Ewa Błasik: przed wylotem do Smoleńska powiedziałam mężowi, że go bardzo kocham
- Dla mnie, moich dzieci i całej rodziny to czas walki o prawdę i sprawiedliwość. Były to więc długie lata - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Ewa Błasik, żona gen. Andrzeja Błasika, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Wspomina też chwile tuż przed wylotem Tu-154M do Smoleńska. - Powiedziałam mężowi, że go bardzo kocham i wiem, że będzie nas tam wszystkich godnie reprezentował - mówi. Sama też chciała 10 kwietnia 2010 r. lecieć z prezydentem, ale ostatecznie nie znalazła się na pokładzie samolotu. Ewa Błasik wierzy, że po dojściu PiS do władzy "prawda o przyczynach katastrofy przebije skorupę kłamstwa". - Himalaje hipokryzji zostały obnażone. Wierzę, że kiedyś dowiemy się, co naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku - dodaje.
09.04.2016 | aktual.: 10.04.2016 10:11
WP: * Jacek Gądek: - Pani mąż gen. Andrzej Błasik zginął sześć lat temu. To były dla pani długie lata?*
Ewa Błasik: Dla mnie, moich dzieci i całej rodziny to czas walki. Były to więc długie lata.
WP: * Walki o co?*
- O prawdę i sprawiedliwość. O to, aby ludzie pamiętali mojego męża takim, jakim był w rzeczywistości. Przez te całe sześć lat pod adresem mojego Andrzeja rzucano nieprawdziwe oskarżenia. Przypisywano mu różne zachowania i wkładano w jego usta słowa, które pasowały pseudoekspertom do z góry założonej tezy i wymyślonego przez nich "kontekstu sytuacyjnego". Nie chcę, aby w przestrzeni publicznej pozostał zakłamany obraz mojego męża.
WP: * 10 kwietnia 2010 r. spokój ducha zniknął bezpowrotnie?*
- Wraz z katastrofą smoleńską straciłam poczucie bezpieczeństwa. Dopiero teraz po przejęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, które w tym nieszczęściu stanęło za mną murem, zaczynam normalnie funkcjonować. Prawda o przyczynach katastrofy przebija skorupę kłamstwa. Himalaje hipokryzji zostały obnażone. Wierzę, że mimo upływu lat jeszcze nie wszystko stracone. Wierzę, że kiedyś dowiemy się, co naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku.
WP: * Pani ma zaufanie do podkomisji, która na nowo zajęła się wyjaśnieniem katastrofy?*
- Tak, mam pełne zaufanie do nowo powołanej przez ministra Antoniego Macierewicza podkomisji. To kompetentni i uczciwi specjaliści. Komisja Jerzego Millera powieliła tylko rosyjski raport. A propagandowy zespół Macieja Laska miał za zadanie wmówić Polakom, że winni są nasi piloci.
WP: * Po wszystkich wypowiedziach Antoniego Macierewicza o możliwym zamachu, wybuchach i o tym, że Polska była "pierwszą wielką ofiarą terroryzmu we współczesnym konflikcie" ma pani do niego zaufanie?*
- Gdyby nie minister Antoni Macierewicz to nie wiem, czy ktokolwiek inny byłby w stanie z taką determinacją walczyć o prawdę. Na pewno dużo łatwiej byłoby kłamcom i zaprzańcom zamieść wszystko pod dywan.
WP: * Teraz pieczę nad wyjaśnianiem katastrofy ma Macierewicz...*
- I jestem dzięki temu pewna, że eksperci nie będą kłamać. Dajmy szansę nowej podkomisji, którą powołał minister. Sama czekam cierpliwie na jej raport.
WP: * Pani zaufania do dr. Wacława Berczyńskiego nie burzą jego wypowiedzi? Twierdził, że jedynym wytłumaczeniem są eksplozje na pokładzie, a samolot rozpadł się w powietrzu.*
- Naukowcy z podkomisji od lat zajmują się katastrofą z 10 kwietnia, współpracują i dochodzą do wspólnych wniosków. Ich wiedza będzie teraz pogłębiana, bo zyskali dostęp do dokumentacji. Jestem przekonana, że na starcie podkomisji nie ma żadnej tezy, którą chcieliby udowodnić. Sama też nigdy nie mówiłam, że wiem, co się stało 10 kwietnia.
WP: * Antoni Macierewicz używa czasami słowa "polegli", a nie "zginęli" w Smoleńsku. "Polegli"?*
- Pamiętam, jak mąż odczytywał listę pilotów, którzy zginęli w katastrofie Casy pod Mirosławcem. Też mówił, że piloci polegli, bo reprezentowali Wojsko Polskie. 10 kwietnia wszyscy pasażerowie tupolewa mieli reprezentować nasz kraj.
WP: * W przestrzeni publicznej są obecne dwie przeciwstawne teorie: zamach i błąd pilotów. Pani zastanawia się, która jest prawdziwa albo bliższa prawdy?*
- W raport Rosjan i Millera nie wierzę. Pewna jestem z kolei tego, że piloci byli dobrze wyszkoleni. Mąż miał duże zaufanie do kapitana Arkadiusza Protasiuka - nawet nagrodził go za lot z Haiti, kiedy niespodziewanie zawiódł autopilot. Mojego męża bardzo bronił także major Grzegorz Pietruczuk - pilot śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mój Andrzej na pokładzie tupolewa był tylko jednym z pasażerów. Nie jest możliwe, aby wywierał jakąkolwiek presję. On ufał pilotom, a bezpieczeństwo było jego priorytetem. Słuchając stenogramów odnosi się wrażenie, że piloci do końca są bardzo spokojni. W kokpicie nie ma żadnego zdenerwowania, ani napięcia. Załoga spokojnie wykonuje swoje zadania, natomiast zaskoczeniem dla nich jest etap końcowy katastrofy.
WP: * Gdyby prokuratura i biegli stwierdzili, że pani mąż wywierał 10 kwietnia 2010 r. jakąś presję na pilotów, to nigdy pani w to nie uwierzy?*
- Takie stwierdzenie jest niemożliwe. Renomowany Instytut Ekspertyz Sądowych wykluczył obecność mojego męża w kabinie. Bezpieczeństwo dla mojego Andrzeja było najważniejsze. Lotnictwo było jego prawdziwą pasją, był profesjonalistą w swoim zawodzie, dowódcą nowej generacji, świetnie się czuł ze swoimi żołnierzami. Pilotów rozumiał doskonale i zawsze stawał w ich obronie. Przykładem jest zachowanie mojego męża po słynnym locie do Gruzji. Byłam niedawno na pokładzie drugiego tupolewa (numer 102). Odległość kokpitu od salonki prezydenta jest niewielka. Jak wiemy, drzwi do kokpitu były otwarte, czułe mikrofony zbierały tło. Gdy przesłuchiwałam nagrania z czarnych skrzynek, bardzo wyraźnie słyszałam rozmowę prowadzoną przez telefon satelitarny przymocowany do blatu. To dowód, że mikrofony również nagrywały to, co działo się poza kokpitem i nie można insynuować, gdzie kto siedział, bo nie było tam zamontowanych kamer.
WP: * Rodziny smoleńskie - bez względu na swoje nastawienie do ustaleń komisji Millera i zespołu Macierewicza - są wciągane w konflikt polityczny?*
- Boli mnie to, że PO doprowadziła do podziału społeczeństwa. Tuż po katastrofie naród był zjednoczony, ale rząd Donalda Tuska wmawiał nam nieprawdę. Doskonale pamiętam chociażby ten fakt, że na spotkaniach rodzin wmawiano nam, że lot do Smoleńska miał status lotu cywilnego, a nie wojskowego.
WP: * Brakuje pani pomnika przed Pałacem Prezydenckim?*
- Tak. Tuż po katastrofie ludzie wskazali miejsce, gdzie powinno się upamiętnić ofiary katastrofy. Mojego męża i załogę tupolewa uczczono przed dowództwem Sił Powietrznych już w 2010 r. Zmarłych posłów uczczono w Sejmie. Natomiast prezydent i wszystkie inne ofiary katastrofy nie zostały jeszcze godnie upamiętnione przed Pałacem Prezydenckim.
WP: * Pani czuje się "wdową smoleńską"?*
- Nie lubię tego określenia. Jestem żoną swojego męża, który zginął w Smoleńsku. Zawsze będę go bronić. Chciałabym jednak, żeby czas tej obrony nareszcie się skończył i żeby przywrócono mojemu mężowi dobre imię i należne miejsce w historii lotnictwa wojskowego, które w 2018 r. będzie obchodzić 100-lecie.
WP: * Jak pani pamięta czas tuż przed 10 kwietnia i organizację tej podróży?*
- Andrzej chciał zabrać wszystkich generałów do samolotu Jak-40, ale jego przełożeni zadecydowali inaczej.
WP: * Pani też chciała lecieć?*
- Nie byłam w Katyniu i bardzo chciałam tam polecieć. Andrzej powiedział, że następnym razem mnie zabierze. Wszyscy ten wylot bardzo przeżywaliśmy, bo mąż też nigdy wcześniej tam nie był. Nigdy też zresztą jego noga nie stanęła na rosyjskiej ziemi. Pamiętam, jak byliśmy razem na filmie "Katyń" w reżyserii Andrzeja Wajdy. Męża bardzo poruszyła scena, w której oficerowie jechali na śmierć. Chciał jak najgodniej uczcić pamięć minionego pokolenia polskich żołnierzy. To była wizyta jego życia, której nie dokończył.
WP: * Jak się pożegnaliście?*
- Przed wylotem powiedziałam mu, że go bardzo kocham i wiem, że będzie nas tam wszystkich godnie reprezentował. Cieszę się, że zdążyłam mu to wtedy powiedzieć. Byliśmy doskonałym małżeństwem. Teraz kocham go jeszcze bardziej.