Hipokryzja PiS? W sprawie szkół mogą zrobić to, co uważali za grzech PO

PiS bez litości punktowało Platformę za "mielenie" podpisów pod wnioskami o ogólnokrajowe referendum. Dziś partia Kaczyńskiego może zrobić to samo. Wyrzuci prawie milion głosów obywateli do kosza?

Hipokryzja PiS? W sprawie szkół mogą zrobić to, co uważali za grzech PO
Źródło zdjęć: © PAP

- Trudno wyobrazić sobie sprawę bardziej nadajacą się do powszechnego głosowania niż kwestie związane z relacją rodzice-dzieci i prawem rodziców, żeby o swoich dzieciach decydować - mówił w 2013 roku Jarosław Kaczyński. Odnosił się do potrzeby przeprowadzenia referendum na temat obowiązku szkolnego dla 6-latków. Cztery lata później propozycję oddania głosu rodzicom nazywa "propagandowym chwytem". Chodzi o wniosek o referendum w sprawie rewolucji w szkołach. Właśnie trafił do Sejmu z ponad 900 tys. podpisów.

Obraz
© WP.PL | Izabela Procyk-Lewandowska

Mielenie podpisów

Nie on jedyny najwyraźniej zmienił zdanie. Członkowie PiS, którzy dziś uważają referendum za niepotrzebne, wcześniej podkreślali, że to głos Polaków jest dla nich najważniejszy. Premier Beata Szydło zapowiadała w kampanii, że bedzie słuchać ludzi "i młodszych i starszych, i biednych i bogatych". Kiedy jednak rodzice i nauczyciele masowo sprzeciwiają się reformie edukacji, ona powtarza jak mantrę, że "reforma jest dobrze przygotowana".

Potrzebę istnienia referendów przestał widzieć też Jarosław Gowin, który jeszcze kilka lat temu uważał je za "szansę narodu". Tak bowiem określił propozycję przeprowadzenia głosowania w sprawie 6-latków. Teraz "nie widzi potrzeby" przeprowadzania żadnej z takich inicjatyw - czy chodzi o referendum szkolne, czy samorządowe.

Zmieniło się również podejście Beaty Kempy, która w 2012 roku wspierała referendum dotyczące obniżenia wieku emerytalnego. - Nie macie moralnego prawa do tego, żeby stanowić o naszym losie, o przyszłych pokoleniach. O tej reformie musi zadecydować naród, bo to mu się słusznie należy - mówiła wtedy w Sejmie. Jej głosu w kwestii tego, co obecnie należy się narodowi - rodzicom, dzieciom, nauczycielom - nie słychać.

Minister Anna Zalewska na antenie radia RMF FM stwierdziła, że "jest zwolenniczką wypowiedzi obywateli". Jednak na pytanie, kiedy w takim razie miałoby się odbyć referendum, odpowiedziała tylko: "Sejm zadecyduje".

Bardzo prawdopodobne więc, że PiS rozprawi się z ideą referendum i zrobi dokładnie to, za co krytykowało Platformę Obywatelską przy sprawie 6-latków. Joachim Brudziński oczekiwał wtedy, że PO przeprosi naród i przyzna się, że "zmieliło w niszczarce parę milionów głosów". Nastąpiła zamiana miejsc. A to nie jedyny przykład krótkiej pamięci rządzących obecnie polityków. O innym można przeczytać TU.

Gra polityczna

Z pytaniem o to, czy w kwestii referendum PiS pokazuje hipokryzję, zwróciliśmy się do posłanki tej partii Joanny Borowiak (zasiada w komisji edukacji). - Sytuacja, jeżeli chodzi o referendum w sprawie 6-latków, była zupełnie inna. PO miało czas przeprowadzić referendum i wprowadzić zmiany. Szanuję potrzeby obywateli, ale obecnie na referendum jest za późno. Zmiany są wdrażane, a samorządy podjęły działania, by dostosować do nich szkoły. Chociaż ostateczną decyzję i tak podejmie Sejm - odpowiedziała.

Co ze słowami Kaczyńskiego, że referendum to "realizacja rodzicielskiego prawa do decydowania o dzieciach"? - Rodzice wybrali nas w wyborach, wiedzieli, że będziemy wprowadzać zmiany. Ci, którzy teraz protestują, mieli dużo czasu, żeby zbierać podpisy. Czemu nie zrobili tego w czerwcu, po ogłoszeniu projektu reformy? Sławomir Broniarz, prezes ZNP, otacza się twarzami opozycji i prowadzi grę polityczną. Chciałam podkreślić, że przepracowałam jako nauczycielka 27 lat i nigdy do tej pory nie spotkałam się z tak świetnie przygotowaną reformą edukacji. Debata i konsultacje trwały 6 miesięcy - dodała posłanka.

To nic nie da

Protestujących to jednak nie zadowala. Daria Łoboda z Ruchu Rodzice Przeciw Reformie mówiła w czwartek w Sejmie, że rodzice są wściekli i nie godzą się na to, "by ich dzieci pozbawiano szans, uczono z pośpiesznie napisanych i wadliwych podstaw programowych". Zarówno ona, jak i Sławomir Broniarz podkreślają, że liczba podpisów pod wnioskiem o referendum to duży sukces.

Problem w tym, że część zaangażowanych w protest widzi przyszłośc w ciemnych barwach. - Brałam udział w strajkach, protestach, zbierałam podpisy, ale w końcu nabrałam przekonania, że to nic nie da. Referendum nie będzie, a PiS i tak zrobi swoje - mówi pani Iwona, nauczycielka z jednej ze szkół w Radomiu.

- Dla nich nieważne są konsekwencje, istotne, żeby wykonać założony plan. Nawet jakby go mieli zrobić po trupach. A nauczycielom się jeszcze oberwie za bunt. Słyszałam, że mają nam zabierać urlopy, dodatki. Ci którzy się uchowają przed zwolnieniem, dostaną po kieszeni - kwituje.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (57)