Hanna Lis skarży "Super Express"
Hanna Lis zapowiedziała wniesienie sprawy do sądu przeciw wydawcy "Super Expressu" po tym jak dziennik we wtorkowym wydaniu opisał zajście przed domem państwa Lisów w Konstancinie. Zdaniem autora artykułu, dziennikarka miała najpierw staranować inny samochód i - zupełnie nad sobą nie panując - uderzać w niego celowo jeszcze kilka razy. Hanna Lis twierdzi, że nie uderzyła w pojazd tylko wolno pod niego podjechała, żeby mu zatarasować wyjazd.
Relacje Hanny Lis i "Super Expressu" z poniedziałkowego wieczoru zdecydowanie różnią się.
Wtorkowe wydanie "SE": Tuż przed bramą wjazdową do swojej rezydencji taranuje jadącą przed nią mazdę.
Hanna Lis dla Wirtualnej Polski: Wracałam wieczorem do domu. W samochodzie były jeszcze moje dzieci. Męża nie było, bo prowadził program na żywo. Zobaczyłam, że jedzie za mną samochód z wyłączonymi światłami, mimo że jest zmrok. W aucie było dwóch mężczyzn. Widziałam ten pojazd już któryś raz i pomyślałam, że ktoś mnie śledzi.
Wtorkowe wydanie "SE": Dosłownie raz po raz wjeżdża w jej (mazdy) zderzak.
Hanna Lis dla Wirtualnej Polski: Nie uderzyłam, nie staranowałam. Powoli się zbliżyłam i zatarasowałam wyjazd. Następnie zadzwoniłam po ochronę.
Wtorkowe wydanie "SE": Po stłuczce nie zamierza przepraszać kierowcy. Widać, że zupełnie nad sobą nie panuje.
Hanna Lis dla Wirtualnej Polski: Zza samochodu wyskoczył fotoreporter. Prosiłam, żeby nie robił zdjęć. On jednak zupełnie mnie nie słuchał. Mimo, że dzieci płakały, on dalej robił zdjęcia.
Zdaniem dziennikarki to była prowokacja i postanowiła ona oddać sprawę do sądu.
Nie jest prawdą, że w zajściu uczestniczyli reporterzy lub fotoreporterzy „Super Expressu”. Nasze informacje pochodzą od naocznych świadków. Pani Hanna Lis uderzyła w samochód co widać na zdjęciach i zderzak został zniszczony. Nie była to żadna forma prowokacji ze strony „SE” – powiedział Wirtualnej Polsce redaktor naczelny Sławomir Jastrzębowski.
OŚWIADCZENIE HANNY LIS
Naczelny „Superexpressu” kłamie, tak jak kłamie kierowana przez niego gazeta. Mężczyźni którzy kierowali mazdą nie znaleźli pod moim domem przypadkiem, przyjechali tam by robić mi i moim dzieciom zdjęcia. Wezwani przeze mnie na miejsce (a nie jak kłamliwie napisał „Superexpress” przeze mnie "zaczepieni" ) ochroniarze byli świadkami tego jak pasażer mazdy bez cienia skrępowania, profesjonalnym aparatem z gigantycznym obiektywem, zza płotu robił zdjęcia mojego domu.
Literalnie owi dwaj panowie może nie są pracownikami etatowymi „Superexpressu”, ale z całą pewnością realizowali zlecenie redakcji. Nie byłam sprawcą żadnej kolizji. Byłam ofiarą trwającej od jakiegoś czasu nagonki. Wraz z moimi córkami stałyśmy się obiektem polowania ludzi pozbawionych skrupułów i litości, ludzi, którzy gotowi są w brutalny sposób pogwałcić czyjąś prywatność i przestraszyć dwójkę małych dzieci, byle by tylko sprzedać nakład.
Długo nie reagowałam na brutalne naruszanie mojej prywatności przez redaktorów „Superexpressu”, choć gazeta publikowała już zdjęcia robione mi z ukrycia w moim własnym domu i na wakacjach z rodziną. Teraz jednak, wszystkie granice przyzwoitości zostały przekroczone. Sprawą zajmie się sąd.
Hanna Lis
Zobacz także:
Pismo pełnomocnika Hanny Lis
(mdz)