Granice władzy Trumpa. Bunt republikanów ws. akt Jeffreya Epsteina
Donald Trump podpisał ustawę, która nakazuje Departamentowi Sprawiedliwości ujawnienie akt Jeffreya Epsteina. Decyzja prezydenta to zwrot o 180 stopni. Czy sprawa Epsteina po raz pierwszy wyznaczyła granicę władzy Trumpa nad jego własną partią?
Najważniejsze informacje:
- W kontrolowanym przez republikanów Kongresie powstała petycja, nawołująca administrację do wypuszczenia akt Jeffreya Epsteina.
- Prezydent USA Donald Trump uległ presji ze strony parlamentarzystów ze swojej partii i gwałtownie zmienił zdanie w sprawie ujawnienia akt.
- Zmianę jego podejścia można odczytywać jako próbę minimalizowania strat.
Przez ostatnie pół roku sprawa Jeffreya Epsteina stała się jednym z najgorętszych tematów w amerykańskiej polityce. Zatajenie rządowych akt dotyczących działalności przestępcy seksualnego powiązanego z wieloma znanymi postaciami od wielu lat budzi emocje. Sprawa stała się sztandarem rosnącej nieufności Amerykanów do ich własnego rządu. Dla wielu na republikańskiej prawicy rozwiązaniem miał być Donald Trump.
Wszystko zmieniło się wraz z zaprzysiężeniem. Pomimo wieloletnich obietnic, narracja Trumpa - który o powiązania z Epsteinem oskarżał demokratów - nagle uległa zmianie. Sprawę Epsteina zaczął nazywać "nudną", a akta nie zostały ujawnione. Ponadto, do mediów wypłynęła informacja, że prezydent został poinformowany przez swoją administrację, że to właśnie jego nazwisko pojawia się w zatajonych dokumentach.
Trump zatwierdza plan pokojowy bez Ukrainy? Zełenski dziękuje USA na X
Media zaczęły wyciągać Trumpowi kolejne powiązania z Epsteinem: zdjęcia z przeszłości, stare wypowiedzi i nawet kartka z życzeniami urodzinowymi. Wśród wyborców doszło do rozłamu. Sprawa, na której zależało tak wielu zwolennikom Trumpa, obróciła się przeciwko niemu. W internecie pojawiły się nawet nagrania, na których palono wyborcze czapeczki z napisem "Make America Great Again".
Nagła zmiana. Trump chce wypuścić akta Epsteina
Przez wiele miesięcy prezydent USA lekceważył apele o upublicznienie dokumentów. Wściekłość jego własnej bazy wyborczej doszła do takiego poziomu, że niektórzy politycy Partii Republikańskiej zaczęli sprzeciwiać się swojemu liderowi. W kontrolowanym przez republikanów Kongresie powstała petycja, nawołująca administrację do wypuszczenia akt.
Jeszcze chwilę temu Trump osobiście dzwonił do republikanów, aby przekonywać ich do porzucenia inicjatywy. Jednak w zeszłym tygodniu gwałtownie zmienił zdanie. Nakazał swojej partii zagłosowanie nad opublikowaniem akt, po czym podpisał ustawę, która przeszła przez Kongres.
Trump po raz pierwszy uderzył w mur
Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", Trump ze swojego stanowiska wycofał się dopiero, gdy ok. 100 republikanów w Izbie Reprezentantów szykowało się do zignorowania jego sprzeciwu i wsparcia działań demokratów na rzecz ujawnienia akt zmarłego przestępcy. Wśród polityków, którzy sprzeciwili się Trumpowi, były najważniejsze postacie ruchu MAGA, m.in. Marjorie Taylor Greene i Lauren Boebert.
Zgodnie z przeprowadzonym na zlecenie National Public Radio sondażem, pod koniec września 67 proc. zarejestrowanych republikańskich wyborców popierało upublicznienie wszystkich akt przy zachowaniu anonimowości ofiar. Nagły "fikołek" Trumpa można uznać za zmianę strategii. Sprawa Epsteina nie chciała zniknąć, a republikanie zaliczają coraz to gorsze wyniki w ogólnokrajowych sondażach. Wielu z nich obawia się o swoje szansę w przyszłorocznych wyborach do Kongresu.
"Zmianę jego podejścia można odczytywać jako próbę minimalizowania strat. Trump starał się uniknąć całkowitego buntu republikanów w izbie, wiedząc, że wysokie poparcie dla projektu ustawy mogłoby zwiększyć presję na Senat, by go rozpatrzył i przesłał na biurko prezydenta, zmuszając go do zawstydzającego weta, które przedłużyłoby kontrowersje" - komentuje "Dziennik Gazeta Prawna".
Wciąż nie jest pewne, w jakim stopniu i w jakiej wersji akta Epsteina ujrzą światło dzienne.
Źródło: "DGP"/PAP/WP