Generał zdradza dlaczego przyjął propozycję ministra
Nie czuję się pionkiem w grze wyborczej. Zanim zdecydowałem się zostać doradcą szefa MON, kilkakrotnie rozmawiałem z nim i nie poruszaliśmy tematów kampanijnych. Kierowałem się czymś innym – brakiem czasu. Jest go naprawdę mało, by ratować armię. Dalsze zwlekanie może doprowadzić do głębokiego kryzysu w wojsku i zagrożenia bezpieczeństwa państwa. To główny powód mojej decyzji - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Waldemar Skrzypczak. Generał zdradza kulisy swojej decyzji o przyjęciu propozycji ministra, o którym niedawno mówił: "Specjalistą nie jest, wojska nie zna, bo tylko otarł się o nie. (...) Nikt z dowódców wojskowych go nie zna, co jest najlepszym komentarzem".
01.09.2011 | aktual.: 14.09.2011 10:40
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Informacja o pana nominacji na doradcę ministra obrony narodowej była wielkim zaskoczeniem. Kiedy dostał pan tę propozycję?
Gen. Waldemar Skrzypczak: Minister złożył mi ją po kilku naszych wcześniejszych spotkaniach. Uznał, że nasza współpraca może przynieść armii korzyści.
WP: Jednak tuż po wyborze ministra Siemoniaka nie miał pan o nim najlepszego zdania. Stwierdził pan, m.in., że to człowiek, którego w wojsku nikt nie zna. Teraz zmienił pan o nim zdanie? Czytaj wywiad
- Zdania nie miałem, bo pana ministra nie znałem, ale dostrzegłem u niego wolę walki o lepsze, sprawniejsze wojsko. Pomyślałem: Jeśli jest tak zdeterminowany, jestem do jego dyspozycji. Uznałem, że to ostatni dzwonek, aby wyciągnąć armię z kryzysu. Będę doradzał ws. zmiany centralnych struktur dowodzenia siłami zbrojnymi, bo uważam, że są przerośnięte, a także ws. modernizacji, która będzie szła w kierunku podniesienia zdolności bojowej armii.
WP: Myśli pan, że nowy minister będzie przyjmował krytyczne uwagi, skoro jego poprzednik – w pana opinii – kompletnie tego nie potrafił?
- Myślę, że wie, czego chce i po kogo sięgać, skoro akurat mi zaproponował doradztwo. Mam nadzieję, że sięgnie również po innych, którzy mają wiedzę, doświadczenie, ale nikt z ich pomocy nie korzysta. Chodzi o to, aby zacząć dokonywać realnych przemian, przestać skupiać się na kosmetyce, bo tak do tej pory było. Przez kilka ostatnich lat dokonano dwóch, trzech reform, z których żadna nie przyniosła pożądanych efektów. Zlikwidowano potencjał bojowy jednostek wojskowych radykalnie go zmniejszając, a ci, którzy stali za reformami, głośno je poperając, pozostali nietknięci.
WP: Kto, oprócz pana, może wrócić do łask? Będzie rekomendował pan ministrowi konkretne osoby?
- Na razie jest na to za wcześnie, ale uważam, że jest wielu, do których należy wyciągnąć rękę, stworzyć zespół, który w krótkim czasie dokonałby odnowy w wojsku.
WP: Agnieszka Pomaska z PO powiedziała w programie "Z każdej strony" Wirtualnej Polski, że to wielka zaleta Platformy, że jest gotowa pracować z tymi, którzy ją krytykują. Cieszy pana taka opinia?
- Ja PO nigdy nie krytykowałem, bo do polityki się nie mieszam. To zasada, którą powinien wyznawać każdy żołnierz. Negowałem jedynie to, co działo się w MON szczególnie ws. urzędników wojskowych. Skoro minister Klich stanął w ich obronie, dał świadectwo, że broni urzędników, a nie wojska.
WP: Wierzy pan, że skoro PO przez niemal całą kadencję nie dostrzegała problemów, o których pan wielokrotnie mówił, teraz nagle przejrzała na oczy?
- Rozumiem, że sprawy wojskowe mogły nie być najważniejszymi dla premiera, ale Donald Tusk miał prawo ufać, że minister przekazuje mu rzetelne meldunki. Trzeba zapytać ministra Klicha, dlaczego premier nie wiedział o wszystkim, choć wiedzieć powinien. Ciągłe mówienie o tym, że jest super, okazało się nieprawdą, ale niestety często jest tak, że podwładni wprowadzają swoich szefów w błąd. To niedopuszczalne.
WP: Dlaczego premier tak późno wyciągnął z tego wnioski?
- Czasami musi się wiele wydarzyć, aby coś zostało dostrzeżone, nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
WP: A może tu nie chodzi o jakieś głębsze refleksje na temat kondycji polskiej armii, może dostał pan propozycję, bo jest kampania i warto było pana pozyskać? Nie obawia się pan, że został wykorzystany do gry wyborczej?
- Mam świadomość, że jest to tak odbierane, ale nie czuję się pionkiem w grze wyborczej. Zanim zdecydowałem się, kilkakrotnie rozmawiałem z ministrem i nie poruszaliśmy tematów kampanijnych. Kierowałem się czymś innym – brakiem czasu. Jest go naprawdę mało, by ratować armię. Trzeba zatrzymać masowe odejścia wojska do cywila, przekonać ludzi, że warto w armii służyć. Dalsze zwlekanie może doprowadzić do głębokiego kryzysu w armii i zagrożenia bezpieczeństwa państwa. To główny powód mojej decyzji. I trzeba do tego wielkiej determinacji.
WP: Zapewne oprócz spotkań z ministrem były też rozmowy z premierem. Co panu powiedział?
- Krótko i na temat: „Panie generale, czas brać się do roboty!" Pan premier powiedział, że każdą, dobrze uzasadnioną propozycję będzie popierał. Jestem żołnierzem, rozumiem swoją misję i chciałem wypełnić ją jak najlepiej. Interes armii wziął górę nad urazami osobistymi.
Rozmawiała: Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska