Gruzja: polityczna wojna prezydenta i premiera
W zeszłym roku po raz pierwszy w historii niepodległej Gruzji zmiana ekipy rządzącej nastąpiła w wyniku wyborów, a nie puczu lub rewolucji. Do jesieni Gruzją rządzić będą wrodzy sobie prezydent i premier.
W październiku w wyborach parlamentarnych wygrała opozycyjna koalicja Gruzińskie Marzenie, kierowana przez najbogatszego w kraju człowieka Bidzinę Iwaniszwilego. Rządzący dotąd Zjednoczony Ruch Narodowy panującego od 2003 r. prezydenta Micheila Saakaszwilego przegrał z kretesem. Prezydent władzę zachował, ale tylko do jesieni 2013 r., kiedy w Gruzji wybrany zostanie nowy szef państwa.
Saakaszwili i tak nie mógłby ubiegać się o reelekcję - konstytucja ogranicza prezydenckie kadencje do dwóch. Aby dalej panować, już w 2010 r. poprawił konstytucję, która od jesieni 2013 r. przemieni Gruzję z republiki prezydenckiej w parlamentarną, w której rządzić będzie już nie prezydent, lecz premier. Saakaszwili był pewny, że wygra wybory parlamentarne, a kiedy upłynie jego prezydentura, będzie rządził dalej jako premier. Przegrana w wyborach pokrzyżowała jego plany i po raz pierwszy w historii Gruzji skazała ją na roczne rządy prezydenta i premiera, którzy są sobie nieprzyjaźni.
Polityczna wojna
- Wymiana ekipy rządzącej przebiegła pokojowo, ale pokojowe współistnienie prezydenta z premierem już nie za bardzo. Panowie za sobą nie przepadają, prezydentowi zbyt trudno przychodzi rozstawać się z władzą, a premier może zanadto się spieszy, by ją przejąć - mówi politolog prof. Aleksander Rondeli.
Polityczna wojna zaczęła się już kilka tygodni po wyborach, gdy rząd Iwaniszwilego aresztował kilkunastu bliskich współpracowników Saakaszwilego, oskarżając ich o nadużycia władzy, korupcję, łamanie praw człowieka. - Ministerstwa obrony, spraw wewnętrznych, policja, prokuratura i wywiad były filarami panowania Saakaszwilego i rzeczywiście dopuszczały się nadużyć - przyznaje prof. Rondeli. - Po wyborach i zmianie władzy, ludzie sami zaczęli domagać się rozliczenia i ukarania winnych - dodaje.
W grudniu aresztowani zostali kolejni byli ministrowie Saakaszwilego, a po Tbilisi rozeszły się plotki, że następni będą byli premierzy, a kto wie, czy w przyszłości nie sam prezydent. Szef państwa uznał aresztowania za polityczną wendetę. Z trudem tłumiona niechęć między Saakaszwilim i Iwaniszwilim przerodziła się w otwartą wojnę. Prezydent wyzywał przywódców Gruzińskiego Marzenia od dyletantów i małostkowych nieudaczników, gotowych dla własnej satysfakcji popsuć wszystko, co zbudował.
Prezydent rozpisze wybory?
Pod koniec 2012 r. w Tbilisi zaczęto mówić, że Saakaszwili tylko czeka, by zdymisjonować rząd Iwaniszwilego i rozpisać nowe wybory (obowiązująca konstytucja zezwala prezydentowi na rozwiązanie rządu po pół roku od jego utworzenia), wygrać je i zachować władzę.
- Saakaszwili liczy, że może uda mu się skłócić Gruzińskie Marzenie, ale z każdym tygodniem jego szanse na wygranie wyborów maleją. Ludziom spowszedniało to, co zrobił i za co winniśmy mu wdzięczność, i dziś pamiętają byłej partii rządzącej głównie jej arogancję z czasów, gdy sprawowała władzę - mówi prof. Rondeli.
- Wyniki naszego sondażu wskazują, że dziś na partię Saakaszwilego głosowałoby najwyżej 10 proc. wyborców - mówi gruziński politolog Ramaz Sakwarelidze. - Saakaszwili mógłby wygrać wybory tylko fałszując ich wyniki, co łatwiej byłoby mu zrobić, gdyby elekcję przeprowadzał powołany przez niego rząd.
"Czekają nas awantury"
Aby zabezpieczyć się przed groźbą, że prezydent rozwiąże parlament i rząd, i ogłosi nowe wybory, Gruzińskie Marzenie chce wpisać poprawkę do konstytucji gwarantującą, że jeśli prezydent rozwiąże parlament i rząd, nowe wybory przeprowadzi tymczasowy gabinet powołany nie przez prezydenta, lecz przez stary parlament. Iwaniszwili potrzebuje do tego większości dwóch trzecich posłów. - Brakuje mu do tego niewiele - mówi prof. Rondeli.
W 150-osobowym parlamencie Gruzińskie Marzenie ma 82 posłów. Ale pod koniec grudnia razem z nimi za odrzuceniem weta prezydenta, nie zgadzającego się na amnestię dla więźniów, głosowali także posłowie z jego własnej partii. Prędzej więc Gruzińskiemu Marzeniu uda się przeprowadzić w parlamencie procedurę odsunięcia od władzy Saakaszwilego niż prezydentowi ogłosić przedterminowe wybory, wygrać je i zachować władzę.
- Najpewniej nie dojdzie ani do jednego, ani do drugiego - twierdzą zgodnie Aleksander Rondeli i Ramaz Sakwarelidze. - Odebranie Saakaszwilemu prezydentury bardzo by się nie spodobało na Zachodzie, z którym Gruzja chce żyć w przyjaźni - uważa Sakwarelidze. - Dotrwamy do jesieni - mówi Rondeli - czekają nas awantury, ale nie uliczne rewolucje.
Wojciech Jagielski, PAP