Handel z Ukrainą. "Tempo działania organów państwa było zabójcze"
Co przepuścić przez granicę z Ukrainą, a które transporty zatrzymać? Szukać nowych kontrahentów, czy wierzyć, że dotychczasowi partnerzy bez problemu będą mogli wywiązać się z dostaw? O galopujących zmianach w prawie i ich wpływie na krajowy biznes mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Maria Pawłowska.
Patryk Słowik: Podobno pani klientowi na granicy ukraińsko-polskiej zatrzymano krówki.
Maria Pawłowska, prawniczka w Centrum Prawa Żywnościowego i Produktowego, obsługuje przedsiębiorców z branży spożywczej: To prawda. Tyle że nie chodzi o zwierzęta, a krówki-cukierki. Przez granicę nie przepuszczono produktów cukierniczych.
Przypomnijmy. W ostatnich tygodniach wiele mówi się o zbożu. Najpierw o zakazie jego wwozu, a następnie o ograniczeniach związanych z jego tranzytem i zakazem zbycia na terenie Polski. Zaczęło się od zboża, a "rozlało" na wiele innych produktów.
Tak. W rozporządzeniu w sprawie zakazu przywozu wskazano nie tylko zboże, lecz także mięso, mleko, owoce, jajka i inne.
A jak się do tego mają krówki? Cukierki nie zostały przecież wskazane w rozporządzeniu.
Na granicy stwierdzono, że cukierki wyprodukowano między innymi z mleka, a mleko na liście jest, więc także słodycze objęte są ograniczeniami.
Ale, uczciwie zaznaczam, po długich negocjacjach ten konkretny transport został do Polski wpuszczony i nie był objęty żadnymi dodatkowymi ograniczeniami.
To wypadek przy pracy czy rozszerzanie zakazów staje się codziennością?
Niestety, takich przypadków jest coraz więcej. Nowe przepisy zostały wprowadzone przez polski rząd gwałtownie. Zmiany prawdopodobnie nie były konsultowane z organami urzędowej kontroli.
W efekcie jest zamieszanie wśród pracowników tych organów, choćby inspekcji sanitarnej i inspekcji jakości handlowej artykułów rolno-spożywczych. Inspektorzy dopiero wypracowują jednolite podejście. Na razie dominował nurt ostrożnościowy, czyli że lepiej czegoś nie wpuścić niż wpuścić.
Najczęściej udaje się przekonać urzędników, niekiedy nie. Przy czym nie mam wątpliwości, że nie wolno rozciągać przepisów dotyczących pewnych kategorii żywności na kolejne produkty tylko dlatego, że mowa o żywności przetworzonej.
A może jest jakiś sens we wprowadzaniu szerokich ograniczeń?
Szkopuł w tym, że np. ukraińskie wyroby cukiernicze były importowane do Polski na długo przed rozpoczęciem rosyjskiej napaści w 2022 r. To był istotny rynek funkcjonujący od lat. Ba, ukraińskie słodycze w Polsce cieszą się dużą popularnością.
I tak jak jestem w stanie zrozumieć ograniczenia nałożone na zboże, tak ograniczeń faktycznych nakładanych na wyroby cukiernicze - nie rozumiem.
W ostatnich tygodniach widać legislacyjny pośpiech - rozporządzenia są wydawane nawet z mocą wsteczną, często po krótkim czasie zmieniane. Można się w tym połapać?
Prawnicy z tego żyją, by się w tym połapać. Ale przecież nie chodzi tu o to, czy ja będę na bieżąco z obecnym stanem prawnym, lecz o to, że zmiany stanu prawnego dokonywane w zasadzie z godziny na godzinę uderzają w stabilność prowadzonych w Polsce działalności gospodarczych.
Wielu polskich producentów korzysta z surowców pochodzących z Ukrainy. I wielu te relacje handlowe nawiązało na długo przed rosyjską agresją militarną rozpoczętą w 2022 r.
Przykładowo na rynku spożywczym harmonogramy dostaw przygotowywane są z wielotygodniowym wyprzedzeniem. Tak samo produkcja nie jest planowana z dnia na dzień - to wieloetapowy proces, w którym opracowywana jest receptura, zakładane jest wykorzystanie pewnych surowców, przyjmuje się ich dostępność lub jej brak.
Dziś producenci, którzy stawiali na produkty rolne z Ukrainy, muszą szukać zastępstwa w trybie nagłym. Muszą też zrezygnować ze sprawdzonych dostawców na rzecz kontrahentów z ich perspektywy nowych, nieznanych, niepewnych. Być może także droższych.
I ja naprawdę nie chcę mówić, czy rząd powinien wprowadzać ograniczenia, czy nie - to jest decyzja polityczna.
Ale jako prawniczka współpracująca na co dzień z polskimi przedsiębiorcami z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że tempo działania organów państwa było zabójcze. Tymczasem, jak się zdaje, w ciągu kilku ostatnich tygodni nie wydarzyło się w relacjach handlowych polsko-ukraińskich nic, co by uzasadniało takie tempo działania i wprowadzanie nowych przepisów bez vacatio legis, pozwalającego na przeorganizowanie biznesu.
Media analizują, kto przywoził zboże z Ukrainy do Polski. Politycy przerzucają się zarzutami, że odpowiadali za to konkurenci polityczni. Wwóz zboża do Polski był czymś nielegalnym?
W tym sęk, że nie było w tym nic nielegalnego. Nie było przepisów zakazujących sprowadzania zboża do Polski, więc firmy, które to robiły, działały legalnie. Oczywiście o ile jakość zboża mieściła się w kryteriach określanych w przepisach. Innymi słowy: o ile zboże było odpowiedniej jakości.
Co to jest zboże techniczne?
To pojęcie umowne. Chodzi o zboże, które nie powinno być przeznaczone do spożycia przez ludzi i wykorzystywane jedynie w celach przemysłowych.
I to tzw. zboże techniczne z Ukrainy wykorzystywano niezgodnie z przeznaczeniem?
Nie wiem tego. Wiem za to, że zboże było importowane z Ukrainy do Polski także przed agresją z 2022 r. I trudno przyjmować, że to było inne zboże.
Nikt nie broni nieprawidłowości. Jeżeli ktoś ściągał zboże, które nie powinno być stosowane w żywieniu człowieka, i wykorzystywał je niezgodnie z przeznaczeniem - łamał prawo.
Ale dopóki zboże spełniało wszystkie normy, by być wykorzystywane właściwie do jego przeznaczenia, to takie zboże mogło być ściągane z Ukrainy do Polski.
Dlatego firmy, które to robiły, robiły to legalnie.
Ale może nieetycznie, tworząc problem dla polskich rolników?
Nie mnie oceniać etykę działań biznesowych. Ale też warto pamiętać, że mówimy często o przedsiębiorcach, którzy importowali zboże od tych samych dostawców rok temu, trzy lata temu, pięć lat temu. I z dnia na dzień zostali pozbawieni tej możliwości.
Dodatkowo w ostatnich kilkunastu miesiącach dostrzegalne były działania Unii Europejskiej zmierzające do liberalizacji stosunków handlowych pomiędzy Ukrainą i Unią. Nie do końca zatem rozumiem różne formy rozliczania tych, którzy wcielali te koncepcje w praktyce.
Kilka dni temu agencja Interfax-Ukraine poinformowała, że ukraińscy przetwórcy mleka żądają embarga na import polskich produktów mlecznych. To realna perspektywa?
Brzmi to niepokojąco - tym bardziej, że ani Ukraińcy, ani Polacy nie korzystają na sporach między sobą. Zarazem, jak sądzę, tego typu decyzje w obecnej sytuacji Ukrainy, czyli w stanie wojny, wynikałyby nie tylko z uwarunkowań gospodarczych, lecz także kwestii politycznych.
Dodatkowo dziś trudno ocenić, na ile Ukraina będzie w stanie zaspokoić zapotrzebowanie swoich obywateli na żywność bez produktów z zagranicy, w tym w szczególności z Polski.
Wydaje mi się, że dostrzegalny jest dialog pomiędzy rządami polskim i ukraińskim; widać chęć wygaszenia obecnej trudnej sytuacji. Dowodem na to jest chociażby liberalizacja zasad - polskie rozporządzenie zostało zmienione i nie ma już bezwzględnego zakazu wwozu zboża do Polski, jest możliwość tranzytu.
Polski rząd poszedł na pewne ustępstwa. Dlatego też perspektywa nałożenia jakiejkolwiek formy sankcji na polskich przedsiębiorców przez ukraińskie władze wydaje się mało prawdopodobna.
Obecna sytuacja polskich przedsiębiorców z branży spożywczej znacznie się pogorszyła?
Odpowiem jak prawniczka - to zależy. Jeśli ktoś nie współpracował z dostawcami z Ukrainy, to nic na obecnym zamieszaniu nie stracił.
Ale jeśli dla kogoś ukraińscy dostawcy byli istotni w całym łańcuchu produkcyjnym, to niewątpliwie jest to dla niego kłopot.
Reorganizacja źródeł dostaw to proces czasochłonny i kosztowny. A działania legislacyjne są nagłe, niekonsultowane i mogą zniweczyć plany biznesowe.
Jeszcze trudniejsza sytuacja dotyczy tych firm, które wyspecjalizowały się w imporcie ukraińskich produktów. W dużych polskich miastach nie brakuje przecież ukraińskich sklepów. W wielu hipermarketach też są produkty z Ukrainy.
Najczęściej te produkty, przetworzone, powinny bez trudu być przewożone przez granicę, ale tak się niestety nie dzieje. W najlepszym więc razie przedsiębiorca zatrudnia prawników, negocjuje z urzędnikami, nie może obiecać swoim kontrahentom, że towar na pewno dojedzie.
Polski biznes na tym, co zostało nazwane kryzysem zbożowym, traci.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski