PolskaGwiazda TVN atakuje "agenta Tomka"

Gwiazda TVN atakuje "agenta Tomka"

- W swojej książce "agent Tomek" zdradza, że CBA przez rok mnie inwigilowało tylko na potrzeby legendy agenta, czyli uwiarygodnienia jego fałszywej tożsamości. Pisze wprost, że nic nie mieli mi do zarzucenia, a on mnie strasznie polubił. A potem i tak zrobili ze mnie przestępcę... Zdecydowało o tym widzimisię pana agenta - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Weronika Marczuk, prawniczka, producentka filmowa i aktorka, znana z programu TVN "You Can Dance", którego była jurorką i "Tańca z Gwiazdami". 23 września 2009 r. została zatrzymana w wyniku prowokacji CBA w związku z domniemanym przyjęciem 100 tys. zł łapówki.

WP: Joanna Stanisławska: Na jakim etapie są prace nad filmem o "agencie Tomku"?

Weronika Marczuk: Na razie w jednej z telewizji został złożony projekt fabuły. Zaproponowano mi rolę producentki - moim zadaniem będzie więc zgromadzenie budżetu. Będę też konsultantką scenariuszową, bo film ma powstać na motywach książki "Chcę Być jak Agent", którą napisałam.

WP:

Po co pani robi ten film?

- Niech pani sobie nie myśli, że jest to dla mnie życiowa sprawa. Tak przedstawiają to niektóre tabloidy, bo redaktorzy puszczają wodze fantazji... Po ukazaniu się książki zgłosiło się do mnie kilka osób, m.in. reżyser i scenarzysta. Zaproponowali, by nakręcić film inspirowany moją historią. Kilka osób włożyło swoje serca w ten projekt, dlatego zrobię wszystko, by jego realizacja doszła do skutku.

WP:

Stwierdziła pani, że napisanie książki było rodzajem terapii. Film też nią będzie?

- Absolutnie nie. Nie będzie też odwetem, co przypuszczają niektórzy. Ja już tę historię mam za sobą. Na razie nie wiadomo, jaki kształt przybierze scenariusz. Wiadomo jednak na pewno, że w film nie będę zaangażowana tak bardzo jak w książkę.

WP:

Pani sądzi, że film zainteresuje widzów, bo...

- Bo mechanizmy działania służb specjalnych, których doświadczyłam na własnej skórze, są tak nieprawdopodobne, paranoiczne, że rzeczywistość wielokrotnie przerasta to, co rodzi się w głowach scenarzystów wymyślających historie. Nawet na Zachodzie można by ludzi zadziwić tym, jakie rzeczy działy się w Polsce. Niemal jak z powieści fantasty...

WP: Tomasz Kaczmarek ostrzega jednak, by była pani ostrożna w podejmowaniu takich kroków, bo sprawa może skończyć się w sądzie.

- Jedyną bronią tego pana jest atak. Jak można komuś grozić i zabraniać kręcenia filmu? "Agent Tomek" boi się fabularnej fikcji? A co z licentia poetica? Zajął się polityką i pewnie przypuszcza, że ten film to także sprawa polityczna, a to rzecz z innego świata. Sądzę, że ta historia poprzez swoją przewrotność zasługuje na to, by ją pokazać na ekranie.

WP:

Nie boi się pani?

- Straszono mnie już nie raz. Ale ja nie zamierzam z byłym agentem prowadzić prywatnej wojny. Nie mam na to ani ochoty, ani nerwów. Proponuję, żeby skoncentrował się raczej na pracy w sejmie, niż na mojej osobie.

WP: Tomasz Kaczmarek daje jednak do zrozumienia, że wkrótce światło dzienne mogą ujrzeć materiały, które sąd zakwestionował, a pani może mieć kłopoty.

- Te insynuacje to bzdura, populistyczny wybieg. Nie zostały pominięte żadne materiały w tej sprawie. Wręcz przeciwnie - prokuratura prowadziła śledztwo prawie półtora roku, bo zażądała stenogramów ze wszystkich rozmów i czynności prowadzonych przez CBA. I gdy ten obraz już nie był wyrywkowy, stwierdziła, że nie ma żadnych dowodów na to, abym popełniła jakiekolwiek przestępstwo. Mało tego, uznano, że na podstawie tych materiałów należy wszcząć postępowanie o nadużycie uprawnień ze strony Biura. Pan poseł dobrze o tym wie, a mimo to nadal rozpowszechnia nieprawdziwe informacje.

WP:

Poczuła się pani dotknięta książką "Agent Tomek. Spowiedź"?

- Czytając tę książkę myślałam, że śnię. Sposób, w jaki ten pan odnosi się do ludzi, jest szokujący. Ciągle obraża innych, a siebie kreuje na bohatera. Lektura fragmentów o Beacie Sawickiej sprawia, że włosy stają dęba. "Agent Tomek" udawał, że uczy się z nią na kursie dla przedsiębiorców, adorował, przysyłał kwiaty... Każdy, kto pojawia się w tej książce, mógłby pozwać pana Kaczmarka do sądu o naruszenie dóbr osobistych. Z drugiej strony są to takie pomyje, że właściwie nie ma z czym dyskutować. Psycholog analizujący tę książkę mógłby dojść do ciekawych wniosków... WP: "Agent Tomek" tłumaczy, że książka nie jest jego autorstwa, a niektóre informacje to efekt pracy śledczej dziennikarza, który ją napisał.

- Ta książka pogrąża nie tylko jego, ale całe Centralne Biuro Antykorupcyjne pod rządami Mariusza Kamińskiego. "Agent Tomek" wykonując swoją pracę przekroczył uprawnienia, naginał prawo non stop. Na stronach tej książki wielokrotnie sam to zresztą przyznaje. W swojej książce ujawnia wszelkie możliwe tajemnice! Zastanawiające, że on twierdzi, że nie jest autorem tej książki, a na większości z tych spotkań oprócz mnie i Tomasza, nikogo nie było. Skoro nie ja byłam informatorem, to kto może być źródłem? Ja w swojej książce gram w otwarte karty, piszę wprost, że pewnych rzeczy nie mogę napisać, bo trwa śledztwo. On nie ma skrupułów. Kolejny faul. To, że połowa rzeczy się w niej nie zgadza to fakt, ale dlaczego wybrane fragmenty z tej książki przytaczało się jako autentyczne wypowiedzi? Skoro jego książka nie jest relacją, jest w takim razie kłamstwem. To żenujące i niesmaczne.

WP: A jednak to ta sama osoba, z którą przez długi czas utrzymywała pani koleżeńskie stosunki.

- Nie do końca... Kolegowałam się z kimś, kto grał rolę dobrego człowieka. W głowie mi się nie mieściło, że można się podszywać pod kogoś, udawać sympatię, po to tylko, by potem tę osobę próbować nakłonić do przestępstwa. Na przykład odnosząc się do naszego pierwszego spotkania, kiedy w gronie kolegów z TVN spędzałam wieczór w restauracji, "agent Tomek" i jego kolega stwierdzają, że uderzyła nam do głowy woda sodowa i rozmawiamy z nimi tylko dlatego, że widać po nich pieniądze, bo mają na szyi łańcuchy i drogie zegarki na ręku. Tak pewnie było przez cały czas naszej znajomości: ja mówię jedno, a jemu w głowie roi się co innego. Dlatego zapewne jest tak święcie przekonany o słuszności swoich działań...

WP:

Miała pani dla niego ustawić przetarg?

- Jak można ustawić przetarg w postaci aukcji? On sobie to ubzdurał, mimo że cały czas mu powtarzałam, że nie da się czegoś takiego załatwić, a ja poruszam się wyłącznie w granicach prawa. "Agent Tomek" zwrócił się do mnie, jako prawniczki, o pomoc. Mogłam oczywiście powiedzieć: "nie mam czasu", ale ze względu na naszą znajomość podjęłam się przygotowania jego firmy do przetargu. Ponadto w prywatyzowanym budynku miało powstać Centrum Polsko-Ukraińskie. On twierdzi, że powołałam się na znajomości, a ja tydzień wcześniej poznałam prezesa Wydawnictw Naukowo-Technicznych, który niby miał być takim dobrym znajomym. Taka była przynajmniej oficjalna i wszechobecna informacja. W ministerstwie skarbu nikt o mnie nie słyszał, w życiu tam nie byłam... Wszystko to przez półtora roku było rozdmuchiwane, a od początku było wiadomo, jak grubymi nićmi jest to szyte...

WP: Musi pani przyznać, że przekazanie 100 tys. zł w torebce z napisem Armani w knajpie wygląda podejrzanie. Jak na prawniczkę była pani dosyć nieostrożna...

- To prawda, ale to sam "agent Tomek" nalegał na przekazanie pieniędzy właśnie w taki sposób. Dziś wyrzucam sobie, że się na to zgodziłam. Takie same sztuczki stosował wobec innych. Gdyby dał mi te pieniądze w biurze, a moja sekretarka od razu wystawiłaby fakturę, nie byłoby sprawy. On w ten sposób nadużył mojego zaufania, które zdobywał przez półtora roku. Nie na tym polega prowokacja dopuszczalna prawem, by kogoś nakłaniać do przestępstwa, nie nakłonić, a tylko ogłosić światu, że się udało. Zresztą, nie wolno nakłaniać w ogóle. Można tylko zdobywać dowody w sytuacji, gdy przestępstwo już popełniono.

WP: "Agent Tomek" jest dumny ze swojej pracy. Uważa, że wszystkie operacje z jego udziałem były sukcesami.

- Gdyby pokazał mi choć jeden przypadek, kiedy naprawdę udało mu się wyśledzić korupcję, to sama bym mu podziękowała.

WP:

Musiała pani odczuwać satysfakcję, kiedy został wybuczany podczas zaprzysiężenia.

- Nie, ale to świadczy tylko o tym, że ludzie mają świadomość, jak się rzeczy naprawdę mają. Dlatego niech pan Kaczmarek odetnie się od tej sprawy, bo się pogrąża.

WP:

Sprawdzi się w sejmie?

- Nie wyobrażam sobie, żeby w jakimś innym państwie na świecie można było wyjść ze służb, ujawnić swój wizerunek, nagadać na wszystkich, a potem zostać posłem. To przechodzi ludzkie pojęcie. Polityk to zawód zaufania publicznego, do sprawowania takich funkcji trzeba dojrzeć. Kiedy ja nie tak dawno temu otrzymałam propozycję, żeby startować w wyborach, miałam dużo przemyśleń co do ogromu odpowiedzialności posłów. Do sejmu powinny trafiać osoby, którą potrafią naprawić źle działające mechanizmy, a nie takie, które same brały udział w takich procederach... Parlament powinien być miejscem, gdzie ludzie trafiają ze szlachetnych pobudek i nie mają nic do załatwienia dla siebie. WP: Na nowego posła zagłosowało aż 4,5 tys. mieszkańców Kielecczyzny. Takiego wyniku nie można bagatelizować.

- Przecież w jego sprawie prowadzone są dwa śledztwa - o przekroczenie uprawnień i o wyjawienie tajemnicy państwowej, a dostał się do sejmu z listy partii o nazwie Prawo i Sprawiedliwość. Ja będąc niesłusznie oskarżona przez dwa lata nie mogłam wykonywać żadnej pracy, a paparazzi non stop oblegali mój dom. Choć właściwe - czapki z głów, to świetny wybieg, teraz ma immunitet i problem z głowy na cztery lata.

WP:

Jest pani ofiarą "agenta Tomka"?

- Nauczyłam się, że stale trzeba być czujnym, bo na każdego można znaleźć paragraf. Można być normalnym człowiekiem, żyć sobie spokojnie, nie mieć nic na sumieniu, a potem i tak zatrzymają cię w świetle reflektorów. W swojej książce "agent Tomek" zdradza, że CBA przez rok mnie inwigilowało tylko na potrzeby legendy agenta, czyli uwiarygodnienia jego fałszywej tożsamości. Pisze wprost, że nic nie mieli mi do zarzucenia, a on mnie strasznie polubił. A potem i tak zrobili ze mnie przestępcę... Zdecydowało o tym widzimisię pana agenta. Wierzę jednak, że wszystko, co robisz do ciebie wraca.

WP:

Po tym wszystkim zweryfikowała pani grono znajomych?

- Spotkało mnie jedyne bolesne rozczarowanie, o którym dowiedziała się cała Polska: oświadczenie mojego byłego męża. Poza tym miały miejsce same przyjemne zaskoczenia. Wszyscy mnie wsparli, pomogli w sposób niewyobrażalny, zbierając 600 tys. zł kaucji, dzięki którym nie trafiłam do aresztu. To dla mnie dowód, że warto żyć, zwłaszcza, że wszystko odbyło się nawet bez mojej wiedzy. Później się okazało, że wyznaczona kwota kaucji była nieproporcjonalnie wysoka, ale to już zupełnie inna kwestia.

WP:

Śledzi pani proces Beaty Sawickiej?

- Tak, zwłaszcza, że mamy wspólnych adwokatów. Interesuje się też jego przebiegiem jako radca prawny. Bardzo współczuję pani Sawickiej, bo ta sprawa powinna już dawno zostać rozstrzygnięta. Ona swój koszmar przeżywa już tyle lat... To absurd, że pan Tomasz Kaczmarek występuje w tym procesie jako świadek anonimowy, a przecież już dawno się zdekonspirował.

WP: Teraz walczy pani o odbudowanie wizerunku. Z sukcesem wzięła pani udział w programie "Taniec z Gwiazdami".

- Wcześniej walczyłam o godność, teraz już nie walczę. Jeśli chodzi o pracę robię tylko to, co jest w moim sercu, na co mam ochotę i siłę. Nie robię planów, nie odbudowuję na siłę swojego wizerunku, staram się żyć tak, jak żyłam wcześniej, choć trochę inaczej patrzę teraz na życie. Otrzymałam propozycję wystąpienia w "Tańcu z Gwiazdami" i tym razem postanowiłam zaryzykować. Nie wiedziałam, czy odpadnę w pierwszym odcinku, czy przejdę dalej. Ten program wniósł w moje życie coś nowego, poznałam fantastycznych ludzi, to było naprawdę wspaniałe doświadczenie.

WP:

Ma pani poczucie, że pani życie wróciło do normalności?

- Powoli się udaje, ale to długi i bolesny proces. Choć sprawa została zakończona, a ja zostałam oczyszczona z zarzutów, wciąż niektóre media nie dowierzają i rozpowszechniają nieprawdziwe informacje. Nie mam jednak ochoty i czasu tracić całego życia na tłumaczenie się.

WP: Cieszy panią finał głośnego sporu o słowa Henryki Krzywonos, którą Tomasz Kaczmarek pozwał, ponieważ stwierdziła w wywiadzie, że agent Tomek to "dno, które skrzywdziło kobiety"?

- Pani Krzywonos, cudowna, wspaniała kobieta, szczerze powiedziała, co myśli i od razu została pozwana przez pana Kaczmarka do sądu. A przecież w swojej książce zawarł obelgi znacznie cięższego kalibru. Gdzie tu równowaga?! To tak jak porównywać morderstwo człowieka do zabicia muchy. A teraz słyszę, że pan Tomasz Kaczmarek wycofa pozew... To są kpiny! Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie, tak było, jest i będzie.

Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2031)