Dziesiątki ludzi tracą pracę. "Firma spaliła się całkowicie"

- Byłem tam rano, wszystko zniszczone. Nic nie nadaje się do remontu - opowiada Wirtualnej Polsce właściciel jednej z firm, które mieściły się w spalonej, zabytkowej hali dawnych Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego na Przeróbce w Gdańsku. - Będę musiał zamknąć firmę - dodaje.

Dziesiątki ludzi tracą pracę. "Firma spaliła się całkowicie"
Dziesiątki ludzi tracą pracę. "Firma spaliła się całkowicie"
Źródło zdjęć: © PAP
Violetta Baran

Pożar w zabytkowej hali w Gdańsku wybuchł w środę ok. godz. 13. Rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Dopiero o godz. 21.30 strażakom udało się go opanować. Wciąż jednak trwa dogaszanie zarzewi ognia.

Gdańska straż pożarna podała, że spaleniu uległo 65 proc. powierzchni budynku. Straty wstępnie oceniono na 13 mln zł. W czwartek prokuratura wszczęła śledztwo w kierunku sprowadzenia w dniu 5 lutego 2025 r. w hali magazynowej przy ul. Siennickiej zdarzenia zagrażającego życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach. Grozi za to od roku do lat 10 pozbawienia wolności.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Laser bojowy kontra osioł. Był szef AW: Nie ma z czego się śmiać

- Jeszcze nie wiemy, co udało się ocalić. Nie wpuszczono nas na teren hali - opowiada WP pracownik firmy Koloret, która tam działała. - Wczoraj to wszystko bardzo szybko się działo, udało nam się wyciągnąć spawarkę i maszynę do cięcia plazmowego. Ogień wybuchł około 13, a o 13.40 był już za naszą ścianą - relacjonuje.

- Strażacy już nas wyganiali, nie pozwalali wejść do środka. Jeszcze w ostatnim momencie nasz pracownik, który 11 lat służył w straży pożarnej, założył maskę i pokazał strażakom, gdzie jest reszta butli z tlenem, żeby je wynieść - opowiada mężczyzna.

System przeciwpożarowy? "Nic mi o tym nie wiadomo"

W ogromnej hali mieściły się siedziby wielu firm. Ściany działowe nie były z cegły, lecz z blachy falistej. Ta, pod naporem zapadających się fragmentów dachu, przewracała się jak domek z kart. Ogień obejmował kolejne pomieszczenia.

Czy w hali był jakiś system przeciwpożarowy?

- Nic mi o tym nie wiadomo. U nas nie było. My mieliśmy gaśnice na wypadek, gdyby coś u nas się zapaliło. Zajmujemy się malowaniem proszkowym, ten materiał się nie pali, topi się w wysokiej temperaturze. Być może w innych firmach takie systemy były, ale nic o tym nie wiem - stwierdza pracownik firmy Koloret.

Mężczyzna ma nadzieję, że przynajmniej część sprzętu ocalała i uda mu się wznowić pracę firmy.

"Będę musiał zamknąć firmę"

Innego zdania jest właściciel kolejnego zakładu - Vigo, specjalizującego się przede wszystkim w walcowaniu blach, stożków i profili, który mieścił się po drugiej strony hali.

- Firma spaliła się całkowicie. Byłem tam rano, nic nie nadaje się do remontu. Tam były maszyny warte kilka milionów złotych - opowiada WP szef zakładu, Jerzy Majdan.

Mężczyzna potwierdza, że był ubezpieczony. - Na waciki może wystarczy - odpowiada na uwagę, że być może ubezpieczenie pozwoli choć na częściową odbudowę firmy.

- Od lat pracuję w stali. Nie przypuszczałem, że może się zapalić - dodaje.

Pożar zabytkowej hali w Gdańsku
Pożar zabytkowej hali w Gdańsku© East News | Przemek Swiderski/REPORTER

Mężczyzna jest zaskoczony skalą i szybkością przemieszczania się ognia, który - jak twierdzi - wybuchł 200 metrów od jego firmy. Jest też zdziwiony, że strażakom nie udało się go ugasić, zanim nabrał tak monstrualnych rozmiarów. Na uwagę, że być może miało to związek ze składowanymi w hali akumulatorami do rowerów elektrycznych, odpiera, że magazyn ten sąsiadował z jego firmą.

- Wjeżdżaliśmy tym samym wejściem - dodaje.

Właściciel firmy Vigo nie widzi możliwości dalszego prowadzenia swojej firmy. Przyznaje wprost, że będzie musiał ją zamknąć. Zatrudniał dotychczas dziewięć osób.

Violetta Baran, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (164)