Energetyki nie dla dzieci? Wielki biznes walczy o zyski i się kompromituje
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Największe polskie sieci handlowe przekonują, że potrzebują ponad trzech lat na wypracowanie sposobu, by nie sprzedawać napojów energetyzujących osobom niepełnoletnim. Ustawa, która ma ograniczyć spożycie szkodliwych dla dzieci napojów, jest na ostatniej prostej. Lobbing przeciwko niej jest silny.
[AKTUALIZACJA, 14 lipca 2023 r., godz. 12:15] Już po publikacji tekstu Sejm uchwalił ustawę zakazującą sprzedaży napojów energetyzujących osobom poniżej 18. roku życia. Przepisy trafią teraz do Senatu.
***
Nie należy sprzedawać napojów energetyzujących dzieciom i młodzieży. Do takiego wniosku doszedł minister sportu Kamil Bortniczuk po lekturze tekstu WP, w którym pokazaliśmy, jak napoje z dużą zawartością kofeiny i innych substancji pobudzających są szkodliwe dla rozwoju kilku- i kilkunastolatków.
Przygotowany został projekt nowelizacji ustawy o zdrowiu publicznym (został zgłoszony jako projekt poselski). Jest właśnie procedowany w Sejmie.
Ci, którzy zarabiają na sprzedaży energetyków, walczą o to, by ustawa nie weszła w życie. Organizacja skupiająca sieci handlowe oficjalnie stanowczo sprzeciwiła się zakazowi sprzedaży energetyków osobom niepełnoletnim. A agencje marketingowe, lobbingowe oraz prywatne instytucje badawcze odzywają się z kolei do dziennikarzy nieoficjalnie - by przekonać ich do zwalczania projektu.
SŁODKIE RYZYKO
Zacznijmy od faktów.
Fakt pierwszy: co piąty nastolatek pije regularnie napoje energetyzujące, a co czwarty z pijących ma kłopoty zdrowotne z tym związane.
Energetyki można różnie definiować; polski ustawodawca przyjmuje, że to napój, w którego składzie znajduje się kofeina lub tauryna w określonej proporcji, np. 150 mg/l, z wyłączeniem substancji występujących naturalnie.
Fakt drugi: w jednej puszce energetyka jest więcej kofeiny niż maksymalna dopuszczalna dobowa dawka dla przeciętnego 13-latka. Po energetyki coraz częściej sięgają zaś nawet dzieci kilkuletnie, co potwierdzają polskie i unijne jednostki badawcze.
Fakt trzeci: W kilku państwach europejskich (m.in. Wielka Brytania, Litwa, Łotwa, Finlandia, Islandia) obowiązują już zakazy lub ograniczenia w sprzedaży energetyków osobom niepełnoletnim i, w połączeniu z kampaniami edukacyjnymi, sprawdzają się całkiem nieźle.
Teraz te fakty odrobinę rozwińmy.
Kompleksowe badanie na temat spożywania napojów energetyzujących przez dzieci przeprowadzono w Polsce dawno temu - w latach 2008-2010. Wtedy to Mazowieckie Centrum Profilaktyki Uzależnień przebadało ponad tysiąc dzieci z 37 różnych miejscowości w województwach: mazowieckim, łódzkim i podlaskim.
Z badania wynikło, że w 2008 r. co czternaste dziecko piło energetyki codziennie. W 2010 r. - już co siódme. Co piąty nastolatek w 2010 r. robił to kilka razy w tygodniu.
Z kolei z analizy Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - Państwowego Instytutu Badawczego, opublikowanej w 2021 r., wynika, że 2,1 proc. dzieci w Polsce w wieku 3-9 lat regularnie spożywało napoje energetyzujące. W przypadku młodzieży w wieku 10-17 lat było to zaś odpowiednio 35,7 proc. chłopców i 27,4 proc. dziewczynek.
Z danych Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa i Żywności (z 2013 r.), bazujących na analizach prowadzonych w 16 państwach należących do Unii Europejskiej wynikło z kolei, że przynajmniej raz w roku po napój energetyzujący sięgnęło 18 proc. dzieci w wieku 3-10 lat. Najczęściej w domu. 16 proc. z nich pije energetyki 3-5 razy w tygodniu, a 6 proc. prawie każdego dnia.
Z badań tego samego urzędu wynika, że wśród młodzieży do 18. roku życia po energetyki regularnie sięga 68 proc.
Najmłodsi piją energetyki przede wszystkim ze względu na smak (60 proc. wskazań), a w drugiej kolejności traktują je jako źródło energii (31 proc.).
Droga do szpitala
W 500-ml puszce energetyka jest średnio 160 mg kofeiny. Odpowiada to dziennej maksymalnej dawce dla osoby ważącej 64 kg. Jeśli więc dziecko pijące napój energetyzujący waży mniej, już wypicie jednej puszki oznacza przekroczenie dobowego maksimum.
Tymczasem dzieci i młodzież coraz częściej wypijają po kilka puszek dziennie.
- Faktycznie kłopot z energetykami jest taki, że młodzi mogą łatwo się od nich uzależnić. Chęć regularnego "kopa" połączona z niewinnym, słodkim smakiem powoduje, że wiele nieświadomych zagrożenia osób może zaczynać od jednej puszki, a potem pić ich kilka w ciągu dnia. To prosty przepis na realne zagrożenie dla zdrowia, a w skrajnych przypadkach przedawkowania - nawet życia – ostrzegał w niedawnej publikacji WP prof. Jarosław Pinkas, krajowy konsultant ds. zdrowia publicznego.
Narodowe Centrum Edukacji Żywieniowej podaje, że według badań naukowych 19-29 proc. młodych ludzi po spożyciu napojów energetyzujących odczuwa niekorzystne objawy, głównie kołatanie serca, ból głowy, poczucie silnego rozbicia. Wśród działań niepożądanych wymienia się także podenerwowanie, silny stres, trudności ze skupieniem.
"Według niektórych badań nadmierne spożycie napojów energetyzujących zwiększa ryzyko arytmii serca, w tym także u dzieci" - zaznacza NCEŻ.
Pierwszy przypadek hospitalizacji dziecka po przedawkowaniu energetyków, jaki udało nam się namierzyć, to 2011 r. Wówczas ordynator oddziału dziecięcego rzeszowskiego Szpitala Wojewódzkiego nr 2 powiedział lokalnym mediom, że było kilka przypadków przyjęć nastolatków, którzy po wypiciu napojów pobudzających trafili na oddział z powodu zaburzeń rytmu serca lub silnego drżenia mięśni.
W sierpniu 2021 r. Wojciech Gumułka, rzecznik Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka, wskazywał w rozmowie z "Rynkiem Zdrowia", że większość dzieci, która w okresie wiosenno-letnim pojawia się w szpitalu z nieokreślonymi schorzeniami, jest zbyt słabo nawodniona.
- Podawanie napojów słodzonych, gazowanych - również energetyków - zamiast wody powoduje, że dzieci są osłabione, apatyczne albo odwrotnie - pobudzone, z gorączką. Na SOR trafiają też nastolatki, które łączyły napoje energetyzujące z alkoholem - wyliczał rzecznik GZCD.
Z kolei jeden z krakowskich lekarzy, pracujący na szpitalnym oddziale ratunkowym, powiedział WP, że przypadki hospitalizacji dzieci i młodzieży po przedawkowaniu energetyków można oszacować na co najmniej kilkaset rocznie w skali kraju. Ale to tylko szacunki, bo w statystyce nie pojawia się zazwyczaj wzmianka o przedawkowaniu energetyków. Tym bardziej, że objawy nie są wyjątkowe - zazwyczaj to ostre bóle brzucha, wymioty, zgaga, biegunka, ból głowy, niekiedy kołatanie serca. Czyli coś, co trudno jednoznacznie i bez wątpliwości powiązać z wypiciem puszki, bądź kilku, napoju energetyzującego.
Kpina z edukacji
O szkodliwości sprzedaży energetyków dzieciom i młodzieży od lat mówił rzecznik praw dziecka. Kilkukrotnie zmiany legislacyjne sugerowało Ministerstwo Zdrowia, ale nigdy ich nie zaproponowało (w ostatnich dniach zaś minister zdrowia Adam Niedzielski opublikował wspólne zdjęcie z Dariuszem Michalczewskim, twarzą jednej z najpopularniejszych marek napoju energetyzującego).
Decyzję o wystąpieniu z inicjatywą legislacyjną podjął minister sportu.
Najważniejszy element projektu ustawy: "zakazuje się sprzedaży napojów z dodatkiem kofeiny lub tauryny:
1) osobom poniżej 18. roku życia;
2) na terenie szkół oraz innych jednostek systemu oświaty;
3) w automatach".
Wskazano, że w przypadku wątpliwości co do pełnoletności kupującego sprzedawca może żądać okazania dokumentu potwierdzającego wiek nabywcy napoju.
Za niestosowanie się do zakazu sprzedawcy grozić może wysoka grzywna lub kara ograniczenia wolności.
Projekt ten rozsierdził sieci handlowe, które zarabiają na sprzedaży energetyków krocie.
Zostawmy na boku nieoficjalnie przedstawianą dziennikarzom narrację, skupmy się jedynie na oficjalnym komunikacie Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.
POHiD w swej opinii wskazuje, że "dużo efektywniejszym narzędziem wpływania na postawy konsumentów jest edukacja, co potwierdzają znakomite wyniki działań branży, m.in. regularnie przeprowadzanych w sklepach kampanii promujących zdrowy styl życia, zdrową dietę oraz świadome wybory zakupowe".
Przypomnijmy zaledwie dwie "kampanie promujące zdrowy styl życia" w odniesieniu do energetyków.
Żabka, firma członkowska POHiD, zorganizowała promocję z okazji rozpoczęcia roku szkolnego, w której zachęcała dzieci i młodzież do zakupu hot-dogów i napojów energetyzujących.
W odpowiedzi na pytania WP, zadane krótko po "uczniowskiej promocji", sieć przyznała, że nie dysponuje jakimikolwiek danymi, pokazującymi skalę kłopotów zdrowotnych dzieci i młodzieży wynikających z przedawkowania kofeiny lub uzależnienia od napojów energetyzujących.
Lidl, inny z członków POHiD, reklamował i sprzedawał zaś w sierpniu 2022 r. zeszyty szkolne z logo i nazwą energetyka "Dzik" oraz dopiskiem "wysoka dawka kofeiny". Sieć tłumaczyła się, że przecież nie kieruje reklamy do dzieci, bo zeszyty szkolne zazwyczaj kupują rodzice.
Trudno zatem powiedzieć, o jakiego typu edukację chodzi korporacjom: czy o przyzwyczajanie dzieciaków do energetyków poprzez zeszyty szkolne, zachęcanie do spożywania energetyków wraz z hot dogami w drodze do szkoły, czy może jednak o przekonujące kampanie prozdrowotne pokazujące zagrożenia wynikające ze spożywania nadmiernej ilości napojów energetyzujących? A jeśli o to ostatnie - czy te firmy są w stanie wskazać chociaż jedną zrealizowaną przez siebie kampanię tego dotyczącą?
Trzy lata przygotowań
Kwestia kolejna - proces sprzedaży.
Organizacja reprezentująca sprzedawców utyskuje, że nowe przepisy mają wejść w życie już 1 stycznia 2024 r. I proponuje, by ustawa zaczęła obowiązywać od 1 stycznia 2027 r. Potrzeba bowiem czasu m.in. na przygotowanie personelu placówek handlowych do nowych wymogów.
"Ograniczenia sprzedaży napojów energetycznych i nałożenie na sklepy dodatkowego obowiązku, przy istotnych niedoborach kadrowych na rynku pracy, uderzają przede wszystkim w przedsiębiorców prowadzących sklepy, które w obliczu inflacji, nadmiernie rosnących kosztów i spowolnienia konsumpcji znalazły się w bezprecedensowej, trudnej ekonomicznie sytuacji" - przekonuje POHiD.
I tu rodzi się pytanie: czy naprawdę potrzeba ponad trzech lat, żeby nauczyć sprzedawców niesprzedawania energetyków dzieciakom? Czy nie wystarczy do tego pięć minut - bo tyle akurat potrzeba, żeby powiedzieć swoim pracownikom "róbcie z energetykami tak jak z piwem"?
Co mają do tego niedobory kadrowe na rynku pracy? Czyżby sieci handlowe uważały, że zatrudniają idiotów, którzy nie będą w stanie odróżnić napoju energetyzującego od butelki oranżady, przez co nie będą wiedzieli, kiedy poprosić o dowód osobisty, a kiedy nie prosić?
Ten argument miałby być może jakikolwiek sens, gdyby energetyki były pierwszym produktem z ograniczonym wiekowo dostępem. Ale przecież nie są.
Co więcej, POHiD sama sobie zaprzecza, bo sugeruje, że dolna granica wiekowa dla sprzedaży napojów energetyzujących niekoniecznie powinna wynosić 18 lat, lecz np. 16.
Dopiero wtedy byłyby kłopoty: oranżada bez progu wiekowego, energetyk - 16. rok życia, piwo - 18. rok życia. Ci pracownicy sklepów dopiero wtedy by się pogubili!
Kawa to nie to samo
Organizacja sprzedawców w swej opinii używa też przykładu, z którego korzystają wszyscy przeciwnicy nowej regulacji: "a bo kawa!".
Tak, to prawda, w kawie też jest dużo kofeiny i też mogłaby być szkodliwa dla dzieci i młodzieży, gdyby dzieciaki piły po kilka mocnych kaw dziennie.
Tak się jednak składa, że znacznie częściej piją po kilka słodkich, lekko gazowanych napojów o najprzeróżniejszych smakach, zamkniętych w kolorowe puszki, reklamowanych przez młodych influencerów, niżeli po kilka kaw.
- Kawa przez swój silny smak odróżnia się i daje przeświadczenie, nawet podświadome, że pijemy coś mocnego. Lekki, słodki, przyjemny w smaku napój energetyzujący nas oszukuje, przez co szczególnie osoby młode chętniej sięgają po następne opakowanie - uważa dr hab. Rafał Wołosiak, dziekan Wydziału Technologii Żywności SGGW w Warszawie.
Jego zdaniem smak tworzy kluczową różnicę pomiędzy kawą a energetykami. I dlatego porównanie wyłącznie przez pryzmat zawartości kofeiny, z pominięciem preferencji konsumenckich dzieci i młodzieży, jest wadliwe.
Wreszcie, wśród przeciwników nowej regulacji pojawia się głos, że nie należy tworzyć zakazów, lecz pozwalać ludziom podejmować świadome decyzje. I jeśli ktoś chce się truć, to niech się truje.
Szkopuł w tym, że w tym wypadku mówimy o zdrowiu dzieci. W efekcie więc "wolnościowcy" uważają, że zdrowie i życie dziecka nie powinno podlegać szczególnej ochronie, a niektóre dzieciaki po prostu mają pecha.
Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl