Historyczne źródła islamskiego terroryzmu - od asasynów do Bractwa Muzułmańskiego
• Korzenie terroryzmu islamskiego sięgają czasów średniowiecza
• Ideologia dżihadyzmu, która motywuje terrorystów, w pełni ukształtowała się w XX w.
• Zawiera ona również wątki zaczerpnięte z zachodniej myśli politycznej
22.03.2016 19:26
Cały świat z przerażeniem śledzi dzisiejsze wydarzenia w Brukseli. Jeśli dokonujący zamachów muzułmanie gotowi są poświęcić życie, by zniszczyć choć fragment liberalnego i demokratycznego świata, to jakim porządkiem chcą go zastąpić? Jaka ideologia popchnęła ich do tego, by nacisnąć przycisk detonatora bomby i zabić w ten sposób dziesiątki niewinnych ludzi? Okazuje się, że źródło światopoglądu, która popycha ich do tych potwornych czynów, wybiło jeszcze w czasach średniowiecza...
Palacze haszyszu
Asasyni wyodrębnili się w XI w. z sekty ismailitów, a na ich czele stanął Hasan-i Sabbah. Popularna wykładnia mówi, że nazwa ''asasyn'' wywodzi się od haszyszu. Tym popularnym również dziś narkotykiem mieli odurzać się ci wyznawcy Allaha. Może być jednak tak, że jest to zaledwie owoc wybujałej fantazji zafascynowanych egzotycznością Orientu Europejczyków. Rozstrzygającego dowodu na upodobanie sekciarzy do palenia żywicy konopi indyjskich – póki co – nie znaleziono.
Niezbitą prawdą jest natomiast to, że hołdowali rygorystycznej i sekciarskiej wersji islamu, zgodnie z którą to właśnie oni są dziedzicami czystej nauki Mahometa. To łączyło ich z jeszcze wcześniejszymi charydżytami, od których przejęli część poglądów. Stosowali terror względem tych, których arbitralnie uznawali za odstępców od prawdziwej wiary. W sekcie istniała ścisła hierarchia, której należało się całkowicie podporządkować. Ci, którzy okazali się być nielojalni względem Sabbaha, nie mogli liczyć na wyrozumiałość. Czekały ich tortury, a nawet śmierć.
Stanie się ''fidai'' – zabójcą gotowym do udziału w skrytobójczych akcjach – poprzedzał wymagający trening fizyczny, wojskowy i duchowy. Śmierć w walce miały wynagradzać rozkosze z czekającymi w raju hurysami. Asasyni widzieli w sobie ogień, który miał oczyścić islam z niewiernych.
''Należy walczyć z każdą grupą ludzi...''
Potrzebę puryfikacji mahometanizmu widział też żyjący na przełomie XII i XIII w. Ahmad Ibn Tajmijja. Jego refleksja wykuwała się w trudnych dla arabskiego świata okresie mongolskiej inwazji. Był przekonany, że muzułmaninem jest tylko i wyłącznie ten, kto przestrzega prawa szariatu. W tej optyce znienawidzeni przez niego Mongołowie – choć nawrócili się na islam i przestrzegali jego tzw. pięciu filarów: wiary w jednego Boga, modlitwy, płacenia zakat (pomocy finansowej dla potrzebujących), praktykowania postu i pielgrzymki – nie byli muzułmanami, ale heretykami i odstępcami.
To spod jego pióra wyszły słowa, pod którymi podpisałby się każdy współczesny muzułmański ekstremista: ''Należy walczyć z każdą grupą ludzi, która buntuje się przeciwko jasnym i wiarygodnie przekazanym nakazom islamu, jak twierdzą wszyscy prominentni islamscy uczeni, dotyczy to też tych członków, który publicznie czynią wyznanie wiary''. W ten sposób Ibn Tajmijja – zaraz po Asasynach - dołożył kolejną cegiełkę do budowy gmachu islamskiego ekstremizmu, który swój pełny kształt miał uzyskać dopiero w XX wieku.
Sztandar islamu
Współczesna historia muzułmańskiego terroru zaczęła się w Egipcie w 1928 r. Właśnie wtedy Hassan al-Banna założył Bractwo Muzułmańskie. Tak jak wielu jego innych rodaków, nurtował go problem tego, w jaki sposób zdominowany przez Europę świat arabski może na powrót wybić się na wielkość. Pozostawał pod wpływem żyjącego w XIX w. myśliciela Dżamala ad-Dina, który sam wolał tytułować się al-Afgani - Afgańczykiem. Przejął od niego myśl, która została zawarta w manifeście ideowym Bractwa ''Nasza doktryna'': ''Wierzę głęboko, że przyczyną zacofania muzułmanów jest ich odejście od wiary oraz że podstawę poprawy sytuacji może stanowić tylko powrót do nauk islamu i jego postanowień''. Oznaczało to, że islamski świat stanie się na powrót wielki, jeśli tylko wróci do swoich koranicznych źródeł, oczyści się wewnętrznie i odrzuci ideologie polityczne o zachodniej proweniencji, taki jak nacjonalizm, socjalizm, czy komunizm.
Ale w manifeście Bractwa pojawiły się również słowa, które jasno wskazywały na to, że islam nie jest rozwiązaniem tylko i wyłącznie dla Egiptu, czy też – ogólnie – świata arabskiego. Hassan al-Banna napisał bowiem: ''Wierzę też głęboko, że sztandar islamu musi zapanować nad światem''. Te słowa były wyzwaniem rzuconym zachodniemu światu, a wkrótce miały stać się manifestem otwartej wrogości do wszystkiego, co zachodnie. Ale za to był już odpowiedzialny człowiek, którego bez wątpienia można nazwać ideologicznym spiritus movens tego, co dziś nazywamy islamskim ekstremizmem – Sajid Kutb.
''Świat trzeba wyzwolić siłą''
Jest w tym coś przewrotnego, że przez część swojego życia był wielkim miłośnikiem europejskiej kultury. Zaczytywał się w kontynentalnej literaturze i cenił filozofię Sartre'a. Parał się krytyką literacką, a nawet próbował sił jako pisarz (choć bez powodzenia). Wszystko to skończyło się, gdy wyjechał na stypendium do USA – kraju, który do tej pory bardzo cenił. Tam doszedł do wniosku, że Amerykanie to – jak napisał po latach - ''bezdennie głupi ludzie, nie zainteresowani życiem duchowym''. Uznał, że Zachód nie może być wzorem dla Egiptu, bo toczy go rak i sam wymaga intensywnej terapii. Kilka miesięcy po powrocie wstąpił do Bractwa Muzułmańskiego. Zrozumiał, że islam nie tylko jest rozwiązaniem dla Egiptu. Jest przyszłością świata. Dlatego każdy, kto chce zrozumieć, o co chodzi radykałom spod znaku Al-Kaidy czy Państwa Islamskiego powinien sięgnąć do książek Kutba. To właśnie tam fanatyzm Asasynów łączy się w spójną całość z teologicznymi refleksjami Ibn Tajmijji i społeczno-polityczną refleksją al-Banny.
U podstaw myśli Kutba leży przekonanie o istnieniu czegoś, co w islamskiej teologicznej nomenklaturze określa się mianem ''dżahilijja''. Pierwotnie słowo to oznaczało stan, w jakim znajdowali się Arabowie przed przyjęciem islamu. Ale Kutb nadał mu nowy, całkowicie aktualny, sens: ''Dżahilijja oznacza dominację człowieka nad człowiekiem lub raczej służalczość wobec człowieka, a nie Allaha. Oznacza odrzucenie boskości Boga i schlebianie śmiertelnikom. W tym sensie dżahilijja jest nie tylko konkretnym okresem historycznym [...] lecz stanem rzeczy''. Kutb był rzecz jasna przekonany o tym, że Europa i Ameryka są pogrążone w tym oceanie bezbożności, które może zastąpić jedynie hakimijja - panowanie Boga na ziemi. A dokładnie – widać tu wpływ wspomnianego Ibn Tajmijji – powszechne i globalne panowanie Szariatu. To oznacza, że świecka liberalna demokracja, ten ''wynalazek Szatana'', musi zniknąć, bo opiera się na prawie stanowionym nie przez Boga, ale przez człowieka. Tym, co ma służyć tej zmianie, jest dżihad,
który jest pojmowany przede wszystkim nie jako walka wewnętrzna z własną grzesznością i słabościami, ale wojna z przeciwnikiem zewnętrznym. ''Naiwnością byłoby sądzić, że wyzwolenie człowieka w świecie, w którym panują tylko wartości materialne, może się dokonać jedynie dzięki deklaracjom i głoszeniu haseł. Świat trzeba wyzwolić siłą'' – pisze Kutb. To nie jest żadna doktryna wojny obronnej, ale wezwanie do ofensywy, która oczyściłaby świat ze wszystkiego, co nie jest – i to w wąskim sensie, wyznaczonym przez samych ekstremistów – islamskie. Kto miałby dokonać tego dzieła? Specjalnie przygotowana do tego celu elita wojowników, gotowa w walce poświęcić swoje życie. Ktoś na kształt współczesnych Asasynów, gotowych oczyścić islam z "pseudowiernych", zdolnych do skutecznej i krwawej rozprawy z tymi, którzy nie chcą schylić głowy przed Allahem. Walka nie ustanie, póki nad całym światem nie załopocze flaga Proroka. To jest właśnie wizja przyszłości tych, którzy dokonali zamachu w Brukseli.
Dżihadyści jak bolszewicy
Pomimo tego, że korzeń islamskiego ekstremizmu tkwi głęboko w historii tej religii, nie można również zapomnieć, że jego źródło bije jeszcze w jednym miejscu. ''Ruchy islamistyczne postrzegają przemoc jako narzędzie kreacji nowego świata – a to czyni je częścią nowoczesnego Zachodu, nie zaś średniowiecznej przeszłości'' – napisał filozof i politolog John Gray. To może brzmieć szokująco, ale taka jest prawda. Ekstremizm islamski – zwany niekiedy islamizmem czy dżihadyzmem – jest ideologią rewolucyjną, która zakłada, że nastanie dobrego, sprawiedliwego świata, w którym będzie rządziło boskie prawo, musi poprzedzić hekatomba niewiernych. Dokładnie tak samo myśleli bolszewicy, którzy zakładali, że nadejście doskonałego społeczeństwa komunistycznego musi poprzedzić przewrót, który wiąże się z wyniszczeniem niektórych grup społecznych (np. ''kułaków'' i arystokracji). Również doskonale wyszkolona elita muzułmańskich bojowników, której stworzenie planował Kutb – a która dziś stanowią np. szeregi bojowników Państwa
Islamskiego - przypomina leninowską ideę ''profesjonalnego, etatowego rewolucjonisty'', o której wódz radzieckiej rewolucji pisał na kartach książki ''Co robić?''.
Kiedy oglądamy coraz liczniejsze medialne doniesienia o zbrodniach islamistów, to na język przychodzi nam jedno słowo: ''barbarzyństwo''. I to jest właściwe określenie. Ale nie możemy zapominać, że za tymi wszystkimi okropieństwami stoi spójna i przemyślana ideologia. Być może to właśnie ona jest naszym największym przeciwnikiem w tym, co dziś nazywa się, mniej lub bardziej słusznie, ''wojną z terroryzmem''.
Robert Jurszo, Wirtualna Polska
Korzystałem m.in. z następujących książek: "Czarna msza. Apokaliptyczna religia i śmierć utopii" Johna Graya, "Islam religią przyszłości" Sajida Kutba i "Bracia Muzułmanie i inni" Jerzego Zdanowskiego.