Putin złamał najważniejszą obietnicę. I nadchodzą konsekwencje
Władimir Putin jeszcze w marcu zapewniał, że poboru nie będzie. Teraz zaprzecza własnym słowom. - Jest zdesperowany - mówi Wirtualnej Polsce analityczka prof. Agnieszka Legucka. Jak podkreślają eksperci, protesty Rosjan nie są po prostu protestami antywojennymi i przeciw zbrodniom. To reakcja, głównie młodych, na to, że wojna zaczyna zagrażać im samym. - Kiedy Ukraińcy byli masowo mordowani, protestów nie było - mówi analityk dr Łukasz Adamski. Przypomina, jak wcześniej Rosjanie wspierali reżim. Mówi też o pretensjach w Rosji m.in. wobec Polski.
22.09.2022 | aktual.: 22.09.2022 16:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Prezydent Rosji Władimir Putin ogłosił częściową mobilizację. W propagandowym orędziu po raz kolejny zagroził użyciem broni jądrowej.
Powtórzył też rosyjskie kłamstwa, przekonując, że ogłoszenie mobilizacji jest konieczne w celu "obrony ojczyzny" i "zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom" w Rosji, jak i na terenach przez nią okupowanych.
Tym samym zaprzeczył własnym słowom z początku wojny. Na początku marca Putin zwrócił się do "matek, żon, sióstr, narzeczonych i dziewczyn" rosyjskich żołnierzy i oficerów, "którzy są w walce, broniąc Rosji w ramach specjalnej operacji wojskowej". - Rozumiem, jak bardzo martwisz się o swoich bliskich. Możecie być z nich dumni, tak jak dumny jest z nich cały kraj i martwi się o nich razem z wami. Podkreślam, że w operacjach wojskowych nie biorą i nie będą brać udziału żołnierze poborowi. Nie będzie też dodatkowego poboru rezerwistów do wojska - zapowiedział.
I dalej: - Tylko profesjonalni żołnierze wykonują postawione przed nimi zadania. Jestem przekonany, że będą in niezawodnie zapewniać bezpieczeństwo i pokój narodowi rosyjskiemu.
Po ostatnim przemówieniu Putina, w którym ogłosił częściową mobilizację, w różnych miastach Rosji miały miejsce protesty przeciwko mobilizacji na wojnę z Ukrainą. Funkcjonariusze brutalnie zatrzymują uczestników akcji, ludzie odprowadzani są do więźniarek. Protestujący skandowali: "Nie wojnie!".
"Putin jest zdesperowany"
- Wydaje się, że Władimir Putin jest zdesperowany - powiedziała w programie "Newsroom WP" w prof. Agnieszka Legucka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych oraz Uczelni Vistula. - Wojna w Ukrainie jest jego prawdziwą obsesją, a Rosjanie wreszcie uświadomili sobie, że to nie jest wojna, która toczy się gdzieś daleko, na ekranach telewizorów - oceniła.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Po lutym tego roku notowania prezydenta podniosły się i nawet poparcie dla tej tzw. specjalnej operacji wojskowej wzrosło w społeczeństwie. Putinowi udało się przekonać Rosjan, że wojna ich nie dotyczy. Ogłoszenie częściowej mobilizacji dotyka ich bezpośrednio. To oznacza, że ich rodziny mogą zostać pociągnięte do odpowiedzialności, w związku z czym zaczęli wychodzić na ulice - mówiła prof. Agnieszka Legucka.
- W wielu miastach, nie tylko w Moskwie i Petersburgu odbywają się protesty. Trzeba zdawać sobie sprawę, że Putin przynajmniej od 2011 r. doskonali w Rosji system represji. Wraz z ogłoszeniem częściowej mobilizacji zaostrzył również Kodeks karny. Za dezercję grozi 10 lat, a za odmowę pójścia na front grożą 3 lata pozbawienia wolności - mówiła.
Jak dodała, "kolejny raz przykręcana śruba represji, a państwo rosyjskie staje się państwem częściowo totalitarnym". - Wielu Rosjan stosuje taktykę indywidualną, wielu jest apolitycznych i stara się być daleko od polityki, co Polaków dziwi. Przyjmują strategię pragmatyczną, czyli dostosować się. Tę strategię indywidualnego podejścia stosują protestując nogami, czyli uciekając z kraju - komentowała.
"Reakcja młodych Rosjan na zagrożenie"
Dr Łukasz Adamski, analityk, wicedyrektor Centrum Mieroszewskiego skomentował w rozmowie z Wirtualną Polską manifestacje w Rosji po ogłoszeniu przez Putina mobilizacji. - To reakcja głównie młodych Rosjan na zagrożenie i dyskomfort, jakie odczuwają przez potencjalne wysłanie na front. Gdyby ich protesty miały wymiar protestów przeciw wojnie czy przeciwko masowym zbrodniom, wyszliby na ulice wcześniej - podkreśla nasz rozmówca.
Jak przyznaje, "na samym początku wojny były protesty": - Ale kiedy władze zaostrzyły prawo, Rosja stała się państwem totalitarnym, kiedy Ukraińcy byli masowo mordowani, wtedy protestów nie było.
- Znacząco bardziej efektywne byłoby podpalenie komisariatów wojskowych albo prowadzenie działalności podziemnej, a nie - wychodzenie na ulice, gdzie totalitarny reżim wyłapie wszystkich jak kaczki. Dobrze, że jest potencjał protestu, ale Rosja jest państwem tak zorganizowanym, że protesty, które polegają na emocjonalnym wyjściu na ulicę, bez kierownictwa, bez rozważenia, na ile takie akcje są sensowne, nie przynoszą efektu - podkreśla.
Pretensje wobec Polski i państw bałtyckich
W jego ocenie "mobilizacja, którą Ukraińcy nazywają mogilizacją (od mogiły - red.), jest krokiem niepopularnym". - Reżimem może zachwiać, kiedy rosyjska opozycja nauczy się działać politycznie w podziemiu, kiedy Rosjanie zaczną ginąć na wojnie i kiedy każdy Rosjanin zrozumie, że wojna nie jest abstrakcyjną zabawą i że są współwinni tego, co się dzieje - zaznacza.
Zobacz także
- Kto w 2014 roku krzyczał "Krym nasz"? Kto w sondażach wyrażał poparcie dla ewentualnej aneksji Doniecka czy Ługańska? Wtedy nie zaprotestowali, pozwolili, by w ich kraju pojawił się totalitarny reżim - dodaje.
Dr Adamski dodaje, że istotną sprawą, którą należy poruszyć, jest "wyjątkowo rozczarowujące odezwy rosyjskich intelektualistów związanych z opozycją". - Jest wiele zachęt, by młodzi Rosjanie po prostu wyjeżdżali z Rosji. Ponadto dużo jest pretensji wobec Polski i państw bałtyckich za to, że nie chcą wpuszczać masowo Rosjan uciekających przed mobilizacją - podkreśla.
- Wyborem moralnie uzasadnionym dla Rosjan, którzy pozostali w kraju, jest albo praca z elektoratem Putina, obniżanie poparcia dla reżimu, praca podziemna, albo wyjechanie z Rosji i zgłaszanie się na ochotników w Ukrainie, by walczyć z reżimem. Natomiast wyjeżdżanie masowo i krzyczenie, że w Rosji są prześladowani jest politycznie niestosowne. Wzbudza to jak najgorsze odczucia - dodaje.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski