Facet w szlafroku w taksówce: do agencji, proszę...
Klientka w samych stringach, dostarczenie sushi i pilnowanie pieska, sprawiają, że praca taksówkarza nie należy do monotonnych. O zabawnych i często absurdalnych historiach opowiada Rafał, taksówkarz z Warszawy.
10.02.2010 | aktual.: 24.02.2010 13:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
WP: Monika Szafrańska: Każdego dnia wozisz po Warszawie wielu ludzi. Pamiętasz niecodzienną sytuację, która na długo pozostała w Twojej pamięci?
- Podczas jednego z moich pierwszych kursów do taksówki wszedł obcokrajowiec z Azji. Był to Chińczyk. Najłatwiej ich rozpoznać po tym, że zawsze przedstawiają się Li albo Tomek. Poprosił o kurs na ulicę "wiżo-wą". Próbowałem się domyśleć, ale żadna z ulic nie przychodziła mi do głowy. Nie widziałem, gdzie mam go zawieźć? W końcu pokazał mi adres napisany w sms-ie i okazało się, że chodziło mu o ul. Ryżową.
WP:
Pasażerom często mylą się ulice?
- Kiedyś klientowi pomyliły się kościoły. Zawiozłem go do Kobyłki, a okazało się, że uroczystość, na którą jechał, miała się odbyć w kościele na Starym Mieście w Warszawie. Są też takie grupy osób, którym się wydaje, że pokonam wszelkie korki, bariery, zakazy i pomogę dostać im się do miejsca, do których w tym czasie po prostu nie można się dostać.
WP:
Zdarzyło Ci się przyjąć zamówienie nie związane z przewozem ludzi?
- Dostałem raz zgłoszenie z prośbą o kupienie i przywiezienie sushi. Lokal mieścił się w bloku klienta. Kiedyś pobił się z kucharzem, który potem zaczął mu dosypywać dziwne przyprawy do jedzenia.
Innym razem klient zamówił taksówkę z linką, bo uważał, że wyjdzie go to taniej niż holowanie. Kolega pojechał wyciągnąć go z zaspy. Założył linkę do jego starego samochodu. Jak zaczęli go wyciągać, to wyrwał się cały zderzak, który przeleciał z tego wszystkiego nad taksówką.
WP: Jakie najczęściej słyszysz opowieści od swoich klientów?
- Narzekanie na pracę, pogodę i opowieści o zdradach to normalka. Kobiety często po takich opowieściach zostawiają numery telefonów, żeby do nich dzwonić. Często też dają podteksty seksualne, bo zdradza je mąż i chyba chcą się w ten sposób odegrać. Wożę też typowe flirciary. Niektóre nawet są bardzo złe, kiedy nie przyjmuję ich "zalotów". Jedne trzaskają wtedy drzwiami, inne zostawiają większy napiwek, żeby zwiększyć szanse, że zadzwonię. Uwodzenia zdarzają się na okrągło.
Często też jestem świadkiem drobnych sprzeczek, np. o zakupy, albo kto miał odebrać dziecko z przedszkola. Pary robią sceny zazdrości i kłócą się najczęściej po imprezach. Raz wiozłem dziewczynę z klubu. Wsiadła w kurteczce do pasa i w samych stringach. Głupio było się pytać, gdzie ma resztę ubioru. Dopiero później wyjęła z torby spodnie i zaczęła je zakładać. Powiedziała tylko, że to najgorszy dzień w jej życiu. Tego dnia miała 18. urodziny, rzucił ją chłopak, dlatego jest katastrofa i z tego wszystkiego jeszcze się upiła.
WP:
Mężczyźni zwierzają Ci się ze swoich skoków w bok?
- Na ogół nie. Kiedyś wsiadł do taksówki pan w szlafroku z psem na rękach. Zawiozłem go do agencji towarzyskiej. Wychodząc powiedział tylko, że żonę dzisiaj bolała głowa. Przywiązał psa do słupka i poprosił, żebym popilnował zwierzaka przez godzinkę.
WP:
A narzekają równie często, jak kobiety?
- Zdarza się, że opowiadają o różnych problemach związanych ze zdrowiem. Nieraz nawet wyleją łzę. Szczególnie mężczyźni, których wiozę na porodówkę, przez pół drogi potrafią płakać, że będą mieli następne dziecko.
WP:
Są klienci, o których wciąż pamiętasz?
- Nigdy nie zapomnę Rosjan. Jeździłem z nimi trzy dni, zawiozłem ich do Trójmiasta. Opłacili mi hotel, bawiłem się razem z nimi, a na koniec zostawili mi świetny napiwek. Pamiętam także jednego pijanego mężczyznę, który chciał cztery razy zapłacić za kurs. Po wyjściu z samochodu wciąż myślał, że trafił na promocję.
Przydarzyła Ci się zabawna historia?