Dziennikarz Wojciech Sumliński uniewinniony ws. płatnej protekcji przy weryfikacji WSI
Dziennikarz Wojciech Sumliński został uniewinniony w procesie dotyczącym domniemanej korupcji przy weryfikacji WSI. Sąd oczyścił go z zarzutu płatnej protekcji w sprawie pozytywnej weryfikacji pułkownika Leszka T. Z kolei na 4 lata więzienia i 54,5 tys. zł grzywny Sąd Rejonowy dla Warszawy-Woli skazał emerytowanego płk. WSW i WSI Aleksandra Lichockiego.
16.12.2015 | aktual.: 16.12.2015 18:20
Sumliński i Lichocki (sąd zgodził się na ujawnienie danych ich obu) byli oskarżeni o to, że od grudnia 2006 r. do 25 stycznia 2007 r., powołując się na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej ds. likwidowanych wówczas Wojskowych Służb Informacyjnych, podjęli się pośrednictwa w pozytywnej weryfikacji Leszka T. - b. oficera peerelowskiej Wojskowej Służby Wewnętrznej, a potem WSI. W zamian Lichocki miał otrzymać 200 tys. zł.
Po trwającym od lipca 2011 r. procesie, orzekający w sprawie sędzia Stanisław Zdun skazał Lichockiego na 4 lata więzienia i prawie 55 tys. zł grzywny oraz pokrycie kosztów procesu. Sumliński, który od początku odrzucał zarzuty (w czasie śledztwa podjął próbę samobójczą), został uniewinniony.
Lichocki od początku przyznawał się do zarzucanego mu czynu i sam wnosił o wymierzenie mu takiej kary, jaką otrzymał. - Od oskarżonego, który pobiera wysokie świadczenia od Skarbu Państwa, należy oczekiwać zachowania odpowiedniego dla oficera Wojska Polskiego. Czyn oskarżonego jest haniebny, zagrażający bezpieczeństwu kraju. Mógł zdestabilizować, czy wręcz zdestabilizował działanie ważnej instytucji państwowej, jaką była komisja weryfikacyjna - podkreślał sędzia Zdun.
Za okoliczności łagodzące sąd uznał, że Lichocki stał się ofiarą prowokacji Leszka T. (T. zmarł w 2012 r.), któremu w rzeczywistości na tej weryfikacji nawet nie zależało. Sąd ustalił też, że Lichocki dramatycznie potrzebował pieniędzy, by pomóc ciężko chorej żonie.
Leszek T. prowadził sprawę WSI "Anioł" dotyczącą inwigilacji abp. Juliusza Paetza
W uzasadnieniu wyroku sąd potwierdził pojawiające się w mediach informacje, że Leszek T. prowadził sprawę WSI "Anioł" dotyczącą inwigilacji abp. Juliusza Paetza z Poznania. Sam T. miał się do tego przyznać w rozmowie z członkiem komisji ds. WSI Leszkiem Pietrzakiem, który spotykał się z T., chcąc poznać tajniki WSI. Za "poważny błąd" sędzia Zdun uznał, że Pietrzak nie informował o tych spotkaniach nikogo z komisji ds. WSI.
Sąd przypomniał też, że Leszek T. był prawomocnie skazany za przekroczenie uprawnień podczas pracy w WSI. Chodziło o chorążego, który był podwarszawskim radnym. T. - w dniu ,gdy miało odbyć się głosowanie w radzie gminy, T. zablokował udział chorążego w głosowaniu powodując służbowe wezwanie go w tym dniu do stolicy.
Sąd zauważył, że zarzucone oskarżonym przestępstwo płatnej protekcji, czyli powoływania się na wpływy w instytucji w zamian za korzyści dla siebie, ma charakter formalny. - Wystarczy się powołać na wpływy. Nie trzeba ich mieć. Wystarczy obietnica łapówki. Nie trzeba nawet jej przyjąć - wyjaśniał sędzia Zdun. Podkreślał wagę popełnionego czynu. - Gdyby istniała możliwość załatwienia pozytywnej weryfikacji za łapówkę, groziłoby to bezpieczeństwu państwa. Nawet pozorne wpływy mogłyby dezawuować tę instytucję - dodał.
Sąd dostrzegł też błąd popełniony przez prowadzących śledztwo. - Zupełnie niezrozumiałe było przyznanie na początku postępowania statusu pokrzywdzonego Leszkowi T. Otrzymywał dokumenty w sprawie, co mogło rzutować na jego zeznania. To uchybienie mogło mieć wpływ na bieg postępowania. Jedyne, co sąd mógł zrobić, to odmówił mu statusu oskarżyciela posiłkowego, gdy z takim zamiarem zgłosił się on do sądu - mówił sędzia.
Dowody w sprawie przeciwko Lichockiemu są "oczywiste i niepodważalne": sam się przyznał, są też jego rozmowy z Leszkiem T., a biegły uznał, że ich autentyczność nie budzi wątpliwości. Jak zauważył sąd, pomimo że Leszek T. twierdził, iż osobiście spotykał się z dziennikarzem, to nagrań nie przedstawił, nie ma też innego materialnego dowodu na takie rozmowy - oprócz twierdzeń T. i Lichockiego.
- Badając zeznania T., sąd podkreślił, że to żołnierz WSW i WSI. Jego wiedza była znacznie większa niż innych osób, przeciętnego obywatela. Pomimo to podjął się on przeprowadzenia nielegalnej, prywatnej sprawy operacyjnej, nie unikając podżegania do przestępstwa. Bardzo prawdopodobne, że rejestrował wszystkie swe spotkania, a ujawnił tylko te, które pasowały do jego zamierzeń. To bardziej wiarygodne niż twierdzenie, że jedno nagrywał, a inne nie, bo bał się, że zostanie skontrolowany - mówił sędzia Zdun.
Sędzia Zdun: to nasuwa wielkie podejrzenie co do prawdomówności Leszka T.
W zeznaniach T. nie wskazał, czemu nie nagrał spotkania z Sumlińskim. - Możliwość przeszukania go przez dziennikarza była co najmniej wątpliwa. A przecież T. nie zawahał się zabrać urządzeń podsłuchowych na spotkanie z ówczesnym szefem SKW Antonim Macierewiczem - to nasuwa wielkie podejrzenie co do jego prawdomówności. Nie uniknął twierdzeń nielogicznych, wewnętrznie sprzecznych - dodał sąd.
Obalając twierdzenie T., że Leszek Pietrzak był skorumpowaną osobą w Komisji Weryfikacyjnej, sędzia Zdun pytał: czemu T. spotykał się z nim, a nawet korzystał z pośredników w osobach Sumlińskiego i Lichockiego? - Przecież spotkanie z osobą skorumpowaną to by było samobójstwo! Czemu zwodził, że zapłaci i nie płacił? Czemu ujawnił Lichockiemu wszystkich zaangażowanych w sprawę? To wielkie ryzyko. Trudno wskazać motywy - mówił sędzia.
Sędzia Zdun przyznał zarazem, że Pietrzak, gdy T. składał mu różne propozycje, "nie zrobił nic". - Ani się nie oburzył naprawdę, ani pozornie. Nikogo o tym nie zawiadomił. Ani gdy padła propozycja w sprawie pieniędzy, mieszkania lub szkoły dla córki Pietrzaka - mówił.
Odnosząc się do pozostałych okoliczności w sprawie - m.in. spotkań Leszka T. z ówczesnym marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim, a także z ministrem Pawłem Grasiem i szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem, sąd uznał, że są to "tylko wątki poboczne, pewne tło tej sprawy". Część prasy utrzymywała, że miało chodzić o rzekome zainteresowanie Komorowskiego nigdy nieujawnionym aneksem do raportu z weryfikacji WSI.
- To tło szczególne. Ta sprawa pozostawała w szczególnym zainteresowaniu marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, Pawła Grasia i szefa ABW Krzysztofa Bondaryka - mówił sędzia Zdun.
Sąd potwierdził, że Leszek T. spotykał się z marszałkiem Komorowskim, a w spotkaniu uczestniczyli też Bondaryk i Graś. - Niezrozumiałe jest, czemu w spotkaniu nie uczestniczyli obecni na miejscu funkcjonariusze z pionów śledczego i operacyjnego. Bondaryk nie wyjaśnił, czemu nie weszli do gabinetu. Ale przecież to nie szef ABW jest od prowadzenia czynności urzędowych. Nie da się wyjaśnić, czemu tak było - zauważył sędzia.
Wyrok jest nieprawomocny i można się od niego odwołać. Prokurator Waldemar Węgrzyn powiedział, że będzie apelacja ws. uniewinnienia Sumlińskiego. Dziennikarz nie był obecny w sądzie.