HistoriaEarl Weiss - gangster polskiego pochodzenia, który polował na Ala Capone

Earl Weiss - gangster polskiego pochodzenia, który polował na Ala Capone

• Głównym rywalem Ala Capone był Earl Weiss, który urodził się na terytorium obecnej Polski jako Henryk Wojciechowski
• Weiss kierował gangiem North Side zajmującym się nielegalnym handlem alkoholem w czasach prohibicji
• Media podawały, że Weiss nigdy nie ruszał się z domu bez dwóch rzeczy: pistoletu i różańca, po to, by "udzielić wrogowi ostatniego namaszczenia"

Earl Weiss - gangster polskiego pochodzenia, który polował na Ala Capone
Źródło zdjęć: © Biblioteka Kongresu USA

Niewielu ludzi Al Capone obawiał się tak jak pochodzącego z Polski Earla Weissa. Śmiertelny wróg człowieka z blizną zorganizował na niego dwa zamachy. W każdym z nich legendzie chicagowskiej mafii ledwo udawało się ujść z życiem.

Gdy w latach 30. ubiegłego wieku zniesiono prohibicję w Stanach Zjednoczonych, znany przemysłowiec i filantrop John D. Rockefeller Jr. pisał: "Kiedy prohibicja została wprowadzona, miałem nadzieję, że będzie szeroko wspierana przez opinię publiczną i wkrótce przyjdzie ten dzień, kiedy zło wywołane przez alkohol zniknie. [...] Zamiast tego picie alkoholu powszechnie wzrosło, [...] pojawiła się ogromna armia przestępców, [...] szacunek do prawa został znacznie nadszarpnięty". Niedawni zwolennicy "Szlachetnego Eksperymentu" coraz częściej przyznawali, że rzeczywistość z jaką zderzyli szczytną - jak im się wydawało - ideę, kompletnie ich rozczarowała.

Prohibicja pozwoliła byłym gangsterom wrócić do przestępczego fachu, tym zaś, którzy nigdy z niego nie zrezygnowali - znów znaleźć się na szczycie. Utrzymanie się na powierzchni oznaczało jednak bezwzględną walkę o wpływy. Niejednokrotnie przekonał się o tym Al Capone - niekwestionowany magnat alkoholowego biznesu. Po kolejnej próbie zamachu na jego życie, zaczął jeździć po amerykańskich drogach kuloodpornym cadillakiem.

Od pewnego czasu polowali na niego członkowie irlandzkiego gangu North Side. Wśród nich sam Earl Weiss - szef grupy i jeden z głównych wrogów Capone. Choć większość życia spędził w Ameryce, pochodził - podobnie jak wielu tamtejszych mafiosów - ze Starego Kontynentu. W rzeczywistości nazywał się bowiem Henryk Wojciechowski i urodził się na terenie obecnej Polski.

Zabójca z różańcem
Chicago, 12 stycznia 1925 roku. Capone udaje się w kierunku 55 ulicy, gdzie mieści się jedna z jego ulubionych restauracji. Nie wie, że jest śledzony. Zanim pociąga za klamkę zaparkowanego przed budynkiem auta, nieśpiesznie podjeżdża czarna limuzyna. Chwilę potem rozbrzmiewa karabinowa kanonada. Pada 26 strzałów. Kule zdołały podziurawić karoserię oraz zranić szofera i ochronę gangstera. Capone ma jednak sporo szczęścia i wychodzi z ataku bez szwanku.

Earl Weiss fot. Wikimedia Commons

Był to pierwszy zamach Earla Weissa na potentata chicagowskiego półświatka. Obiecał sobie, że pomści śmierć Irlandczyka Diona O'Baniona. Dobrego kumpla, zabitego z polecenia Capone i jego przełożonego Johnny'ego Torrio. Nasłani zabójcy dopadli go w kwiaciarni przy North State Street, gdzie - oprócz układania bukietów - zajmował się praniem brudnych pieniędzy. Po jego śmierci przywództwo w grupie przejął charyzmatyczny Weiss.

Rywal człowieka z blizną miał 3 lata, gdy w 1901 r. wyjechał z rodzicami z będącej pod zaborami Polski. Wojciechowscy osiedlili się w Buffalo w stanie Nowy Jork. Zaraz po przybyciu zmienili nazwisko na Weiss. Niedługo potem przenieśli się do irlandzkiej dzielnicy na północy Chicago, a Henryk przybrał imię Earl. Chodziło o pewien prestiż - w kulturze brytyjskiej Earl to jeden z pięciu tytułów lordowskich. W istocie syn państwa Wojciechowskich miał w dorosłym życiu posiadać władzę i autorytet - tyle, że nie wśród szanowanych obywateli, lecz budzących strach kryminalistów.

Jako nastolatek Earl Weiss założył wraz z kilkoma kolegami gang uliczny North Side. Trudnili się głównie drobnymi kradzieżami i rabowaniem lokalnych przedsiębiorców. Dopiero w czasach prohibicji upatrzyli swoją szansę na zbicie naprawdę dużego majątku. W niedługim czasie mała grupa stała się liczącą w regionie organizacją. Na jej czele od samego początku stał O'Banion.

Al Capone fot. Wikimedia Commons

Zainteresowanie amerykańskiej prasy wzbudzała jednak niezwykle wyrazista postać Weissa. Dziennikarze nadali mu przydomek "Hymie". Wynikało to z błędnego przekonania, że gangster jest z pochodzenia przedstawicielem Narodu Wybranego. W amerykańskim slangu "Hymie" oznaczało bowiem Żyda. Czasem dodawano też do ksywy Wojciechowskiego człon "the Pole" (Polak) lub "the Polack" (pejoratywne określenie Polaka stosowane w krajach anglosaskich). Uwadze dziennikarzy nie uszła również wielka pobożność gangstera, mocno kontrastująca z wykonywaną przez niego "profesją". Media podawały, że Weiss nigdy nie rusza się z domu bez dwóch rzeczy: pistoletu i różańca. Jak stwierdziła potem jedna z gazet: po to, by móc "udzielić każdemu wrogowi ostatniego namaszczenia".

Niebezpieczna gra
W grupie przestępczej, do której należał "Hymie", liczyły się jeszcze - oprócz O'Baniona - dwie osoby: potomek sycylijskich imigrantów Vincent Drucci oraz wychowany w rodzinie irlandzko-polskiej George Moran. Za punkty dystrybucji i kwestie logistyczne odpowiadał jednak przede wszystkim Weiss. To on wpadł na pomysł, aby przemycać alkohol z pobliskiej Kanady, w której można go było nabyć legalnie. Niewykluczone, że miał wspólnika - w Montrealu mieszkała bowiem jego życiowa partnerka, aktorka teatralna Josephine Simard.

Grupa dowodzona przez O'Baniona w szybkim tempie zdobyła kontrolę nad północnymi dzielnicami Chicago. W świecie, do którego należała, konflikt wydawał się nieunikniony. Gang Chicago Outfit (grupa Capone) nie był jedynym wrogiem. Weiss z kolegami mieli też zatargi ze słynącymi z okrucieństwa braćmi Genna. Napięcia wynikały zwłaszcza z napadów, które O'Banion urządzał na transporty należące do innych mafiosów. Do tego odmawiał grupom południowym sprzedaży alkoholu pochodzącego z zarządzanych przez niego gorzelni.

Spór narastający pomiędzy Chicago Outfit i North Side próbował załagodzić Mike Merlo - współpracujący z Torrio szef organizacji Unione Siciliana, która oficjalnie zajmowała się wspieraniem mieszkających w Ameryce imigrantów z Sycylii. Włosi byli skorzy do podjęcia rozmów - mieli w planach połączyć wszystkie gorzelnie i destylarnie na terenie Chicago w jedną sieć. Do spotkania dwóch zwaśnionych gangów doszło na początku 1924 r. Udało się zawrzeć doraźną ugodę, ale nie trwała ona długo. 19 maja tego samego roku Torrio zgodził się kupić za pół miliona dolarów jeden z browarów O'Baniona. Kiedy przybył jednak na miejsce, został zaskoczony przez nalot agentów federalnych.

Bracia Genna zaproponowali mu wówczas, by zlikwidował Irlandczyka raz na zawsze. Torrio, który poprzysiągł zemstę, nie zastanawiał się długo. Wyrok na O'Baniona zapadł 10 listopada 1924 r. Jego śmierć zapoczątkowała wojnę gangów, która miała trwać przez najbliższe 5 lat. Ze względu na działalność osób, które brały w niej udział, prasa amerykańska określiła ją mianem "wojny piwnej".

1000 strzałów
Po pierwszym nieudanym zamachu na Capone, Weiss postanowił rozprawić się z nim później, obierając za nowy cel ataku Johhny'ego Torrio. 24 stycznia 1925 r. czekał na niego wraz z Druccim i Moranem przed jednym z jego apartamentów. Gdy Torrio wysiadł z samochodu, Weiss pociągnął za spust. Włoski gangster został ciężko ranny, ale udało mu się przeżyć. Wtedy Moran przystawił mu pistolet do skroni. Broń uległa jednak zacięciu. Na kolejne próby nie było już czasu. Trzeba było uciekać, zanim przyjedzie policja.

Rany zadane przez Weissa okazały się bardzo poważne. Przez następne dwa tygodnie Torrio walczył w szpitalu o życie. Dzień i noc czuwali nad nim ochroniarze Capone. Gdy wyzdrowiał, poprosił sędziego - w obawie przed kolejnymi zamachami - aby natychmiast umieścił go w więzieniu z kuloodpornymi roletami w oknach. Po odbyciu kary przekazał cały biznes Capone i wrócił do Włoch.

Nowy szef Chicago Outfit wiedział, że nie jest bezpieczny. Jeśli chciał przeżyć, musiał zlikwidować Weissa. Tymczasem "Hymie" zdawał się niezbyt przejmować zagrożeniem, które na niego czyhało. Gdy w czerwcu 1926 r. policjanci zrobili rewizję jego pokoju w hotelu "Rienzi", napisał petycję, w której oskarżał ich o bezprawne przejęcie jedwabnych koszul i skarpetek. Nie wyglądał na specjalnie zatroskanego faktem, że funkcjonariusze znaleźli tam również broń, ponad 40 litrów szampana, kanistry whisky oraz kilka rodzajów luksusowych trunków. Dwa miesiące po tym incydencie ludzie Capone napadli na Weissa i Drucci'ego nieopodal budynku Standard Oil. "Hymie" uciekł, a jego kolega włączył się w strzelaninę. Obaj wyszli z ataku cało.

Nielegalne piwo przechwycone w czasie transportu do Chicago fot. Biblioteka Kongresu USA

Szef North Side nie pozostawał dłużny i po 40 dniach od zamachu na swoje życie dokonał najbardziej dramatycznej akcji wobec Capone. Zwołał większą grupę i w kolumnie kilku samochodów udał się do miasta Cicero w stanie Illinois. Gangsterzy z North Side zatrzymali się przed lokalem Hawthorne, zastając Capone w czasie lunchu. Niezwłocznie otworzyli serię z karabinów maszynowych. Ochroniarz "człowieka z blizną" (jak nazywano Capone) rzucił go na ziemię, zasłaniając własnym ciałem. W raporcie policyjnym z tego wydarzenia znalazła się później informacja, że napastnicy oddali łącznie około 1000 strzałów. Mimo to, poza dwoma rannymi, nie było ofiar śmiertelnych. Capone, zapytany przez jednego z dziennikarzy, czy wie, kim mogli być sprawcy, powiedział ironicznie: "zaglądajcie do kostnicy, to wkrótce się dowiecie".

Ostateczne starcie
W rzeczywistości miał już dosyć wojny. Dlatego 4 października 1926 r. zaprosił Weissa i Drucci'ego na spotkanie, na którym reprezentował go Tony Lombardo. Podczas rozmowy padła propozycja zawieszenia broni. Weiss odparł: "Capone nie zapłacił jeszcze za śmierć O'Baniona". Na sugestię Lombardo, że miało to miejsce prawie dwa lata temu, odpowiedział stanowczo: "Scalise i Anselmi zabili O'Baniona. Powiedz zatem Capone, że ma z miejsca zastrzelić Scalise i Anselmi'ego. Oto cena pokoju". Lombardo poprosił o chwilę na wykonanie telefonu do szefa. Zdenerwowany Capone wykrzyczał tylko do słuchawki: "nie mam zamiaru spełniać życzenia tego żółtego psa!".

Jeszcze tego samego dnia zlecił dwójce snajperów, aby wynajęli pokoje w hotelu nieopodal kwiaciarni, w której zabito O'Baniona. Druga para zabójców miała się ukryć w pobliskim starym magazynie. Wszyscy dostali rozkaz, aby czekać na dogodny moment na zaatakowanie Weissa. Ten nadarzył się już tydzień później. 11 października, około godziny szesnastej, Wojciechowski minął Katedrę Najświętszego Imienia Jezus. Wtedy rewolwerowcy Capone otworzyli ogień, wpakowując w niego 10 kul. Do dziś w murach kościoła, przy którym został zaatakowany, widać ślady po tej strzelaninie.

Weiss jeszcze żył, gdy przyjechała po niego karetka. Zmarł dopiero w drodze do szpitala. W chwili śmierci miał zaledwie 28 lat. Po raz kolejny sprawdziła się zatem ponura reguła, że życie gangstera - choć ekscytujące i pełne luksusów - jest też często niezwykle krótkie. Jakiś czas po jego zabójstwie w North Side pojawił się inny Polak o wysokiej pozycji - Jack Zuta, dawny księgowy Capone. Bez wątpienia bliżej związany z ojczystym krajem niż Weiss - do USA wyemigrował już bowiem jako osoba dorosła. Gdy w 1930 r. zamordowano Alfreda "Jake'a" Linlgle'a, dziennikarza kryminalnego "Chicago Tribune", który lawirował pomiędzy policją i podziemiem, pojawiły się pogłoski, że to właśnie Zuta stał za tą egzekucją. Kilka lat później wpływy North Side zaczęły gwałtownie słabnąć. Przestępcza organizacja, którą w czasach jej świetności kierował Henryk Wojciechowski, zdołała jednak przetrwać do czasów obecnych.

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiaprohibicjaal capone
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)