Generał chciał się pokazać, stał się pośmiewiskiem. "To kompromitacja"
Rosyjskie dowództwo na własne życzenie zostało ośmieszone pod Biełgorodem. Po akcji "Legionu Wolność Rosji" oraz "Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego" na miejscu pojawił się gen. Aleksandr Łapin, szef sztabu rosyjskich Wojsk Lądowych. Miało być groźnie, a wyszło komicznie.
W poniedziałek uzbrojone grupy o nazwach "Rosyjski Korpus Ochotniczy" i "Legion Wolność Rosji" wkroczyły na rosyjskie terytorium w obwodzie biełgorodzkim i zapowiedziały "wyzwalanie" spod panowania tamtejszych władz miejscowości przygranicznych. Wśród bojowników byli obywatele Rosji przeciwni obecnej kremlowskiej władzy. Grupy miały przeprowadzić szturm na punkt kontrolny, a na granicy pojawiły się czołgi i wozy opancerzone.
Rosyjskie kanały propagandowe zaczęły informować o "masowym ostrzale kilku wiosek" w obwodzie biełgorodzkim, w okręgu Grajworon. Początkowo Wiaczesław Gładkow, szef obwodu biełgorodzkiego uspokajał, że dochodzi do "ataku informacyjnego" na obwód, ale "nic poważnego się nie dzieje". Szybko się jednak okazało, że wydarzenia zaczynają przybierać niespodziewany dla Rosjan obrót.
Mimo wysłania w rejon walk żołnierzy siły zbrojnych Federacji Rosyjskiej wraz ze służbą graniczną, Gwardią Narodową i FSB okazało się, że siły rosyjskie nie są w stanie wygonić intruzów, a walki nadal trwają. Do operacji wysłano samego generała Aleksandra Łapina, dowódcę rosyjskich Wojsk Lądowych, jeszcze do niedawna dowódcę Centralnego Okręgu Wojskowego. W 2022 roku dowodził jednym ze zgrupowań wojsk w Ukrainie, jednak za porażki został odwołany.
W sieci pojawiły się nagrania, na których generał osobiście pośpiesza biegnących żołnierzy wykrzykując "za ojczyznę". Na innych pokazuje kierowcy bojowego wozu piechoty, jak ma jechać po prostej drodze. Doglądał też desantu żołnierzy i dziarsko pokrzykiwał do nich "naprzód!". Miał też na ramieniu naszywkę z flagą ZSRR. Niektórzy w mediach społecznościowych zaczęli kpić z generała. A inni zaczęli winić wojskowego, że najpierw wysłał w rejon walk z dywersantami poborowych, a nie wojska specjalne.
Zdaniem gen. Stanisława Kozieja, byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, jeśli wojskowy tak wysokiego szczebla angażuje się w działania niskotaktyczne, to świadczy o tym, że kierownictwo rosyjskiej armii nadal nie obudziło się po swoich klęskach i niepowodzeniach od początku wojny.
"Ten rajd go ośmieszył"
- To kompromitacja. Ani nie mogą odnaleźć swojego rytmu i miejsca, ani nie potrafią dostosować dowodzenia do regularnej wojny. W wymiarze propagandowym Rosja traci twarz mocarstwa i pokazuje, że nie jest w stanie ochronić swojej granicy. Z kolei Ukraina, nawet jeśli rajd na rosyjskie terytorium nie był przeprowadzony bezpośrednio przez ich wojska, pokazuje po raz kolejny swoją inicjatywę i skuteczność. Narzuca rytm wojny, a przy okazji maskuje przygotowania do kontrofensywy – mówi Wirtualnej Polsce gen. Stanisław Koziej.
W podobnym tonie wypowiada się płk. rez. Maciej Matysiak, były zastępca szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego i ekspert fundacji Stratpoints.
- To, że rosyjski generał musiał się tam osobiście pojawić, świadczy o panice i strachu na Kremlu. Co tak wysoko postawiony generał ma tam do roboty? Nie ma ważniejszych spraw na głowie, choćby na froncie? Ten rajd go ośmieszył. Pokazano, że można zrobić z rosyjskim wojskiem co się chce i gdzie tylko chce – komentuje płk. Maciej Matysiak.
Według eksperta fundacji Stratpoints to, co zrobił generał Łapin, to najgorsze co mógł zrobić. - To de facto oznacza, że w rosyjskiej armii nie ma zaufania do podwładnych, a system kierowania w pionowej strukturze po prostu nie działa – ocenia Matysiak.
Wiele wskazuje na to, że w środę wieczorem "rajd biełgorodzki" definitywnie się zakończył. Bojówki złożone z Rosjan wycofały się lub zostały wyparte. Kijów oficjalnie się od nich odcina, jednak nie można mieć wątpliwości o współpracy tychże organizacji z ukraińskimi służbami oraz wojskiem. Według wojskowych analityków, Ukraina organizując takie rajdy na różnych kierunkach, chcą skłonić Rosjan do zabrania jakichś sił z rezerw frontów na południu i wschodzie Ukrainy, aby następnie umieścili je w rejonie Briańska, Kurska i Biełgorodu.
"Rosjanie się pogubili"
- Wyglądało to na demonstracyjną formę dywersji – ocenia gen. Stanisław Koziej, były szef BBN. I jak dodaje, operacja w rejonie biełgorodzkim miała na celu zmylenie przeciwnika, rozproszenie i zakłócenie w szeregach rosyjskiej armii.
- Być może Ukraina chce skupić uwagę Rosjan na północy, by uderzyć na południu. Albo wręcz odwrotnie. W efekcie operacji Rosjanie się pogubili. To sygnał, że planowane ukraińskie natarcie za niedługo ruszy. Zapewne nie na jednym kierunku, ale znów w taki sposób, by zmylić przeciwnika – uważa były szef BBN.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zdaniem gen. Kozieja, żeby przeprowadzić "rajd biełgorodzki", Zachód musiał dać ciche przyzwolenie na taką operację.
- Może to nie było zielone światło, ale na pewno "żółte". To "żółte światło" polega na tym, że pozostawia się decyzję ukraińskiemu dowództwu, choć nie przekazuje każdego rodzaju broni. Ale jeśli agresor atakuje Ukrainę na jej terytorium, to Ukraina może odpowiedzieć podobnie – podkreśla gen. Koziej.
Według płk. rez. Macieja Matysiaka, Ukraina poprzez operację na rosyjskim terytorium wprowadziła w rosyjskich szeregach zamieszanie i panikę.
- Zmusiła przeciwnika do działania na własnych warunkach. Głównym celem było ośmieszenie Rosjan. I to się udało. Putin przegrał to starcie wizerunkowo – ocenia ekspert fundacji Stratpoints.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski