Gorąco na Morzu Południowochińskim. USA wysyłają niszczyciel, Chiny swoje okręty w ślad za nim
Morze Południowochińskie od lat jest przedmiotem sporów terytorialnych. Do lwiej części akwenu prawa roszczą sobie Chiny, a w grze pozostają też m. in. Wietnam, Filipiny, Tajwan i Malezja. W tym tygodniu sporny akwen przeciął amerykański niszczyciel rakietowy, który przetestował chińską cierpliwość i pokazał, że Amerykanie nie będą uznawali roszczeń Pekinu. W odpowiedzi Pekin wysłał za amerykańskim okrętem własne niszczyciele i zapowiedział, że podejmie "wszelkie niezbędne" kroki, by zapobiec podobnym wtargnięciom w przyszłości. Tymczasem chińska prasa przekonuje nawet, że naród powinien być gotowy na wojnę.
Ostatnie dwa lata upłynęły pod znakiem chińskiej ofensywy. Pekin bagruje morskie dno, buduje sztuczne wyspy, wznosi na nich budynki i wyznacza pasy startowe. To wszystko w miejscach, w których jeszcze niedawno nie było nic poza mieliznami i skałami. Co więcej, w świetle prawa międzynarodowego instalacje powstają także daleko poza obszarem wyłącznej strefy ekonomicznej Chin.
Wyspiarska ofensywa
Budowa infrastruktury jest zatem sposobem zawłaszczania kolejnych obszarów Morza Południowochińskiego przez Państwo Środka. Przy czym jest to sposób sprawdzony. - Budowa wysp nie jest niczym nadzwyczajnym. Podobne obiekty ma Tajwan, Filipiny, Malezja czy Wietnam. Kwestią jest skala, do tej pory niespotykana - mówi Wirtualnej Polsce Paweł Behrendt, autor książki "Chińczycy grają w go. Napięcie w Azji rośnie".
W ciągu dwóch lat Chiny przyłączyły w ten sposób 20 razy większą powierzchnię lądową niż pozostałe strony sporu na Morzu w ciągu 40 lat. Tym samym chińskie wyspy są także negatywną odpowiedzią na jakiekolwiek roszczenia terytorialne sąsiadów. W przyszłości mogą one także potencjalnie zmienić dotychczasowe szlaki żeglugi i przelotu.
Radosław Pyffel, prezes Centrum Studiów Polska-Azja (CSPA), ocenia, że coraz większa aktywność Chin wynika ze stale rosnącej pozycji Państwa Środka. - Wydarzenia na Morzu Południowochińskim są konsekwencją wzrostu znaczenia Chin. Im bardziej będzie rosła ich siła, tym bardziej będą dążyły do renegocjacji ram globalnego ładu, powstałych po 1945 i 1989 roku - mówi ekspert w rozmowie z Wirtualną Polską.
To wszystko nie podoba się Stanom Zjednoczonym, które raz po raz apelują o zaprzestanie dalszych inwestycji i wstrzymanie rozbudowy militarnej infrastruktury na akwenie. Jak tłumaczy Paweł Behrendt, Chiny nie negują, że część instalacji ma charakter wojskowy. - Twierdzą jednak, że mają one wyłącznie charakter obronny i nie będą rozwijane w stronę ofensywną. Spora ich część jest zresztą przydatna, bo są to latarnie morskie czy stacje ratownicze - ocenia ekspert w rozmowie z Wirtualną Polską.
Amerykański test
W wtorek Stany Zjednoczone postanowiły sprawdzić, jak Chiny zareagują na pojawienie się okrętu marynarki wojennej na spornym akwenie. Niszczyciel rakietowy USS Lassen przepłynął w odległości 12 mil morskich od rafy Subi w archipelagu wysp Spratly. Towarzyszyły mu dwa samoloty obserwacyjne P-8A Poseidon i P-3 Orion. Na wspomnianej rafie Chińczycy wznieśli jedną z szeregu swoich sztucznych wysp.
- Obie strony powołują się na konwencję ONZ o prawie morza. Amerykanie, w przeciwieństwie do Chińczyków, nie ratyfikowali jej. Konwencja wyznacza granicę wód terytorialnych na 12 mil od brzegu, ale zastrzega, że nie dotyczy to wysp sztucznych, ani innych obiektów stworzonych przez człowieka, a więc chińskie instalacje nie spełniają tego warunku - tłumaczy Paweł Behrendt i dodaje, że to nie była pierwsza tego typu operacja USA w regionie, ale pierwsza, która przykuła tak dużą uwagę mediów. - Niszczyciel rakietowy USA przepłynął przez wody, uznawane przez Chiny za terytorialne, a śledziły go dwa chińskie niszczyciele, w tym jeden najnowocześniejszy - mówi.
Warto podkreślić, że w świetle międzynarodowych traktatów amerykańska operacja może zostać uznana za nieszkodliwy przepływ. Taki sam, jakiego Chińczycy dokonali we wrześniu, przepływając obok amerykańskich Wysp Aleuckich. Ruch Amerykanów wyraźnie pokazuje jednak, że nie zamierzają oni respektować chińskich roszczeń, powstałych przez samowolną budowę wyspy w miejscu, które do tej pory w czasie przypływów było pod morską taflą.
Chińskie oburzenie
Amerykańskie media przez ostatnie pół roku mówiły, że Barack Obama zamierza przeprowadzić operację tego typu, więc nie była ona zaskoczeniem ani dla Chin, ani dla reszty sąsiadów. Wprawdzie Waszyngton nie przekazał Pekinowi informacji o rozpoczęciu żeglugi, ale Chiny nie dały się zaskoczyć i od początku monitorowały sytuację. Chiński MSZ zaznaczył, że USS Lassen od początku był śledzony i ostrzegany przez okręty marynarki wojennej.
Znamienne, że ministerstwo mówiło także o "nielegalnym wtargnięciu", co jasno pokazuje, że Pekin uznaje wody w promieniu 12 mil morskich od sztucznych wysp za swoje suwerenne terytorium. - Wolność żeglugi i przelotu nie powinna być wykorzystywana do prężenia muskułów i podkopywania suwerenności i bezpieczeństwa innych krajów - grzmiał Zhu Haiquan, rzecznik chińskiej ambasady w Waszyngtonie.
Co ciekawe, Filipiny, których roszczenia również zostały naruszone przez operację amerykańskiego niszczyciela, zareagowały pozytywnie. Władze w Manili wystosowały nawet oświadczenie, popierające działania USA. Tajemnicą poliszynela jest to, że reszta sąsiadów z roszczeniami na Morzu Południowochińskim również myśli podobnie, ale nie chce zabierać oficjalnego stanowiska, by nie drażnić Chin.
Chińska odpowiedź
Natychmiastowa odpowiedź Chin, choć wyraźnie zaznaczała roszczenia Pekinu, może zostać uznana za umiarkowaną wobec słów, jakie padły w czwartek. Rzecznik ministerstwa obrony zagroził bowiem, że chińskie wojsko podejmie "wszelkie niezbędne" kroki, by odpowiedzieć na przyszłe naruszenia terytorialne ze strony amerykańskiej marynarki. Nie uściślił jednak, jak konkretnie mogłaby wyglądać odpowiedź Państwa Środka.
Uczyniły to za niego ostre pióra prorządowych publicystów. "W obliczu amerykańskiego nękania Pekin powinien potraktować Waszyngton taktownie, ale szykować się na najgorsze" - można było przeczytać we wstępniaku chińskiego "Global Times". "To przekona Biały Dom, że Chiny, choć wcale tego nie chcą, nie boją się iść na wojnę z Amerykanami w regionie i są zdeterminowane, by chronić swoją godność i narodowe interesy" - ciągnie dalej publicysta gazety i przekonuje, że "Pentagon w oczywisty sposób prowokuje Chiny".
W podobnym tonie operację amerykańską komentuje oficjalny dziennik Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, który zarzuca USA hipokryzję w kwestii apelowania o zaprzestanie militaryzacji Morza Południowochińskiego. "Ich działania pogarszają środowisko regionalnego bezpieczeństwa, niszczą regionalne i narodowe interesy i ukazują ich nierozsądną, apodyktyczną oraz nieuprzejmą stronę" - możemy przeczytać w dzienniku.
O co toczy się walka?
Paweł Behrendt przekonuje, że w tle całego sporu terytorialnego, z Amerykanami na drugim planie, leżą naprawdę duże pieniądze. - Łączną wartość handlu na Morzu Południowochińskim szacuje się na 5 bln dol. w skali roku. Pod dnem morskim spodziewane są także duże złoża ropy naftowej, według najbardziej optymistycznych szacunków, nawet drugie po Arabii Saudyjskiej - mówi ekspert. Zdaniem autora książki "Chińczycy grają w go. Napięcie w Azji rośnie", Amerykanie zdecydowanie "przespali" moment, w którym mogli zatrzymać ofensywę Pekinu. - Chiny mają już sześć wysp, na trzech budują lotniska, na kilku głębokowodne porty i bardzo możliwe, że trwają prace nad kolejnymi wyspami. - wylicza Paweł Behrendt i dodaje, że na tym etapie tylko bezpośrednia akcja mogłaby powstrzymać Państwo Środka przed dalszymi działaniami.
Z kolei Radosław Pyffel, sądzi, że gra toczy się także w szerszym wymiarze globalnego ładu geopolitycznego. - Chińczycy twierdzą, że "nie było ich przy stole", gdy system prawa międzynarodowego był ustanawiany w XX wieku. Wówczas nie byli liczącym się graczem, którym są dziś. W związku z tym w różny sposób testują teraz asertywność Amerykanów i sąsiadów. Na Morzu Południowochińskim usypali wysepki, a dzięki nim w pewien sposób przesuwają granice tego, co dozwolone i zabronione - ocenia ekspert.
Zdaniem prezesa CSPA, Chiny wcielają dziś w życie dewizę Jacka Kuronia - "nie palcie komitetów, zakładajcie własne". - Tworzą własne instytucje finansowe, nowy Jedwabny Szlak do Europy i kanał nikaraguański, będący odpowiedzią na kanał panamski - wylicza Radosław Pyffel i również zwraca uwagę, że Amerykanom byłoby łatwiej, gdyby zaczęli działać w latach 90. ubiegłego wieku, a nawet dekadę temu. - Jednak wówczas zwyciężały koncepcje engagement (angażowania) i containment (opanowania). Przez długi czas łudzono się, że poprzez handel i współpracę w Chinach zwyciężą idee znane z Zachodu, a samo Państwo Środka zaakceptuje lub znajdzie formułę dostosowania się do panującego na świecie ładu. Chiny pokazują jednak, że chcą budować swój niekoniecznie konfrontacyjny, ale alternatywny ład - mówi Radosław Pyffel.
Przepłynięcie USS Lassen jest tylko epizodem w globalnym starciu Chin i Stanów Zjednoczonych. Dotychczasowy światowy hegemon utrzymuje, że będzie przeprowadzał kolejne operacje tego typu, a to na pewno nie ucieszy władz w Pekinie, które - jak wskazuje Paweł Behrendt - już zapowiedziały, że w przypadku naruszenia ich rzekomych wód terytorialnych mogą próbować taranować amerykańskie okręty.
A tej kolizji świat raczej nie chciałby zobaczyć.