Hillary Clinton na celowniku Rosjan. Kreml dąży do prezydentury dla Trumpa
• Rosyjskie służby stoją za wyciekiem i publikacją 20 tys. e-maili Partii Demokratycznej
• Przeciek jest mocnym uderzeniem w Hillary Clinton
• Celem działań Moskwy jest prawdopodobnie zwiększenie szans Donalda Trumpa
• Miliarder i jego doradcy mają znaczące związki z Rosją
26.07.2016 | aktual.: 26.07.2016 18:39
Jeszcze nie tak dawno temu spekulacje dotyczące aktywnego zaangażowania Rosji w kampanię wyborczą w USA były tam lekceważone jako teoria spiskowa niewarta głębszego zbadania. Dziś jest to już niemal pewne. Rosja stara się, by prezydentem był Donald Trump. I coraz więcej wskazuje, że może jej się to udać.
Potwierdzenie przyszło tuż przed konwencją wyborczą demokratów w Filadelfii, gdzie Hillary Clinton zostanie oficjalnie potwierdzona jako kandydatka partii na prezydenta. Na dwa dni przed rozpoczęciem imprezy słynny portal Wikileaks opublikował gigabajty korespondencji wewnątrz Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej (DNC). Przeciek wywołał wśród wyborców partii wielkie poruszenie: opublikowane e-maile miały świadczyć o nieuczciwie prowadzonej kampanii Hillary, o naginaniu zasad, a nawet o cichym "spisku" przeciwko kontrkandydatowi Clinton, socjaliście Berniemu Sandersowi. Cel i wymowa publikacji były jasne: uderzenie w kandydatkę demokratów i doprowadzenie do podziału w partii. Jasne było też to, kto wykradł dane: rosyjscy hakerzy. Do włamania - a właściwie włamań, bo były one co najmniej dwa - na partyjne serwery doszło w czerwcu. Jak wynika z trzech różnych analiz przeprowadzonych przez trzy różne firmy, hakerzy pozostawili po sobie ślady jednoznacznie wskazujące na to, że źródłem ataku jest grupa
powiązana z GRU, owianą niesławą wojskową agencją wywiadowczą.
Rosyjska ingerencja
Zdaniem Michała Baranowskiego, dyrektora think-tanku German Marshall Fund w Warszawie, rosyjski cyberatak - i sposób jego wykorzystania - jest wydarzeniem bez precedensu w amerykańskiej polityce.
- Od dłuższego czasu widzimy stosowanie przez Rosję "miękkich" narzędzi do wpływania na politykę innych krajów. Ale w Stanach Zjednoczonych czegoś takiego jeszcze nie było. Atak na taką skalę, przy takiej stawce, jest czymś absolutnie niezwykłym. Mam nadzieję, że to będzie bardzo mocny dzwonek ostrzegawczy dla USA i Zachodu - mówi ekspert. Zauważa, że czas publikacji przecieku i treść partyjnych maili może realnie zaszkodzić kandydatce demokratów i zwiększyć wyborcze szanse Donalda Trumpa.
- To jest ogromny cios w Hillary, który idealnie wpisuje się w prowadzoną od dawna narracje Trumpa: o tym, że jest nieuczciwa i popierana przez partyjny establishment oraz o tym, że wyborcy Sandersa zostali w jakiś sposób oszukani. To niesamowite, jak bardzo Rosjanom się to udało - komentuje Baranowski.
Efekt tego był wyraźnie widoczny podczas pierwszego dnia konwencji w Filadelfii. Grupa niezadowolonych zwolenników Berniego Sandersa zdołała niemal całkowicie zdominować konwencję. Za każdym razem, kiedy ze sceny padało nazwisko Clinton, z publiczności było słychać gwizdy i buczenie. Nawet wtedy, kiedy mówił sam Sanders, który mimo to wezwał do głosowania na swoją niedawną rywalkę. "Bernie Sanders totalnie sprzedał się Oszukańczej Hillary Clinton. Cała ta energia i pieniądze poszły na marne!" - napisał we wtorek Trump. Kandydat republikanów od dawna starał się wykorzystać to niezadowolenie i przeciągnąć wyborców socjalisty z Vermont. Choć obaj politycy są na przeciwległych biegunach polityki, łączy ich niemało: antyestablishmentowa retoryka, krytyka wolnego handlu i przejęcie losem białej klasy robotniczej. Dzięki Rosjanom, strategia Trumpa może się udać.
Nie jest trudno zrozumieć, dlaczego Moskwa chciałaby zobaczyć ekscentrycznego miliardera w Białym Domu. Podczas swoich wystąpień "The Donald" konsekwentnie podważa sens istnienia NATO, poddaje w wątpliwość gwarancje bezpieczeństwa wynikające zarówno z tego, jak i innych wojskowych sojuszów Ameryki. Trump niejednokrotnie znajdował ciepłe słowa dla Putina i innych dyktatorów, w tym Saddama Husajna, a nawet Kim Dzong Una. Dziesiątki jego propozycji są sprzeczne z amerykańską konstytucją, a ich realizacja grozi wywołaniem głębokiego kryzysu konstytucyjnego. Z perspektywy Kremla, trudno byłoby wyobrazić sobie lepszego kandydata na prezydenta. Szczególnie, że to demokraci - tradycyjnie łagodniejsi wobec Rosji - stali się teraz partią jastrzębi.
- Jeśli jesteś w pozycji zmagającego się z problemami Putina i widzisz, że szansę na objęcie prezydentury w USA ma ktoś taki jak Trump, to zrobisz wszystko, by do tego doszło. Ryzyko jest niewielkie, zaś możliwe korzyści ogromne - mówi Sumantra Maitra, badacz stosunków międzynarodowych z Uniwersytetu Nottingham. - Każde inne mocarstwo zrobiłoby w tej sytuacji podobnie - dodaje.
- To oczywiste, że Putin wolałby widzieć Trumpa. Nie chodzi tu nawet o to, że Trump jest prorosyjski. On chce po prostu zawrzeć z Putinem układ. A dokładnie tego samego chce Rosja. Taki układ byłby łatwy do osiągnięcia, ale za cenę wyzbycia się swoich zasad i zobowiązań i za cenę Ukrainy - tłumaczy Baranowski.
Niebezpieczne związki
Ale na tym związki Trumpa z Rosją się nie kończą. O ile on sam nie musi mieć prorosyjskich sympatii, nie można tego powiedzieć o jego najbliższych doradcach. Szczególną rolę odgrywa tu Paul Manafort, działacz polityczny który stał się de facto prawą ręką kandydata republikanów. Bezpośrednio przed swoją rolą w kampanii Trumpa, Manafort był bliskim doradcą Wiktora Janukowycza. Doradzał także prokremlowskiemu oligarsze Olegowi Deripasce i lobbował na rzecz krwawych despotów jak kongijski dyktator Mobutu Sese Seko, czy Siad Barre z Somalii. Inny bliski doradca Trumpa, Carter Page, zbudował swoją karierę na handlu z Gazpromem, a jego wypowiedzi dowodzą, że jego poglądy są w pełnej harmonii ze światopoglądem Władimira Putina.
- Nie ulega wątpliwości, że będąc w takiej pozycji, ludzie jak Manafort mieli do czynienia z rosyjskimi służbami specjalnymi. Tak być musiało. Oczywiście ciężko przypuszczać, by Manafort został "zainstalowany" w kampanii Trumpa przez rosyjskie służby, ale obecność takich ludzi wokół jest na pewno niepokojąca - dodaje.
Niepokoić mogą także związki biznesowe kandydata republikanów. Jak przyznawał na konferencji w 2008 roku jego syn Donald Jr, Rosja stanowi bardzo ważne źródło kapitału dla rodzinnego biznesu, szczególnie ze względu na to, że wielkie banki (z wyjątkiem Deutsche Banku) nie chcą udzielać Trumpowi pożyczek (to efekt wielokrotnych bankructw przedsiębiorstw należących do miliardera). Jak informował "New York Times", pieniądze na jeden z jego ostatnich dużych projektów, hotel Trump SoHo na Manhattanie, pochodziły z firm podejrzewanych o związki z rosyjską mafią.
To, że związki te mają swój efekt, widać było przed konwencją republikanów w Cleveland, kiedy finalizowano program wyborczy partii. Choć ludzie Trumpa nie byli generalnie zainteresowani zapisami programu, wyjątkiem był jeden punkt: ten dotyczący sytuacji na Ukrainie. Za sprawą ich nacisków, z programu wyeliminowano postulat mówiący o potrzebie wysłania Ukrainie broni defensywnej i zastąpiono go znacznie łagodniejszym zapisem.
Wszystko to powoduje, że rosyjskie ślady w kampanii wyborczej stały się jednym z głównych tematów w amerykańskiej polityce i są poważnym zmartwieniem dla ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo kraju.
- Nigdy nie mieliśmy kandydata tak powiązanego z obcym mocarstwem, szczególnie tak wrogiego wobec USA i które próbuje tak aktywnie mieszać się do naszych wyborów - powiedział portalowi Huffington Post wysoko postawiony były oficer amerykańskich służb.
"Jestem bardzo zaniepokojony otwartą interwencją Kremla w sprawy amerykańskiej demokracji. To znacznie większe zagrożenie niż cokolwiek, co mogą zrobić Clintonowie" - napisał John Schindler, były i zagorzały krytyk Hillary.
Wiele wskazuje na to, że zmartwienia te nie poruszą wyborców. Sondaże pokazują wyraźną tendencję zwyżkową dla Trumpa, a problemy demokratów mogą tylko mu pomóc. W poniedziałkowym sondażu CNN kandydat republikanów ma 3-punktową przewagę w skali całego kraju, zaś w kluczowych stanach, które przesądzą o wyniku wyborów (Ohio, Pensylwania, Floryda i Wirginia), różnice między kandydatami są minimalne. Według prognozy Nate'a Silvera, najbardziej znanego i skutecznego w USA specjalisty od analizy sondaży, gdyby wybory odbyły się dziś, zwycięzcą okazałby się właśnie Trump. To, co jeszcze rok temu wydawało się niemożliwe, dziś jest nie tylko możliwe, ale prawdopodobne.
- Do wyborów mamy jeszcze prawie cztery miesiące i sondaże mogą się zmienić, ale nie ulega wątpliwości, że zwycięstwo Trumpa jest zdecydowanie realnym scenariuszem - mówi Baranowski - Szczególnie dla nas byłaby to bardzo zła wiadomość - dodaje.