"Horror". Jak Rosja zmusza dezerterów do powrotu na front
Rośnie liczba dezerterów w rosyjskiej armii. Obrońcy praw człowieka informują o torturowaniu osób odmawiających służby wojskowej. "Deutsche Welle" rozmawiała z rosyjskim dezerterem.
Rosyjskie sądy rozpatrzyły ponad osiem tysięcy spraw przeciwko żołnierzom od początku wojny z Ukrainą. W drugim roku wojny, 2023, ich liczba wzrosła pięciokrotnie w porównaniu z rokiem 2022. Według niezależnego rosyjskiego portalu internetowego, Mediazona, każdego miesiąca wydawanych jest około 700 wyroków. Większość spraw dotyczy opuszczenia jednostki wojskowej bez pozwolenia (88 procent), rzadziej odmowy wykonania rozkazu (sześć procent) i dezercji (trzy procent).
W niektórych przypadkach sądy nakładają jedynie wyroki w zawieszeniu za opuszczenie jednostki wojskowej bez zezwolenia, co pozwala rosyjskiej armii odesłać skazanych z powrotem na front, jak powiedział Iwan Czuwiljajew z rosyjskiego ruchu Idź przez Las, który wspiera dezerterów. Rozmówca DW twierdzi, że około 70 procent osób, które w tym roku zwróciły się do tej organizacji o pomoc, to żołnierze kontraktowi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Każdy z nich został praktycznie zmuszony do podpisania kontraktu w taki czy inny sposób. Zmobilizowanych mężczyzn jest coraz mniej, ponieważ wielu z nich już zginęło. Wszyscy chcą uciec, ponieważ mają tylko dwie opcje: albo umrzeć, albo stanąć przed sądem - wyjaśnia obrońca praw człowieka.
Powszechne tortury
- Zdarza się czasem, że dezerterzy ukrywają się na okupowanych przez Rosję obszarach Ukrainy - mówi Iwan Czuwiljajew. Jest to niebezpieczne, ponieważ jeśli zostaną złapani, grożą im tortury i odstawienie z powrotem na front. Tortury są powszechne i grożą żołnierzom także za picie alkoholu, kłótnie z przełożonymi i opuszczanie jednostki bez zezwolenia.
- Bywa również, że ci, którzy nie chcą walczyć, są umieszczani w piwnicach opuszczonych budynków, na przykład szkoły lub szpitala, i tam torturowani. Po miesiącu spędzonym w takiej "celi" w nieludzkich warunkach zgadzają się na wszystko, niezależnie od tego, co ich czeka - wyjaśnia Iwan Czuwiljajew.
Wielu z tych, którzy chcą uciec, jest rannych. Władimir (pełne nazwisko znane jest DW) wybrał najłatwiejszą drogę ucieczki: przez szpital w okupowanym ukraińskim regionie Doniecka. W 2022 roku został wcielony do rosyjskiej armii, ale odmówił podpisania kontraktu.
W ciągu dwóch lat walk Władimir był kilkakrotnie hospitalizowany z powodu ran. Zanim wrócił na front, uciekł. Został jednak złapany i był torturowany w piwnicy, o czym jego krewni dowiedzieli się w 2024 roku. Jego żona wspomina, że jej mąż został ostatecznie zmuszony do podpisania kontraktu z armią rosyjską. Następnie został wysłany do brygady szturmowej w kwietniu i wkrótce potem zginął na froncie.
Na kanale Telegram na temat zmobilizowanych osób z tak zwanej "Donieckiej Republiki Ludowej" inny dezerter opowiada swoją historię.
- Zabrali nas do pokoju bez łóżek i okien. Chorzy na HIV i zapalenie wątroby leżeli tam na wilgotnych materacach. Musieliśmy spać na podłodze - pisze. Dodaje, że był torturowany biciem i elektrowstrząsami. Tym, którzy zgodzili się dołączyć do brygady szturmowej, obiecano wyroki w zawieszeniu.
Niewyobrażalna skala horroru
24 lutego 2022 roku, gdy rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę, Michaił (imię zmienione) służył jako poborowy w rosyjskiej armii. - Nic nam o tym nie powiedziano; nie wyglądało na to, że dojdzie do pełnej inwazji. Wtedy wszyscy myśleli, że wszystko szybko się skończy - powiedział DW ten młody mężczyzna.
Ale rosyjska inwazja spotkała się z zaciekłym oporem w Ukrainie. Latem 2022 roku Michaił zdecydował się podpisać kontrakt z armią po sześciu miesiącach służby. Mówi, że podobało mu się zabezpieczenie społeczne: dobra pensja, kredyt hipoteczny dla wojskowych i inne świadczenia.
Oglądając filmy o wojnie, przygotował się też psychicznie na to, co mogło go spotkać. - Wydawało mi się, że jestem przygotowany na śmierć, rany i inne straty. Ale szybko okazało się, że nic nie jest w stanie oddać skali horroru, jaki panuje na wojnie - opowiada.
Pobyt na froncie i obrażenia
Michaił najpierw został skierowany do brygady w Rosji. Tam obiecano mu, że będzie służył na miejscu i nie zostanie wysłany na front. - Iść do pracy rano i wracać do domu wieczorem - tak to sobie wtedy wyobrażał.
We wrześniu 2023 roku on i jego koledzy zostali niespodziewanie przeniesieni do kompanii zwiadowczej, gdzie powiedziano im, że zostaną wysłani "do wykonania pewnych zadań". Zostali umieszczeni w pojeździe wojskowym i przewiezieni do obwodu biełgorodzkiego, który graniczy z Ukrainą.
- Front w pobliżu Charkowa nie został jeszcze otwarty - wspomina Michaił, który do wiosny stawiał miny i ostatecznie przekroczył granicę z Ukrainą w czerwcu. Został ranny w ataku. W szpitalu mógł stale oglądać rosyjską telewizję. - Mówili w niej, że wszystko idzie dobrze i że ukraińscy żołnierze masowo się poddają. Wszyscy w mojej sali śmiali się z tych bzdur - dodaje.
Michaił wspomina, że jeden z mężczyzn, który razem z nim przebywał w szpitalu, żałował, że zdecydował się służyć w rosyjskiej armii. Ale wysokie wynagrodzenie – około 200 tys. rubli (ponad 2 tys. euro) – przyciągnęło do niej tego 40-latka i ojca dwójki dzieci.
Ci z brygady Michaiła, którzy odmówili wykonania rozkazu, też byli torturowani. Byli umieszczani w dołach w ziemi, zmuszani do noszenia ciężkich ubrań i sprzętu na ciele przez długi czas, a do ich stóp przywiązywano ciężary lub obręcze kół ciężarówek.
Niewielu się odważyło
- Wiara w obietnice Kremla o szybkim zajęciu Kijowa została teraz zastąpiona innym przekonaniem - mówi Michaił. - Politycy i tak w końcu usiądą do stołu rokowań i dojdą do porozumienia, ale nie będą w stanie przywrócić życia poległym - dodaje.
Jego zdaniem większość żołnierzy nadal nie chce uciekać, zwłaszcza jeśli mają rodziny. - Gdy ma się 40 lat, dzieci i dom, wyjazd do innego kraju jest jak śmierć - uważa i zaznacza, że wielu żołnierzy boi się, że nigdy więcej nie zobaczą swoich rodzin.
On sam ma rodziców w Rosji, ale oni zaakceptowali jego decyzję o ucieczce z wojska. Początkowo opowiadali się za wojną przeciwko Ukrainie, ale zmienili zdanie, gdy dowiedzieli się od niego o prawdziwych warunkach panujących na froncie.
Michaił, który sam kilka razy ledwo uniknął śmierci, przypomina sobie, jak pewnego razu oddalił się od swoich kolegów, aby zapalić papierosa, a oni w tym momencie zostali trafieni granatem. - Później musiałem zbierać części ich ciał do czarnych plastikowych worków - mówi.
To i inne podobne wydarzenia skłoniły go do dezercji. Zwrócił się do ruchu "Idź przez las", który pomógł mu uciec z Rosji. Jak mówi, było to łatwiejsze niż myślał. Teraz Michaił snuje plany na przyszłość: - Chcę wyjechać do Kostaryki i pracować w branży IT.
Aleksiej Strielnikow, dziennikarz Deutsche Welle
Czytaj wiecej: