawsze było piękne, zadbane. Teraz to ruiny - opowiada mieszkanka, Maryna.

Wojna w Ukrainie. Rosyjski atak bombowy w Bachmucie
Wojna w Ukrainie. Rosyjski atak bombowy w Bachmucie
Źródło zdjęć: © East News | AFP, BULENT KILIC

14.08.2022 07:01

Maryna Szażko jest nauczycielką języków obcych. Decyzję o pozostaniu we frontowym mieście podjęła świadomie. Od 10 lat, wraz z trzema innymi osobami, prowadzi schronisko dla zwierząt "Łada".

- Po 24 lutego pojawiło się pytanie o ewakuację. To był mój test na przyzwoitość. Postanowiłam, że nigdzie nie pojadę, bo odpowiadam za zwierzęta, których mamy ponad 160. Trafiły do nas w wyniku różnych zdarzeń. Były potrącane przez samochody, wyrzucane przez ludzi, ranne. Zdałam sobie sprawę, że ewakuacja całego schroniska jest nierealna. Nie rozważaliśmy rozrzucenia zwierząt po różnych schroniskach. Dla nas wszystkich one są jak rodzina - opowiada.

Spadają rosyjskie pociski

Maryna relacjonuje, że z dnia na dzień sytuacja jest coraz bardziej niebezpieczna. Schronisko znajduje się na południowych obrzeżach Bachmutu, gdzie z kilku stron przebiega linia frontu.

- Zwierzęta są bardzo zestresowane. Od pierwszych wybuchów dajemy im leki uspokajające. W ubiegły poniedziałek na terytorium schroniska spadł pocisk - mówi.

Jak opowiada, zniszczenia w schronisku po ataku są niewielkie, ale sześć psów zaginęło. - Fala uderzeniowa rozwaliła drzwi, one po prostu uciekły ze strachu - relacjonuje.

Rosyjski ostrzał sprawił, że Maryna i jej znajomi zaczęli rozważać ewakuację do położonego obok obwodu dnipropetrowskiego.

- Byliśmy zdeterminowani, żeby zostać, ale zrozumieliśmy, że sytuacja jest bardzo niestabilna, a linia frontu jest coraz bliżej. Nikt nie wie, co będzie jesienią lub zimą. Teraz jest bardzo duży problem z węglem i drewnem na opał. Mamy pieniądze, żeby je kupić, ale nigdzie ich nie ma - opowiada.

Miasto bez gazu, wody i światła

Maryna relacjonuje, że w niektórych częściach miasta infrastruktura jest całkowicie zniszczona. Ludzie mają też problemy z zasięgiem.

- Dla mnie, jako osoby od dawna mieszkającej w tym mieście, wszystko stało się po prostu trudniejsze. Są duże problemy z przejazdami, bardzo ciężko się gdziekolwiek dostać. Ulice są puste. Do godziny 13 widać jeszcze ludzi, ale później miasto umiera - opowiada.

"Teraz to ruiny"

Marna wspomina, jak dwa tygodnie temu pojechała do centrum miasta, tuż po rosyjskim ostrzale miejskiego rynku.

- Kiedyś było to najbardziej ruchliwe miejsce w Bachmucie, zawsze zatłoczone. Dzisiaj wokół są tylko zniszczone stare budynki, które przetrwały II wojnę światową. Wróciłam do domu z okropnym uczuciem pustki. Nasze miasto nie jest duże, ale zawsze było piękne, najstarsze w Donbasie, zadbane. Teraz to ruiny - mówi ze smutkiem.

W ciągu ostatnich trzech tygodni ostrzał artyleryjski w Bachmucie stał się coraz częstszy. Rosjanie masowo wystrzeliwują rakiety Grad. Maryna wspomina też o bombach kasetowych.

"Znowu ostrzał, znowu nie ma prądu"

Wiceburmistrz Bachmutu Ołeksandr Marczenko w rozmowie z ukraińską telewizją "Suspilne" informował niedawno, że z powodu ciągłego ostrzału Rosjan sytuacja w mieście się pogarsza. W ostatnich atakach zostało zniszczone między innymi przedsiębiorstwo zajmujące się wywozem śmieci. Śmietniki są już całkowicie przepełnione.

- W mieście zostało czterech elektryków, którzy starają się szybko naprawiać zniszczenia. Ale mija kilka godzin i znowu jest ostrzał, znowu nie ma prądu. Jeśli nie ma światła, zaczynają się problemy z wodą. Gazu nie mamy już dawno - opowiada Maryna. Podkreśla jednak, że ludzie szybko przyzwyczaili się do tych problemów.

- Kiedyś, jak nie było prądu albo wody, to wydawało się, że to katastrofa. Teraz patrzymy na to zupełnie inaczej. To jakiś drobiazg, bez tego wszystkiego w zasadzie da się przeżyć. W czasie wojny wszystko, co materialne, całkowicie przestało mieć znaczenie, zniknęło. Najważniejsze jest teraz życie ludzi. Do wszystko innego można się przyzwyczaić - podkreśla.

"Tragedia jednoczy ludzi"

Maryna przyznaje, że w obliczu wojny wszyscy mieszkańcy miasta zaczęli się integrować.

- W moim bloku wspólnym wysiłkiem urządziliśmy piwnicę, zainstalowaliśmy generator, znaleźliśmy koce, dostarczyliśmy wodę. Tragedia jednoczy ludzi, stają się bardziej przyjaźni. Kiedyś niektórzy sąsiedzi nawet "dzień dobry" sobie nie mówili, a teraz starają się pomagać i wspierać się nawzajem - opowiada.

Odkładają decyzję na ostatni moment. "Komu jesteśmy potrzebni?"

Na początku sierpnia ukraińskie władze ogłosiły obowiązkową ewakuację obwodu donieckiego. Nie tylko ze względu na sytuację na froncie, ale także dlatego, że w regionie bardzo ciężko będzie przetrwać zimę.

Oficjalnie w obwodzie pozostaje około 350 tys. osób, choć liczby te są tylko przybliżone. Na ten moment planowana jest jeszcze ewakuacja co najmniej 200 tys. kolejnych osób. Jednak pociąg codziennie odjeżdżający z Pokrowska może pomieścić jedynie kilkaset osób, przeważnie dzieci. W tym tempie - jak podkreślają mieszkańcy - opuszczenie regionu może trwać w nieskończoność.

Jak opowiada Maryna, w Bachmucie jest dużo ludzi, którzy postanowili "trzymać się do ostatniego".

- Moi rodzice to emeryci, mieszkali w tym mieście przez całe życie. Mama jest chora, ma problemy z chodzeniem. Dla wielu ludzi wyjazd jest bardzo trudny. To dla nich straszny stres. Wśród z tych, którzy zostali, jest wielu starszych ludzi. Niektórzy są oburzeni ogłoszoną ewakuacją. Pytają: "niby dokąd mielibyśmy jechać?", "mamy małą emeryturę", "po co mamy przeżyć?", "komu jesteśmy potrzebni?". Ci, którzy chcieli, wyjechali już wcześniej. Inni są gotowi zostać tu do końca - mówi.

Ciągłe syreny i eksplozje. "Ludzie nauczyli się rozróżniać, skąd leci pocisk"

Maryna opowiada, że w obwodzie donieckim mieszkańcy przyzwyczaili się już do wojny.

- Często słyszymy dźwięki syren, są eksplozje. Ale dzieci spacerują, jeżdżą na rowerach, niektóre bawią się w piaskownicy. Ludzie szybko się przyzwyczaili i nauczyli rozróżniać, czy pocisk leci "od nas" czy "do nas". Na dźwięki "od nas" praktycznie już nie reagują - relacjonuje.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Na koniec rozmowy Maryna dziękuje Polsce i Polakom, którzy przyjęli pod swój dach uchodźców z Ukrainy.

- Chcę wyrazić głęboką wdzięczność Polakom. Przyjeżdżają do nas od pierwszych dni wojny. Przejechali do naszego schroniska, przynieśli ogromną ilość jedzenia. Ciągle dzwonią do nas z Polski, pytają, jak pomóc. Ludzie są gotowi zabrać zwierzęta do swoich rodzin. Ogromnie dziękujemy za pomocną dłoń - kończy Maryna.

Dla Wirtualnej Polski Igor Isajew

Wybrane dla Ciebie