Gazprom chce dolarów, Putin – Ukrainy
Najpierw Gruzja i czołgi, teraz Ukraina i gazowe kurki. Rosja kontynuuje swoją agresywną politykę – dąży do maksymalnego osłabienia przeciwnika, wprowadza zamęt i podsyca podziały w Europie.
13.01.2009 | aktual.: 13.01.2009 12:08
Nie ma wątpliwości, że „wojna gazowa” (można jej nadać numer drugi, pierwsza była trzy lata temu) jest kontynuacją wojny politycznej, jaką przez cały 2008 rok toczyły ze sobą Moskwa i Kijów. Są histeryczne reakcje Kremla na natowskie aspiracje Ukrainy, jest podsycanie konfliktów na Krymie, są oskarżenia o sprzedaż broni i pomoc ukraińskich najemników Gruzinom w wojnie na Kaukazie itd., itd. Zimą, jak zwykle, Rosjanie sięgnęli po oręż energetyczny.
Moskwa
Rosja przekształca normalne rynkowe relacje sprzedawca–klient w konflikt, w którym celem jest zupełne podporządkowanie sobie rywala. Służyć ma temu zdyskredytowanie Ukrainy w oczach Europy, nie tylko jako państwa tranzytowego, ale w ogóle – jako poważnego partnera politycznego. Dlatego prezydent Miedwiediew mówi publicznie, że nie ma z kim rozmawiać w zanarchizowanym Kijowie. Dlatego wojnę propagandową strona rosyjska rozpoczęła już w połowie listopada 2008 r., informując europejskich odbiorców o możliwym podkradaniu gazu tranzytowego przez Ukrainę na początku nadchodzącego roku. Dyskredytacja sąsiada jest kluczowym elementem rosyjskiej gry o budowę tras eksportu gazu na Zachód omijających Ukrainę.
Rosja chce też wpłynąć na politykę wewnętrzną Ukrainy. I nie chodzi wcale o wsparcie konkretnego polityka czy ugrupowania, o Juszczenkę, Tymoszenko czy Janukowycza. Chodzi o pozyskanie polityka, który się sprzeda Moskwie – niezależnie kto nim będzie. Być może Rosja uznała, że dzielące władzę nad Dnieprem od ponad czterech lat trioJuszczenko–Tymoszenko–Janukowycz już się zużyło i nadchodzi czas na nowe twarze, nowe partie. Oczywiście prorosyjskie.
Władze Rosji grają o polityczną stawkę, natomiast Gazprom o utrzymanie stabilnej kondycji finansowej. Dla koncernu jest teraz ważny każdy dolar. Sprzedaż Ukrainie gazu po tej samej cenie co reszcie Europy podwyższyłoby dochody Gazpromu o ok. 12 mld USD rocznie. Tyle że żądania cenowe Rosjan, wbrew publicznym stwierdzeniom, nie mają wiele wspólnego z rynkowymi regułami. Żądanie 418 czy 450 dolarów za 1000 m sześc. jest wzięte z sufitu. Gdyby cenę gazu traktować rzeczywiście rynkowo, to w wyniku spadku cen ropy cena „błękitnego paliwa” powinna w ciągu paru najbliższych miesięcy sięgnąć nawet poniżej 200 USD (Rosjanie ustalają średnią cenę na podstawie cen ropy, ale z okołopółrocznym poślizgiem). Średnia cena rosyjskiego gazu dla krajów UE w IV kwartale 2008 r. wyniosła 460–520 USD/1000 m sześc., ale już czas jakiś temu Rosjanie zapowiedzieli poważny spadek cen gazu dla europejskich klientów. Zresztą i teraz są „równiejsi”. 6 stycznia, w wywiadzie dla Serwisu Ukraińskiego BBC, były ukraiński dyplomata
odpowiedzialny za negocjacje energetyczne z Rosjanami, Ołeksandr Czałyj, powiedział, że niemieckie spółki kupujące gaz z Rosji płaciły w 2008 r.290 USD/1000 m sześc. Politycznie motywowane są ceny w niemal całym WNP. Warto tylko przypomnieć, że w 2008 r. Białoruś dostawała gaz za 130 USD/1000 m sześc., Armenia za 110 USD, Mołdawia za 280 USD. Ukraina płaciła dotąd 179 USD. * Kijów*
Po raz pierwszy w historii ukraińsko-rosyjskich sporów gazowych strona ukraińska zajęła zdecydowane stanowisko i nie akceptuje warunków narzucanych przez Gazprom. Co więcej, skłóceni prezydent i premier Ukrainy zdobyli się na wspólne oświadczenie wspierające stanowisko Naftohazu. Kijów jest zdeterminowany i dobrze przygotowany do kryzysu. Konsekwentny, mówiący jednym głosem.
Dzięki zgromadzonym zapasom Ukraina mogłaby przetrwać obecną burzę (jest kryzys i załamanie produkcji przemysłowej, zapotrzebowanie na gaz jest więc dużo mniejsze). Kijów prezentuje twardą postawę także dlatego, że może sobie w tej chwili pozwolić nawet na pogorszenie reputacji na Zachodzie. Przecież właśnie w mijającym roku Ukraina usłyszała „stop” zarówno ze strony NATO, jak i UE. Więc czemu miałaby się przejmować Zachodem? Dlaczego ma się przejmować losem niedogrzanych członków UE, skoro oni nie są skorzy do zacieśniania współpracy (o przyjęciu w swoje szeregi nie mówiąc). Czemu Kijów ma się przejmować losem Greków, Słowaków czy Węgrów – należących do prorosyjskiego obozu w UE? To, co Ukraina mogła osiągnąć, osiągnęła – w grudniu podpisała umowę o strategicznym partnerstwie z USA. Na więcej nie ma co na razie liczyć.
Pośrednik
Wbrew opiniom i doniesieniom większości mediów oraz oficjalnym oświadczeniom rosyjskich i ukraińskich urzędników, Naftohaz nie jest winny Gazpromowi żadnych pieniędzy. W rzeczywistości należy mówić o sporze między dwiema spółkami-pośrednikami. Dokładniej – między dwiema spółkami kontrolowanymi przez... Rosjan. UkrGazEnergo (joint venture RosUkrEnergo i Naftohazu) jest winne pieniądze za gaz RosUkrEnergo (joint venture Gazprombanku i dwóch ukraińskich biznesmenów). Czyli jeszcze dokładniej mówiąc – RosUkrEnergo jest winne pieniądze... RosUkrEnergo (RUE). Ten pośrednik w dostawach gazu na Ukrainę od czasów wojny gazowej w styczniu 2006 r. (kupuje gaz w Azji Centralnej, transportuje go rurami Gazpromu i sprzedaje na Ukrainie) od tamtej pory pozostaje w centrum konfliktu między Tymoszenko a Gazpromem. Tymoszenko usiłuje wyrzucić RUE z handlu i rynku gazowego Ukrainy. Od lat obecność w rosyjsko-ukraińskim handlu gazem pośredników, szemranych spółek w rodzaju EuralTransGas czy teraz RosUkrEnergo jest problemem nie
tylko ekonomicznym, ale i politycznym oraz korupcyjnym. I uwidacznia się to w takich momentach jak obecny kryzys. To spółki bez złóż gazu i gazociągów, dysponujące jedynie kontami bankowymi, ale przynoszące oszałamiające zyski tworzone przy udziale Gazpromu, idące w dużej części na konta polityków – zarówno rosyjskich, jak i ukraińskich.
Europa
Ważnym polem walki między Rosją a Ukrainą jest bój o poparcie Europy. Wydaje się, że w pierwszej fazie kryzysu emisariuszom Gazpromu i zatrudnionym przez koncern spółkom public relations udawało się wypromować stanowisko Rosji w konflikcie i zdemonizować władze ukraińskie. Sam fakt, że zaraz po wybuchu sporu czeska prezydencja UE, ustami ministra Alexandra Vondry, oceniła go jako konflikt komercyjny, a nie polityczny (podobnie jak inne państwa unijne), już uznano w Moskwie za sukces. Wystarczyło kilka dni, aby Czesi zmienili zdanie. Neutralna i zdystansowana postawa UE zmieniła się na bardziej przychylną Ukrainie po tym, jak na telewizyjnej antenie Putin polecił szefowi Gazpromu odcięcie dostaw gazu do Europy, bo jest rzekomo podkradany przez Ukraińców. Komisja Europejska zareagowała stanowczym protestem. Mimo to Gazprom zdecydował się działać z pozycji siły nie tylko wobec Ukrainy, ale i UE – gaz przestał płynąć do wielu odbiorców. Potem szef koncernu Aleksiej Miller zlekceważył Parlament Europejski, doszło
też do awantur wokół unijnego monitoringu przepływu gazu przez Ukrainę. Nic dziwnego, że znowu wrócił temat dywersyfikacji źródeł energii. Czy skończy się wyłącznie na dyskusji, jak trzy lata temu?
Antoni Rybczyński