Frekwencja podczas wyborów w Iraku - 70%
Iracka komisja wyborcza liczyła głosy oddane poprzedniego dnia w wyborach do parlamentu, najbardziej demokratycznych w historii kraju. Według wstępnych ocen, głosowało od 10 do 11 milionów Irakijczyków
spośród 15,5 mln uprawnionych, czyli około 70%.
Przedstawiciele komisji mówią, że ostateczne wyniki wyborów będą znane za dwa tygodnie albo nawet później.
Wynik rzędu 70% byłby najwyższy spośród trzech głosowań, w jakich Irakijczycy uczestniczyli w tym roku. W wyborach do tymczasowego parlamentu 30 stycznia frekwencja wyniosła 58%, a w referendum konstytucyjnym 15 października 63%.
Przyczyną skoku frekwencji jest liczny udział w wyborach arabskiej mniejszości sunnickiej, która zbojkotowała głosowanie styczniowe, niezadowolona ze zmian po upadku Saddama Husajna.
Sunnici, faworyzowani za Saddama, wspierają rebelię, ale w ostatnich miesiącach wrócili na scenę polityczną, aby zapobiec zmonopolizowaniu jej przez szyitów (60% Irakijczyków) i Kurdów (ok. 20%). W niektórych obwodach na terytoriach sunnickich do urn poszło tylu wyborców, że zabrakło kart do głosowania.
Wielu sunnitów mówi, że głosowali, aby wyrazić sprzeciw wobec dominacji szyitów we władzach i przyspieszyć wyjazd wojsk amerykańskich z Iraku.
To, co zdarzyło się wczoraj na terenach sunnickich i w całym Iraku, nie znaczy, że opór słabnie - powiedział 42-letni nauczyciel Mohammed Abdelkarim, nauczyciel w Ramadi, bastionie rebeliantów 110 km na zachód od Bagdadu. Wyjaśnił, że rebelianci pauzowali w odpowiedzi na apel duchownych sunnickich o masowy udział w głosowaniu w celu "odrobienia strat poniesionych w wyborach styczniowych". Abdelkarim dodał, że "ruch oporu ustanie dopiero po wycofaniu się wojsk okupacyjnych".
Głosy z 6.240 punktów wyborczych liczy się najpierw w komisjach obwodowych, a potem karty do głosowania są przewożone do silnie strzeżonych centrów okręgowych, których jest 18, po jednym dla każdej prowincji kraju.
W całym Iraku nadal obowiązywał w piątek zakaz ruchu kołowego. Większość muzułmanów pieszo udawała się na modły do meczetów, tak samo jak w czwartek pieszo docierała do lokali wyborczych, przebywając niekiedy po pięć i więcej kilometrów.
Jezdnie w Bagdadzie i innych miastach były w piątek puste - jeździły tylko wozy policyjne, karetki pogotowia i inne samochody ze specjalnymi pozwoleniami.
Dzień wyborów upłynął jak na Irak bardzo spokojnie - w zamachach bombowych zginęły tylko trzy osoby. Jednak w piątek policja podała, że w szyickiej dzielnicy Bagdadu znaleziono zwłoki pięciu osób w mundurach jednostek specjalnych MSW lub armii irackiej.
Wyrywkowe sondaże prowadzone w czwartek dla agencji Reutera, a w przeddzień wyborów dla ONZ i zagranicznych ośrodków badawczych wskazują, że najwięcej głosów zdobędzie Zjednoczony Sojusz Iracki (ZSI), czyli blok szyickich partii religijnych.
W styczniu uzyskał on 48% głosów i miał nieco ponad połowę mandatów w tymczasowym parlamencie, a jej przedstawiciel, Ibrahim Dżafari, jest od wiosny tymczasowym premierem Iraku.
W czwartek wieczorem przedstawiciele ZSI twierdzili, że na ich listę głosowało aż 57% Irakijczyków, ale inne źródła dają liście szyickiej znacznie mniej, bo około 40% głosów.
Z sondażu Reutera wynika, że na poprawę wyniku może liczyć wieloetniczna lista byłego premiera Ijada Alawiego, świeckiego szyity, który oręduje pojednaniu narodowemu i prowadził energiczną kampanię, apelując o poparcie zarówno do szyitów, jak sunnitów.
Alawi, który kierował rządem tymczasowym od czerwca zeszłego roku do wiosny tego roku, zyskał wtedy opinię silnego przywódcy. W wyborach styczniowych uzyskał 14% głosów i znalazł się poza rządem, ale w czwartek mogła go poprzeć część nowych wyborców sunnickich, a także ci szyici, którzy rozczarowali się do rządu Ibrahima Dżafariego, obciążanego odpowiedzialnością za brak bezpieczeństwa i przedłużające się bezrobocie (27-40%).
Według sondażu dla Reutera przeprowadzonego w czwartek w głównie szyickiej części Bagdadu 48% pytanych głosowało na blok partii religijnych, a 38% na listę Alawiego.
W Tikricie, rodzinnym mieście Saddama, z 50 wyborców przepytanych przez Reutera, 25 głosowało na listy sunnickie, a 14 na Alawiego. Analitycy sądzą, że lista Alawiego może uzyskać tym razem około 20 procent głosów.
Masowy udział arabskich sunnitów ucieszył Amerykanów, zwiększając nadzieje, iż władzę w kraju obejmie szeroka koalicja wszystkich społeczności, która zdoła wygasić rebelię i ustabilizować sytuację po prawie trzech latach chaosu i przemocy.
Jednak utworzenie rządu koalicyjnego może okazać się trudne. Blok szyickich partii religijnych domaga się surowego rozliczenia byłych członków partii Baas, politycznej podstawy rządów Saddama, co jest nie do przyjęcia dla ugrupowań sunnickich.
Alawi chce łagodnie potraktować ogół baasistów, czyli tych, którzy nie mają na sumieniu krwawych przestępstw. Tymczasem partie szyickie skupione w ZSI domagają się gruntownej debaasyfikacji aparatu rządowego, instytucji publicznych i sił bezpieczeństwa.