Gra słonia ze smokiem, czyli jak rywalizują Indie i Chiny
Test hinduskiej rakiety balistycznej dalekiego zasięgu Agni-V stał się kolejną okazją do dyskusji na temat strategicznej rywalizacji dwóch azjatyckich kolosów: Indii i Chin - pisze "Polska Zbrojna". Wprowadzenie do służby nowych pocisków balistycznych będzie zapewne oznaczać, że Indie zdecydują o zwiększeniu liczby posiadanych ładunków jądrowych. Z kolei Chiny przy granicy rozlokowują nowoczesne pociski balistyczne średniego zasięgu DF-21.
16.07.2012 | aktual.: 16.07.2012 08:53
Według zapowiedzi producenta wprowadzenie do służby najnowszego pocisku rodziny Agni potrwa około dwóch lat i będzie wymagało kolejnych dwóch testów w locie. Zasięg rakiety wynosi pięć tysięcy kilometrów, choć według części ekspertów łatwo może zostać wydłużony do ośmiu tysięcy. Będzie to pierwszy w hinduskim arsenale pocisk, w którego zasięgu znajdą się Pekin oraz wschodnie wybrzeża Chin (teoretycznie są one również w zasięgu wprowadzanego do służby Agni-III, ale w tym przypadku rakiety musiałyby zostać rozlokowane w nadgranicznych stanach Arunachal Pradesh lub Assam).
Odpowiedź na zagrożenia
Śledząc doniesienia o kolejnych testach indyjskich pocisków balistycznych i manewrujących, łatwo zauważyć, że program rakietowy jest dla rządzących tym krajem jednym z militarnych priorytetów - w końcu września 2011 roku testowano Agni-II, w listopadzie - Agni-IV, w grudniu - Agni-I, w lutym 2012 roku - Agni-II, zaś w marcu - Nirbhaya oraz dwukrotnie BrahMosa.
Vijay Kumar Saraswat, szef Defense Research and Development Organization, uznał, że nie można przyjąć argumentu, jakoby Indie osiągnęły cel i nie potrzebowały kolejnych, bardziej zaawansowanych technologicznie systemów. Agni-V jest odpowiedzią na współczesne zagrożenia, te zaś ewoluują i w przyszłości mogą wymóc nowe rozwiązania, co może być interpretowane jako sygnał, że Indie zintensyfikują wysiłki nad systemami wielogłowicowymi (MIRV).
Indyjski budżet obronny wzrośnie w tym roku o 17,63 proc. i wyniesie ponad 40 miliardów dolarów (około 3 proc. wydatków światowych). Jest niższy od chińskiego, który zwiększy się o 11,2 proc. i zamknie kwotą ponad 106 miliardów dolarów (7,3 proc. wydatków światowych) - według szacunków zachodnich i japońskich jest on o połowę wyższy.
Interesująca jest struktura indyjskich wydatków na zakup uzbrojenia: niespotykany wzrost (o 74 proc.) odnotowała marynarka wojenna, podczas gdy w lotnictwie wskaźnik ten zwiększył się jedynie o 0,5 proc., a w wojskach lądowych spadł o 3 proc. Priorytetami Nowego Delhi są dziś siły strategiczne i flota, a przyczyn takiego stanu rzeczy nie da się wytłumaczyć jedynie napiętymi stosunkami z Pakistanem. Indyjscy politycy zdają sobie sprawę, że wyzwaniem dla regionalnych ambicji ich kraju są i w najbliższych latach pozostaną Chiny, co powoduje, że do kładących się cieniem na wzajemnych relacjach historycznych zaszłości dochodzą nowe problemy, wcale nie łatwiejsze do przezwyciężenia.
Historycznym i wciąż nierozwiązanym obciążeniem pozostaje przebieg granicy indyjsko-chińskiej. Efektem wojny z 1962 roku jest tak zwana linia aktualnej kontroli (LAC ) między Tybetem a uznawanym przez Pekin za jego południową część indyjskim stanem Arunachal Pradesh, której mimo wielu rund dwustronnych negocjacji nie udało się zastąpić oficjalnie uznaną granicą. W 2009 roku Chińczycy wprowadzili dla mieszkańców stanów Arunachal Pradesh oraz Jammu i Kaszmir odrębne wizy, czym podważyli ich indyjskie obywatelstwo. Według indyjskich szacunków wzdłuż liczącej przeszło 3,3 tysiąca kilometrów granicy Chińczycy utrzymują około 300 tysięcy żołnierzy. Większy niepokój wzbudzają jednak inwestycje w rozbudowę infrastruktury transportowej w regionach nadgranicznych: obok kolei Xining-Lhasa powstają także drogi wiodące z Lhasy do granic z Indiami i Nepalem czy też z prowincji Yunan do Birmy. Ponadto w Tybecie obok starych rakiet międzykontynentalnych DF-4 rozlokowywane są nowoczesne pociski średniego zasięgu DF-21 oraz
budowane nowe pasy startowe.
W 2010 roku pojawiły się doniesienia o obecności w Pakistanie od siedmiu do dziesięciu tysięcy chińskich żołnierzy, a stanowcze zaprzeczenia Islamabadu i Pekinu bynajmniej nie rozwiały niepokojów Nowego Delhi. Na seminariach dowódczych wyższej kadry indyjskiej armii pojawiły się głosy o konieczności toczenia wojny jednocześnie na dwóch frontach, w mediach zaś częściej można było usłyszeć o tak zwanej doktrynie Cold Start.
Hindusi wzmocnili również obecność wojskową w Arunachal Pradesh i Assamie: zostały tam przesunięte dwie dodatkowe dywizje, a realizowany obecnie pięcioletni plan zakłada przesunięcie w rejon granicy kolejnych czterech. Do bazy lotniczej w Tezpur trafiły dwa dywizjony myśliwców wielozadaniowych Su-30 MKI. W pierwszym z wymienionych stanów od jesieni 2011 roku stacjonują także dwa pułki najnowocześniejszych w indyjskim arsenale pocisków manewrujących BrahMos.
Dopiero spojrzenie przez taki pryzmat pozwala zrozumieć upór, z jakim Hindusi dążą do posiadania rakiet dalekiego zasięgu - tego rodzaju systemy to jedyny sposób, by uwiarygodnić wobec ChRL zdolność odstraszania nuklearnego. Wprowadzenie do służby pocisków Agni-III, a w przyszłości również Agni-V będzie zapewne oznaczać, że Indie zdecydują o zwiększeniu liczby posiadanych ładunków jądrowych. Według szacunków amerykańskiego "Bulletin of the Atomic Scientists", pod koniec 2010 roku ich liczba oscylowała wokół 60-80 sztuk.
Sznur pereł
Spór o przebieg granic pozostaje ważnym elementem we wzajemnych relacjach Państwa Środka i Indii, choć geopolitycznie jego znaczenie jest niewielkie. Polem starcia interesów geopolitycznych obydwu mocarstw staje się obszar Oceanu Indyjskiego, stąd też wspomniany gwałtowny wzrost wydatków na zbrojenia morskie. Choć flota indyjska jest mniejsza od chińskiej, trzeba przyznać, że realizowany przez nią program rozwoju jest ambitny. W różnych fazach budowy znajduje się ponad czterdzieści jednostek, w tym lotniskowiec, czternaście fregat i niszczycieli, cztery korwety, jeden nuklearny okręt podwodny oraz sześć jednostek konwencjonalnych. Mimo opóźnień w realizacji części projektów (szczególnie konwencjonalnych okrętów podwodnych), co grozi znaczącym zmniejszeniem stanu ich posiadania do roku 2020, tempo rozbudowy indyjskiej marynarki wojennej i tak należy do największych na świecie.
Przynajmniej w części katalizatorem tych zmian są chińskie inwestycje w regionie, budowa tak zwanego sznura pereł, czyli sieci portów i stacji nasłuchowych w takich krajach, jak Pakistan (Gwadar), Sri Lanka (Hambantota), Bangladesz (Chittagong), na birmańskiej Wyspie Kokosowej, Malediwach czy Seszelach oraz rosnąca aktywność marynarki wojennej Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (ang. PLAN), której okręty zwalczające piratów w Rogu Afryki od kilku lat są obecne na Oceanie Indyjskim. Akwen ten z racji przebiegających przezeń morskich linii komunikacyjnych (SLOC) staje się jednym z najważniejszych i główną arterią importowanej przez obydwa kraje ropy naftowej. Aby poprawić pozycję strategiczną, Indie zacieśniają relacje z Wietnamem (w 2011 roku hinduskie okręty pojawiły się na Morzu Południowochińskim, czym mocno zaniepokoiły się Chiny), Singapurem, Republiką Korei, Japonią, Australią, a przede wszystkim ze Stanami Zjednoczonymi. Współpraca z Waszyngtonem postrzegana jest przez Pekin w podobny sposób, w jaki
Nowe Delhi patrzy na "sznur pereł" - jako próba zamknięcia w okrążeniu oraz stosowania wobec Chin nowej odmiany strategii powstrzymywania.
Trzeba przyznać, że obawy te nie są pozbawione podstaw, gdyż część amerykańskich środowisk neokonserwatywnych chętnie widziałoby w Indiach regionalną przeciwwagę dla Chin. Hinduscy politycy dbają jednak o to, by współpraca z supermocarstwem służyła przede wszystkim realizacji ich własnych interesów i nie była postrzegana jako wymierzona przeciwko jakiemukolwiek państwu.
Wielka gra
Rejonem zaangażowania chińskiej marynarki pozostają Cieśnina Tajwańska oraz Morze Południowochińskie. Chińczycy nie są w stanie wyekspediować znacznych sił poza cieśninę Malakka. W rozpoczynającej się w regionie wielkiej grze geografia jest po stronie indyjskiego słonia, a nie chińskiego smoka. Pomimo rywalizacji polityczno-militarnej oba mocarstwa skazane są na współpracę. Wartość wymiany handlowej między nimi wzrosła od połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku do roku 2011 z miliarda do 73,9 miliardów dolarów.
Celem, zarówno Pekinu, jak i Nowego Delhi, jest dalsze zwiększanie tej wymiany, tak by do 2015 roku suma ta wyniosła 100 miliardów dolarów. Pod względem ekonomicznym obie stolice więcej łączy niż dzieli, o czym świadczą nieformalna grupa BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Republika Południowej Afryki) czy forum współpracy tak zwanych wyłaniających się rynków.
Dwa lata temu, aby opisać przyszłość stosunków indyjsko-chińskich, hinduski analityk Chietigj Bajpaee posłużył się terminem "miękka zimna wojna", co oznacza dalsze zbliżenie ekonomiczne oraz współpracę polityczną w globalnych obszarach wspólnych interesów, a także brak zaufania i rywalizację w sprawach regionalnych. Wydaje się, że również dziś realizację tego scenariusza można uznać za najbardziej prawdopodobną wizję wzajemnych relacji obu gigantów.
Chińskie media poświęciły niewiele miejsca testowi Agni-V. Komentatorzy dziennika "Global Times" oraz agencji Xinhua zwracali uwagę na gwałtowne tempo rozbudowy indyjskiego potencjału rakietowego, jednocześnie kierowali jednak ostrzeżenie pod adresem elit politycznych tego kraju, by nie uległy one złudnej iluzji własnej potęgi oraz wartości politycznego wsparcia udzielanego Nowemu Delhi przez państwa Zachodu.
Ze swoistym poczuciem wyższości chińscy eksperci z jednej strony wyrażali zrozumienie dla indyjskich dążeń do "dogonienia" ChRL pod względem militarnym, z drugiej zaś pouczali Hindusów, by więcej środków przeznaczali na walkę z ubóstwem i rozbudowę infrastruktury, niż na próby osiągnięcia nuklearnej równowagi sił z Państwem Środka.
Rafał Ciastoń, "Polska Zbrojna"