Groźny wypadek z stadninie. Śledczy wchodzą do gry
W trakcie zaprowadzania koni do stajni po skończonym treningu, zwierzęta wpadły w popłoch i zaczęły wierzgać. Jedna z pracownic stadniny w Janowie Podlaskim przypłaciła to zdrowiem. O sprawie nie powiadomiono ani policji, ani inspekcji pracy. Teraz do stadniny wkracza prokuratura.
Stadninę koni w Janowie Podlaskim znają wszyscy. Przez lata hodowla koni arabskich kojarzyła się z dumą i prestiżem. Pod rządami PiS dobra marka zaczęła się jednak psuć, stadnina zaczęła generować straty i tylko zmieniali się kolejni prezesi.
"Gazeta Wyborcza" przyjrzała się działalności janowskiej hodowli. Okazało się, że w listopadzie ubiegłego roku w stadninie doszło do poważnego wypadku w pracy, który nie został zgłoszony odpowiednim służbom. Teraz sprawę bada lubelska prokuratura.
Wypadek w stadninie koni
Sergey Vasyutov, który razem z żoną pracował w stadninie, mówi w rozmowie z "Wyborczą", że tego feralnego dnia mieli po skończonym treningu we trójkę (jeszcze z jedną pracownicą) zaprowadzić konie do boksu. W trakcie zamykania stajni i zakładania metalowej belki zwierzęta wpadły w popłoch i zaczęły się przepychać. Belka uderzyła żonę Vasyutova - doszło do pęknięcia i wgniecenia części czaszki. Kobie została przetransportowana śmigłowcem LPR do szpitala.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prezes stadniny miał stwierdzić, że do wypadku doszło z winy męża poszkodowanej - w efekcie mężczyzna został zwolniony. Mimo obowiązku, szefostwo nie powiadomiło o zdarzeniu inspekcji pracy. Vasyutov powiadomił organy ścigania.
Śledztwo - jak mówi dla "Wyborczej" Agnieszka Kępka, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie - jest prowadzone w kierunku narażenia pracownicy na utratę zdrowa lub życia oraz niepowiadomienia odpowiednich służb o wypadku przy pracy. - Na razie gromadzona jest dokumentacja. Stan rannej ma ocenić biegły. Odbywają się także przesłuchania świadków - dodaje prok. Kępka.
Czytaj także:
Źródło: "Gazeta Wyborcza", WP Wiadomości