Hotel, w którym pomagają uchodźcom. Wiąże się z nim koszmarna historia
Hotel Terrain w północnej Ugandzie gości cudzoziemców pomagających uchodźcom z Sudanu Południowego. Za przytulnym miejscem i przemiłą obsługą kryje się jednak historia koszmaru wojny domowej. To także opowieść o sile woli ludzi, którzy nie dali się złamać mimo nieludzkiego traktowania.
30.11.2018 | aktual.: 30.11.2018 17:28
- Żegnałem się już z życiem - mówi Jesse Onyango, Kenijczyk, który był menadżerem hotelu Terrain w Jubie, stolicy Sudanu Południowego, a teraz to samo robi w ugandyjskim Yumbe. - Siedzieliśmy w kuchni, gdy przez szybę wpadły dwie pierwsze kule. Rozprysnęły się na suficie. Odpryski poparzyły mi głowę i ręce. Żołnierze wpadli do środka. Jeden kazał położyć się na ziemi i strzelił mi koło głowy. Słuch w prawym uchu odzyskałem dopiero niedawno.
Siedzimy w zadaszonym strzechą barze nowego Terrain. Hotel składający się z luźno stojących budynków i kilkunastu kontenerów mieszkalnych nadal jest w budowie, ale od trzech miesięcy znowu działa, tyle że w Ugandzie. Powstał od nowa na obrzeżach Bidi Bidi, największego obozu uchodźców na świecie, w którym żyje ok. 280 tys. ludzi. W ten sposób Terrain też jest uchodźców. Tych, którzy uciekli przed koszmarem wojny pustoszącej Sudan Południowy.
Onyango wspomina, jak żołnierze w Jubie od każdego złapanego gościa i pracownika żądali pieniędzy i kluczyków do samochodów. Tłumaczył im, że zazwyczaj kluczyki zostają w stacyjkach. Terrain był bezpiecznym miejscem dla cudzoziemców i członków lokalnej elity.
- Wtedy trzej z nich kazali mi zaprowadzić ich do mojego samochodu - mówi Kenijczyk. - Dla zabawy co chwila strzelali bok moich nóg. Raz z prawa, raz z lewa. Gdy doszliśmy do basenu zobaczyłem, że mojego samochodu już nie ma). Wtedy byłem pewny, że zginę. Na moje szczęście stało tam pięć nowych Land Cruiser’ów z ONZ i nimi się zainteresowali. Wtedy po cichu odszedłem i schowałem się w jednym z pokoi.
Napad na Terrain w Jubie miał miejsce w lipcu 2016 r. Trwał kilka godzin. W tym czasie żołnierze, a było ich od 50 od 100, zamordowali lokalnego dziennikarza i wielokrotnie zgwałcili wiele kobiet, w tym pięć pracownic organizacji międzynarodowych. Wielu gości ranili i pobili. Grabili wszystko, co wpadło im w ręce, od zawartości baru, wyposażenia kuchennego, aż po materace z łóżek.
Siedziba ONZ znajdowała się w odległości nieco ponad kilometra. Wielu gości korzystało z osobistych kontaktów i błagało "błękitne hełmy" o ratunek. Nikt nie przyjechał.
Koszmar się skończył dopiero, gdy napastnicy zaspokoili swoje żądze lub znudzili się. Wtedy nadjechali kolejni żołnierze sił rządowych. Okazało się, że należeli do tych samych jednostek, co napastnicy. Ofiary napadu zabrali do koszar, gdzie częstowali napojami ukradzionymi z Terrain.
- Wyobraź sobie, że położyli nas na naszych materacach hotelowych - mów Onyango, nadal z niedowierzaniem kręcąc głową.
Dochodzenie sprawiedliwości trwało ponad dwa lata. Nie wszyscy zdecydowali się zeznawać. Jeden z dawnych i obecnych pracowników Terrain przyznaje, że bał się wrócić do Sudanu Południowego i stanąć naprzeciwko żołnierzy, których koledzy i krewni mogli czekać na ulicy. Jesse Onyango zdecydował się walczyć o sprawiedliwość. Świat obeszło jego zdjęcie, jak palcem wskazywał winnych zbrodni w sali sądu wojskowego w Jubie.
- Wszystko było zorganizowane - opowiada menadżer Terrain. - Przylecieliśmy samolotem ONZ, a z lotniska pojechaliśmy prosto do ambasady USA, gdzie nas zakwaterowano. Stamtąd zabrano nas do sądu, a po złożeniu zeznań od razu na lotnisko. Nie zdążyliśmy na lot powrotny do Kenii, ale powiedziano nam, że mamy wsiadać na pokład pierwszego samolotu wylatującego z Juby - niezależnie dokąd leciał. W ten sposób trafiliśmy do Adis Abeby, stolicy Etiopii, ale byliśmy bezpieczni.
Onyango wspomina, że w dniu ataku nie było żadnych ostrzeżeń. Jest jednak pewien, że napad był zaplanowany. Prywatni ochroniarze niedługo przed atakiem wywieźli bliskiego współpracownika prezydenta Sudanu Południowego i jego dziewczynę. Zniknęli też uzbrojeni stróże. Później okazało się, że dzień wcześniej armia kazała uciekać mieszkańcom domów znajdujących się pomiędzy hotelem a siedzibą ONZ. Wojskowi spodziewali się interwencji sił międzynarodowych i bitwy. Nic takiego jednak się nie stało.
- Myślę, że chodziło o grunt, na którym stał hotel - mówi Onyango. - Żołnierze mieli dokonać napadu, zabrać co się da, resztę zdewastować, a nas nastraszyć i zmusić do ucieczki. Byli jednak pijani, a po 50 latach wojen ludzie tam są kompletnie zdemoralizowani. Dlatego sprawy wymknęły się spod kontroli. Doszło do tragedii. Dla mnie sudański rozdział życia jest zamknięty. Nigdy tam już nie wrócę. Dobrze, że wymierzono przynajmniej częściową sprawiedliwość, choć odszkodowań nadal nie dostaliśmy - dodaje.
W sumie sąd wojskowy w Jubie skazał 10 żołnierzy, w tym dwóch na karę dożywotniego więzienia, a ośmiu na 7 do 14 lat więzienia. Jednego uniewinnił, a jeden zmarł w więzieniu czekając na proces. Zasądzono też odszkodowania, jednak jedna z grupowo zgwałconych Europejek uznała, że zadośćuczynienie w wysokości 4 tys. dolarów jest poniżające i odwołała się od decyzji sądu. Dlatego wypłaty wszystkich odszkodowań zostały wstrzymane.
Hotel jednak nie przestał funkcjonować. Brytyjski właściciel, Mike Woodward, odbudowuje Terrain w północnej Ugandzie. Sprowadził wielu członków starego personelu, Kenijczyków i Sudańczyków, a nowe, kryte strzechą budynki przypominają te zniszczone przez żołnierzy w Jubie.
Podobnie jak poprzednio, Terrain jest najlepszym hotelem i restauracją w okolicy. Mieszka tu teraz wielu pracowników organizacji międzynarodowych wspierających uchodźców z Sudanu Południowego mieszkających w obozie Bidi Bidi. Na pizzę i piwo przychodzi też wielu dobrze sytuowanych Ugandyjczyków.
Oprócz prosto urządzonych kontenerów mieszkalnych i restauracji zaczęło działać centrum konferencyjne. Powstaje kolejny budynek, a niedługo ma nawet zostać wykopany basen. To będzie niezwykły luksus w tej części Ugnandy, na miarę niemal nieprzerwanych dostaw prądu i wody.
Po dwóch dniach braku wody w całym Yumbe zabrakło jej też w zbiornikach w Terrain. W rezultacie Jesse Onyango przyniósł mi całe wiadro zapewniając, że robi wszystko, żeby sprawy wróciły do normy. Z uśmiechem skarży się, że ma wszystko na głowie, ale gości przybywa, sprawy mają się dobrze i wkrótce zatrudnić może uda się kogoś dla niego do pomocy.
Terrain jest miejscem niezwykłym nie tylko z powodu przemiłej obsługi i niezwykłych warunków, jak na tę część świata. To także historia siły ludzi, którzy nie poddali się w obliczu koszmarnego okrucieństwa. Odbudowali swoje życie i swój hotel.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl