Ginekolog: Mam cywilną odwagę powiedzieć, że wykonujemy aborcje
- Każdy lekarz powinien spojrzeć w lustro i zapytać: a gdyby to dotyczyło mojej córki, mojej żony? Gdyby to jej zdrowie i życie było zagrożone, to czy czekałbym biernie, co los przyniesie? Gwarantuję, że taka kobieta od razu trafiłaby na oddział - mówi WP dr Bartłomiej Wolski ze Szpitala św. Wojciecha w Gdańsku. Ten szpital wykonuje zabiegi aborcji.
Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski: W ostatnich dniach bardzo głośno jest o sprawie pani Joanny z Krakowa, która zażyła tabletkę poronną. Policja otoczyła ją w szpitalu. Policjantki kazały jej się rozebrać do majtek, robić przysiady – żeby sprawdzić czy czegoś nie ukrywa. Jak to wpłynie na sytuację innych kobiet?
Dr Bartłomiej Wolski, ginekolog: Mamy różne relacje: pani Joanny, jej lekarki, policji i lekarzy ze szpitala. Wciąż jest wiele niewiadomych, sporo jest niedomówień.
Jednak szokuje mnie postępowanie policji w izbie przyjęć. Nie chce mi się wierzyć, że tak wygląda standardowa procedura policji wobec pacjentek, u których zachodzi ryzyko targnięcia się na własne życie.
To co usłyszeliśmy ze strony komendanta głównego, wygląda raczej na retorykę na potrzeby sytuacji, żeby policja zachowała resztkę "twarzy". W jaki sposób przeprowadzanie czynności służbowych i zarekwirowanie pacjentce laptopa i komórki miało ją uchronić przed targnięciem się na własne życie? To raczej nie troska o pacjentkę, lecz potraktowanie jej jako podejrzanej, jako źródła informacji - aby dotrzeć do osób, które mogły jej pomóc w dokonaniu aborcji kilka tygodni wcześniej.
Nie da się tego wymazać ze świadomości Polek i Polaków. Jak długo jesteśmy w stanie mierzyć się z tym strachem?
W Gdańsku się nie boicie? W Szpitalu św. Wojciecha można wykonać zabieg legalnej aborcji?
Tak. Jak każdą inną procedurę medyczną zakontraktowaną dla oddziału przez NFZ. Wykonujemy aborcje na podstawie i w granicach prawa. Analizujemy dokumentację medyczną, jeśli trzeba wykonujemy własne badania, rozmawiamy z pacjentką. Decyzję podejmujemy w konsylium lekarskim. Potwierdzamy, że kontynuacja ciąży zagraża zdrowiu lub życiu pacjentki.
Wie pan o innych ośrodkach, które podchodzą do sprawy, tak jak wasz?
Jeśli chodzi o oddziały ginekologiczne, które realizują zadania przewidziane kontraktem, w tym także procedury terminacji ciąży, to na pewno jesteśmy my w Gdańsku, jest Oleśnica oraz Szpital Bielański w Warszawie. Być może w innych szpitalach dokonuje się aborcji mniej deklaratywnie lub pod naciskiem organizacji kobiecych? My nie odmawiamy kobietom pomocy.
Fundacja Federa przygotowała mapę, z której wynika, że takich placówek może być w Polsce kilkanaście.
Jeśli są inne ośrodki poza Gdańskiem i Oleśnicą, to bardzo dobrze. Do nas przyjeżdżają pacjentki, bo wiedzą, że u nas znajdą pomoc. Przyjeżdżają, bo gdzie indziej im się odmawia. My mamy cywilną odwagę, żeby powiedzieć: tak, zgodnie z ustawą wykonujemy te procedury.
Z danych Federy wynika, że w niektórych rejonach kraju szpitali wykonujących zabieg aborcji nie ma w ogóle. Nawet jeśli w skali kraju takich ośrodków jest kilkanaście, to chyba wciąż bardzo mało?
Niepokojąco mało. Każde województwo powinno mieć przynajmniej jedno takie miejsce. Tymczasem do nas przyjeżdżają kobiety z całej Polski.
Można spokojnie założyć, że w 38-milionowym kraju praktycznie nie funkcjonują procedury, które są zgodne z aktualnym prawodawstwem i zakontraktowane przez szpital.
Jarosław Kaczyński mówi, że na każdym rogu w Warszawie można "to zrobić".
Myślę, że poseł Jarosław Kaczyński raczej cynicznie podgrzewa atmosferę przedwyborczą, kłamiąc dla celów propagandowych, albo dawno już się odkleił od rzeczywistości.
Pan wie, jak kwestia dostępności aborcji wygląda w innych miastach?
Wiem jak wygląda w Bydgoszczy, bo wcześniej tam pracowałem. Przykłady można mnożyć, jeden utkwił mi mocno w pamięci.
Proszę.
Do prywatnej klinki w Bydgoszczy, którą współtworzę, trafiła na konsultacje pacjentka w 21. tygodniu ciąży, z obrzękiem uogólnionym płodu, w fazie przedagonalnej.
Co to znaczy?
Płód umierał z powodu skrajnego zaawansowania niewydolności krążenia, dodatkowo obarczony trisomią. Nie miał szans na przeżycie.
To może matka powinna była urodzić martwy płód, jak chcą tzw. obrońcy życia?
Nie, bo do tego zdiagnozowano u niej zaśniad groniasty, czyli katastrofalną w skutkach patologię łożyska. Wiedziałem, że ciąża nie rokuje szczęśliwym zakończeniem. Kontynuacja ciąży z zaśniadem groziła pacjentce poważnymi powikłaniami w postaci rozwoju przełomu nadciśnieniowego, obrzęku płuc czy wtórnego rozwoju agresywnego nowotworu, z utratą życia włącznie.
Gdy do mnie trafiła, była w bardzo złym stanie psychicznym, oczekiwała jasnych informacji o rokowaniu dla dziecka, i dla niej oraz o szansie na bezpieczne macierzyństwo w przyszłości.
Problem w tym, że ta pacjentka była wcześniej dwukrotnie hospitalizowana w klinice w Bydgoszczy. Uzyskała tam wypis ze szpitala z zaleceniem dalszej obserwacji. Była zwodzona informacjami na temat dalszego pozytywnego scenariusza dla tej ciąży.
A co lekarz powinien był jej rekomendować?
Terminację ciąży, która w przypadku kontynuacji zagrażała zdrowiu i życiu ciężarnej, także zdrowiu psychicznemu tej pacjentki. Nie rozumiem, czego oczekiwano w klinice w Bydgoszczy, aż pojawi się bezpośrednie zagrożenie życia? Czy czekano na obumarcie dziecka?
Im ciąża jest młodsza, tym jej zakończenie stwarza mniejsze ryzyko powikłań dla ciężarnej i wiąże się z lepszym rokowaniem odnośnie bezpieczeństwa kolejnych ciąż. Tymczasem pacjentkę utrzymywano w fałszywym przekonaniu, że właśnie zakończenie ciąży na tym etapie jest dla niej bardziej niebezpieczne niż później. Czy znając rzeczywiste rokowanie, liczono na samoistne obumarcie płodu, nie patrząc na konsekwencje?
Jak to się skończyło?
Gdy przyjęli ją do szpitala po raz kolejny - z wypisanym przeze mnie skierowaniem w celu zakończenia ciąży (jej lekarz prowadzący, niestety, odmówił) - okazało się, zgodnie z moimi przewidywaniami, że płód już nie żył. Wtedy dopiero koledzy z Bydgoszczy wywołali u niej poronienie.
Takich historii jest więcej?
Oczywiście. Wiem to, bo te kobiety trafiają w końcu do Gdańska. Zdesperowane szukają miejsca do legalnej aborcji w całej Polsce, a te które na to stać – za granicą. Przy tym często wprowadzane są w błąd, mijają dni i tygodnie zanim trafią do nas.
Ktoś może powiedzieć, że co to za różnica, czy kobieta usunie tę ciążę w Gdańsku, Czechach czy Holandii.
Jest różnica, bowiem cała procedura nie trwa pięć minut. Im ciąża bardziej zaawansowana, tym na indukcję poronienia potrzeba więcej czasu, większej ilości leków i wydłuża się czas hospitalizacji dla pacjentki w kryzysie psychicznym. W tym czasie kobieta jest z dala od domu, a bywa, że w czekają tam na nie pozostałe dzieci. Jest daleko od miejsca zamieszkania, musiała do nas dojechać i zapłacić za dojazd. Przechodzi kolejny stres związany z badaniem, analizą dokumentacji, wywiadem lekarskim i konsylium specjalistów. To kuriozalne, że taka pacjentka podróżuje np. z Podlasia aż do Gdańska, chociaż powinna mieć ten sam poziom opieki perinatalnej w swoim miejscu zamieszkania.
Nie chcemy być jednym z nielicznych miejsc na mapie Polski, gdzie legalnie w zgodzie z prawem terminuje się ciążę. Chcemy, żeby te procedury były realizowane w każdym oddziale, który realizuje swój kontrakt z NFZ.
Czy pacjentki mają w ogóle świadomość, że aborcja to świadczenie medyczne, które w przypadku zagrożenia zdrowia należy im się bezpłatnie w państwowej służbie zdrowia?
Aborcja to procedura zakodowana przez NFZ zgodnie z klasyfikacja ICD-9 i każdy oddział ginekologii teoretycznie powinien ją realizować, jeśli ma do tego potencjał. To nie jest tak, że w województwie pomorskim te procedury obowiązują, a w Kujawsko-Pomorskiem już niekoniecznie.
Czy pacjentki mają tego świadomość? Trudno mi powiedzieć, co większość Polek i Polaków wie na temat zasad organizacji ochrony zdrowia i finansowania jej ze środków publicznych. Wiem natomiast, bo przyjmuję je w gabinecie, że często są wprowadzane w błąd, karmione półprawdami i niedopowiedzeniami. One są w traumie i mówi im się: "u nas się aborcji nie wykonuje, proszę pojechać gdzie indziej". Tak jak wspomnianej pacjentce powiedziano, że ma jechać do Gdańska, gdzie pracuje lekarz wystawiający jej skierowanie, czyli ja.
Dużo macie tych zabiegów?
Czasem słyszę głosy z innych ośrodków w Polsce: "ale przecież my też wykonujemy aborcje, mieliśmy trzy w ciągu miesiąca". Przepraszam, ale u nas często się zdarza, że trzy pacjentki przyjeżdżają tu w ciągu dwóch dni.
Jaką procedurę przechodzi pacjentka przed wykonaniem terminacji?
Obowiązują ogólne zasady przyjęcie do oddziału jak w każdym innym przypadku. Potrzebne jest skierowanie, w którym określa się cel hospitalizacji, czyli w tym przypadku terminację ciąży zgodnie z ustawą oraz rozpoznanie chorobowe zakodowane w klasyfikacji ICD-10. Jeśli istnieje obawa zagrożenia życie bądź zdrowia psychicznego kobiety, wymagamy potwierdzenia tej sytuacji zaświadczeniem specjalisty psychiatrii.
Trudności zaczynają się już na etapie ginekologa prowadzącego ciążę, który boi się wypisać takie skierowanie i nie musi być to wcale ośrodek poza wielkim miastem. W wielu miejscach lekarze w ogóle nie proponują badań prenatalnych, albo zniechęcają do nich. To jest nieuczciwość okraszona sosem ideologiczno-religijnym.
Ginekolog powinien wysłać kobietę na konsultacje do psychiatry?
Tak. Po konsultacji psychiatrycznej kobieta może uzyskać zaświadczenie, że jej stan psychiczny zagraża jej życiu i zdrowiu. Pacjentka sama mówi mi często, że "nie chce być chodząca trumną, nie chce rodzić martwego dziecka". Ta wizja ją przeraża. To ludzkie. Jeśli z takim zaświadczeniem od psychiatry kobieta wraca do mnie, ja ją kieruję do szpitala.
Ale trafiają się psychiatrzy, którzy - delikatnie mówiąc - bagatelizują depresję pacjentki, nie widzą w tym zagrożenia dla niej samej i w związku z tym wskazania do terminacji. Czasem opinia jednego psychiatry nie jest dla ginekologa wiążąca, więc zwołuje on w szpitalu konsylium psychiatryczne, domaga się kolejnych badań, bo jednemu "nie dowierza". Czas ucieka, a trauma psychiczna kobiety ewoluuje.
Jeżeli pacjentka w końcu z trudem uzyska takie skierowanie na zabieg aborcji, to na samym końcu w szpitalu słyszy: "my tu ciąży nie przerywamy, proszę sobie szukać miejsca gdzie indziej". I zostawia się ją na pastwę losu. Nie mówi się jej nawet, gdzie może uzyskać pomoc.
To jest jakaś paranoja! Ja kieruję pacjentki na aborcję, zgodnie z obowiązującym prawem, a szpital odmawia wykonania zakontraktowanej przez NFZ procedury. Pacjentki są zdesperowane i zrezygnowane, nie mają już siły walczyć. Z wielkim bólem słucha się tych historii.
Dlaczego pana koledzy i koleżanki odmawiają wykonywania aborcji?
Najważniejszym czynnikiem jest chyba strach. Na drugim miejscu hierarchizacja naszego zawodu. Jeśli szef danej kliniki jest przeciwnikiem przerywania ciąży, to wszyscy lekarze pozostający z nim w stosunku zależności służbowej mają związane ręce. Nie każdy jest gotowy zmienić od razu miejsce pracy, narazić siebie i swoją rodzinę na problemy czy zahamowanie rozwoju ścieżki zawodowej.
Pana szef, dr Maciej Socha, w Gdańsku, się nie boi?
To nie jest kwestia strachu tylko zwykłej odpowiedzialności, uczciwości i poczucia bycia w prawie. Akurat nas nie spotykają żadne konsekwencje, choć wiem, że dr Socha został oskarżony przez jakiegoś działacza o obrazę uczuć religijnych, bo powiedział w TOK FM, że to szaleństwo, że dla władz szpitala w Nowym Targu [szpital od lat nie przeprowadza aborcji, w czerwcu zmarła w nim, w efekcie wstrząsu septycznego, 33-letnia pani Dorota z Bochni - przyp. red.] ważniejsza była skarpetka Jana Pawła II niż życie kobiety.
Czyli to kwestia tego, który szef kliniki jest liberałem, a który człowiekiem wierzącym albo fundamentalistą religijnym?
Jest też kwestia tego, jaki organ jest założycielem szpitala. Akurat nasz szpital współprowadzi samorząd województwa pomorskiego [w którym rządzi KO – przyp. red.], więc my nie mamy nacisków. Ale jeśli mamy szpital powiatowy, gdzie starosta jest z PiS, to problem jest już bardzo realny.
Co jeszcze decyduje, że lekarze boją się dokonywać aborcji?
Strach przed opresyjnym państwem.
Nie przesadza pan? Nie słyszałem, żeby jakiś lekarz poszedł do więzienia za wykonanie aborcji wykonanej zgodnie z prawem.
A słyszał pan jak władza potraktowała lekarzy, którzy leczyli ojca Zbigniewa Ziobry?
Wyjaśnijmy: ojciec zmarł, rodzina uważa, że z winy lekarzy i naciska na ich ściganie. Sprawa toczy się od lat, mimo, że lekarze zostali początkowo uniewinnieni. Ale poszła apelacja. Do mieszkań biegłych, którzy mówili, że krakowscy lekarze nie popełnili błędów, weszła policja. Prokuratura nie odpuszcza.
Ci lekarze żyją w strachu i niepewności. Oni i ich rodziny.
A słyszał pan o tym, że agenci CBA, na polecenie prokuratora, zabrali karty medyczne pacjentek z gabinetu dr Marii Kubisy w Szczecinie [podejrzewano, że lekarka wykonuje zabiegi przerywania ciąży – przyp. red.]? Zabrali jej laptop i telefon.
Słyszał pan, że wybitni specjaliści z naszego zawodu tracą swoje posady? Prof. Łukasz Wicherek, prof. Mirosław Wielgoś i prof. Krzysztof Preis przestali pełnić funkcje ordynatorów oddziałów ginekologiczno-położniczych. To są znane nazwiska.
To wszystko tworzy atmosferę strachu. Nie każdy lekarz ma siłę i ochotę, żeby stać na barykadach. Wielu ma dużo do stracenia.
Strajk Kobiet mówi o ginekologach w Polsce, że to "mordercy w kitlach". Nie wszyscy, ale kilku.
Nie podzielam tych radykalnych haseł, choć je rozumiem. Wiem, skąd się bierze ten gniew. Wystarczy pracować uczciwie i profesjonalnie, zgodnie z etyką lekarską, respektować prawo kobiet do aborcji, określone przesłankami prawnymi. W Polsce musi się skończyć hipokryzja i pomieszanie ról.
Czyli?
Lekarz nie pracuje w konfesjonale, a ksiądz nie pracuje w szpitalu.
Powiedział pan, że musi się skończyć hipokryzja?
Każdy lekarz powinien spojrzeć w lustro i zapytać: a gdyby to dotyczyło mojej córki, mojej żony, najbliższej osoby? Gdyby to jej zdrowie i życie było zagrożone, to czy czekałbym biernie, na to, co los przyniesie? Gwarantuję panu, że taka kobieta od razu trafiłaby na oddział.
Tymczasem lekarze powołują się na klauzulę sumienia.
Nie może być tak, że w szpitalu jest cały oddział ginekologiczny, który nie dokonuje zabiegów aborcji. Jeden lekarz – w porządku, można go zastąpić innym, ale nie cały zespół. Taki szpital nie powinien mieć kontraktu z NFZ. Tak jak nie może funkcjonować oddział ortopedii bez ortopedy, tak nie może funkcjonować oddział ginekologii bez lekarzy dokonujących aborcji.
Przecież ginekologia i położnictwo to nie jest dziedzina obejmująca jedynie leczenie infekcji pochwowych czy prowadzenie zdrowych ciąż. To także zabiegi terminacji ciąży. Jeśli jakiś ośrodek nie wykonuje w ogóle terminacji, to gdzie młodzi lekarze mają zdobyć doświadczenie kliniczne, nauczyć się prawidłowo ocenić sytuację, poznać zagrożenia, aby w porę uratować życie swoich pacjentek? Przecież każdy młody lekarz, już nawet jako specjalista, uczy się w pracy.
W ginekologii nie powinno być klauzuli sumienia?
Okej, rozumiem, że nie można wszystkich zmusić do wykonania wszystkich procedur, ale w naszym zawodzie jest to postawione na głowie. W tych sytuacjach odpowiadamy zawsze za dwa życia – matki i dziecka. To jak lot samolotem: kiedy zajdzie potrzeba, najpierw zakładamy maskę tlenową sobie, a potem dziecku, aby uratować choć jedno życie.
Tymczasem znam ginekologów, którzy nie wypisują antykoncepcji lub nie zakładają wkładek wewnątrzmacicznych!
Odmawiają pigułek antykoncepcyjnych kobietom?
Tak. Zastanawiam się tylko, po co są ginekologami? Jeśli twoje sumienie nie pozwala ci w sposób profesjonalny świadczyć wszystkich procedur przypisanych naszej specjalizacji, to ją zmień.
Jak ta sytuacja wpływa na pana pacjentki?
Wystawiam kobietom skierowanie na aborcję i kieruję tam, gdzie uzyskają świadczenie. Kiedy wracają do mnie po wszystkim na kontrolę, staram się ich nie wypytywać o szczegóły. Nie chcę im dokładać traumy. One chcą zapomnieć. Potem wracają do mnie w kolejnej ciąży, niektóre straumatyzowane już na zawsze.
Jak NFZ reaguje na to, że dany szpital nie wykonuje aborcji?
To dobre pytanie. Gdybyśmy nagle odmówili wykonywana zabiegów np. usunięcia macicy, to od razu NFZ i organ założycielski wszcząłby kontrolę na wniosek konsultanta wojewódzkiego z danej dziedziny. To skutkowałoby konsekwencjami prawnymi i finansowymi dla danej jednostki.
A same kobiety nie idą skarżyć się na taki szpital do NFZ?
Jak już mówiłem, Polki są zastraszone, zdezorientowane i często nie mają już siły – po zakończonej procedurze z dala od domu – walczyć ze szpitalami w ich rodzinnych miastach.
Sami sobie strzelamy w kolano, odbierając kobietom prawa, które przysługują im jako obywatelkom.
A jak to powinno wyglądać?
Europejki mają prawo decydowania o sobie. Polki też powinny mieć prawo wyboru.
Przecież jeśli kobieta chce donosić ciążę z wadami letalnymi, dostaje w Polsce taką możliwość. Bardzo dobrze funkcjonują w Polsce hospicja perinatalne np. im. św. Łazarza w Bydgoszczy. Tam pacjentka w godnych warunkach, z poszanowaniem godności i otoczona empatią, może urodzić dziecko z wadą letalną i pożegnać się z nim. Ale to powinien być jej wybór.
A jeśli zechce aborcji?
To powinna mieć taką możliwość. Tej fikcji, jaka funkcjonuje, nie możemy dłużej tolerować.
Pan się czuje bohaterem, bo dokonuje aborcji w kraju, w którym są one właściwie zakazane?
Dlaczego mamy podnosić normalność do rangi bohaterstwa? To, co robię, to jest uczciwie wykonywana praca, zgodna z moim wykształceniem. I to wszystko.
Tak samo, jak normalne jest to, że po przedwczesnym odpłynięciu płynu owodniowego w określonych sytuacjach klinicznych jedną z opcji jest zaproponowanie pacjentce przerwania ciąży. Ale niech pan to powie w Nowym Targu.
Co kobieta tam usłyszy?
"U nas takiej opcji nie ma!".
Dr Bartłomiej Wolski to lekarz specjalista położnictwa i ginekologii, seksuologii, perinatologii. Jest zastępcą kierownika Oddziału Położniczo-Ginekologicznego Szpitala Św. Wojciecha w Gdańsku.
Rozmawiał Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski